No, you don't have to wear your best fake smile
Don't have to stand there and burn inside,
If you don't like it
And you don't have to care, so don't pretend
Nobody needs a best fake friend,
Don't hide it
Najpierw miała
miejsce krótka akcja ratownicza, polegająca na przywróceniu Kusego do życia. To
znaczy on żył, ale ledwie. Kubacki i Zniszczoł wytargali go z mojego progu i
zawlekli na kanapę w salonie, gdzie dostał ciepłą herbatę i bułkę mleczną. I
ręcznik, bo mimo że na zewnątrz pizgało złem, on był spocony jak świniak i
trochę mu się lało z nosa. Chyba z samych Buczkowic przyleciał. Potem dopiero
mogliśmy z czystym sumieniem zacząć go molestować pytaniami. Po zeszłorocznym
Harrachovie ta zabawa sprawiła mi wiele radości.
Jestem wam
winna małe wyjaśnienie, to jest – Kubacki ze Zniszczołem mieli wczoraj do
załatwienia coś ważnego, przez co nie czekali na mnie zbyt długo. Tym czymś
było zaprzęgnięcie pozostałych kadr do poszukiwań Kruczka. Oni mają nasrane we
łbie, jak Milkę z herbatnikiem kocham. Rozumiem, że my, bo jakby nie było,
stanowimy jego zespół wsparcia wszelakiego, ale że reszta jełopów? Ale
najlepsze, że tamta hołota zgodziła się bez mrugnięcia okiem. Ja nie wiem, czy
kierowała nimi miłość do Treneira czy brak adrenaliny w życiu – a można ich o
to podejrzewać, bo skoki po dziesięć metrów na skoczni dużej raczej zbyt
emocjonujące być nie mogą.
Zatem kiedy
Kusy przestał przypominać oblodzoną kupę szmat, przystąpiliśmy do akcji.
– Niby skąd to
wiesz? – Menda przywdziała na twarz tę swoją minę detektywa Monka i wgapiała
się w Kłuska z uwagą. Musiałam wywrócić oczami, bo bym tego psychicznie nie
zniosła.
– Chcieliśmy z
chłopakami tam zawitać. No wiesz, kontrolnie, jak nam kazałeś. – Kusy upił
głośno wielki łyk gorącej herbaty, trzęsąc się jak Ruscy przed kontrolą
antydopingową. W ogóle się nie poparzył. – Dzwoniliśmy tak, że Krzychu prawie
dzwonek zepsuł, a tam nikt nie otwierał.
– Może po
prostu ta wariatka na zakupy pojechała – odparłam, bo widziałam, że się kolega
nielot pali do tworzenia teorii spiskowych.
Ale ten
pokręcił energicznie czerepem.
– Nie ma
szans. Wracaliśmy co kilka godzin. Żywej duszy tam nie uświadczysz, a Titus
wczoraj widział, że jej teściowa dzieci przywiozła. Nikogo nie ma. – Na chwilę
zapadła cisza, przerwana tylko potężnym siorbnięciem herbaty w wykonaniu
Kusego. Nagle oczy urosły mu do wielkości pięciozłotówek. – Myślicie, że ich
też porwali?!
– Tak, kurwa,
ufoludki ich porwały – warknął Kubacki.
– TU JEST
DZIECKO, CIEMNA MASO! – krzyknęłam prosto w twarz księciuniowi szaflarskiemu,
bo najwyraźniej paraliż mózgu zaczynał mu się rzucać na inne organy.
Tymek
zachichotał złośliwie gdzieś pod moją pachą.
– Kubacki, ty
się prosisz o wpi... – zerknęłam w dół na kuzyna. – ...wpisanie na moją czarną
listę.
– Wpisanie? –
zdziwiła się Menda. – Ja myślałem, że jestem jej niepodzielnym królem.
Zniszczoł
zmarszczył brwi.
– Właśnie –
odezwał się. – Gdybyś miała czarną listę, ile byłoby na niej osób?
– …cały świat?
– wciął się nowotarski księciunio.
Zmroziłam go
spojrzeniem, na które odpowiedział chochlikowatym śmiechem.
– Nie martw
się, Zniszczoł, wpisałam cię na nią, skoro tylko cię zobaczyłam – ucięłam. –
Czy możemy wrócić do tematu?
I najlepiej do tematu usuwania Szaflarskich
Mend, żeby konwersacja lepiej poszła. Jak sobie Kruczkowie na wakacje
wyjechali, to mnie to nic a nic nie obchodzi.
Nie no, obchodzi. Przesz się zobowiązałam…
Wywróciłam
oczami.
– Może chociaż
spróbujemy się do nich dodzwonić? – zaproponował Zniszczoł, który chyba jako
jedyny z całego naszego pierdolnika myślał logicznie. To dopiero zagadka –
cymbał i myślenie. W dodatku logiczne…
Wszystkie oczy
nagle zwróciły się ku mnie, a ja zauważyłam to dopiero po kilkunastu sekundach,
bo pomagałam Tymkowi otworzyć batona.
– No chyba
was… sutki swędzą – odparłam, w ostatnim momencie zmieniając drugą część swojej
wypowiedzi. – Wystarczy, że musiałam z tą wariatką spotkać się en face. Teraz wasza kolej się pomęczyć.
Ale oni nie
ustępowali.
– Kubacki może
zrobić coś pożytecznego, bo jeszcze niczego takiego od początku naszego
śledztwa nie uczynił.
– Dzwoniłem do
ciebie – odpowiedział, przywdziewając na gębę ten swój jadowity uśmieszek. – To
jak spotkanie z pięcioma takimi wariatkami.
Gdyby było to
legalne, rzuciłabym w niego kuzynem, ale lekarz kazał mi kontrolować gniew,
więc smagnęłam go tylko mokrym, zakręconym w marchewę ręcznikiem, którym
wcześniej wycierał się Kusy. Mustaf dostał w łapsko, że aż musiał nim potrząść
z bólu.
– JESTEŚ PSYCHICZNA!
Po tym
przyjemnym oznajmieniu Kubackiego półmózga, nie trwało pięć minut, a cała ekipa
znalazła się poza obrębem posiadłości Rudeckich. Gości moich żegnały pociski z
ich własnych butów, których nie zdołali założyć przed wyjściem. Tak im było
spieszno!
Ale niech
znają moje dobre serce, w końcu, jak już wielokrotnie wspominałam w zeszłym
roku, ordynarną świnią nie jestem, więc kiedy zniknęli z zasięgu mojego wzroku,
wykręciłam numer do Agaty Kruczek. Po kilkunastu sygnałach włączyła się poczta
głosowa. Spróbowałam kilkakrotnie jeszcze się z nią skontaktować, ale w efekcie
już przestałam słyszeć sygnał połączenia, a samą informację, że abonent ma wyłączony telefon lub jest poza
zasięgiem sieci… co było ciekawe. Sama go wyłączyła czy bateria się wyczerpała?
Na przykład… gdzieś na śmietniku. A może rzeczywiście jest gdzieś, gdzie nie ma
zasięgu.
Może w jakiejś
piwnicy.
Otrząsnęłam
się prędko z mrocznych wizji i zajęłam swoimi sprawami.
Minęło może z
pół godziny, które poświęciłam na ogarnięcie bajzlu, jaki zostawiły po sobie
nieloty kruczkowe, a dzwonek do drzwi ponownie zabrzęczał. Serdecznie życzyłam
domniemanemu gościowi, żeby nie był żadnym z moich współpracowników.
Ale był.
Wywróciłam
oczami, odwracając się do niego tyłem i wchodząc do środka.
– Czego
chcesz?
– Pogadać –
odparł Zniszczoł, zamykając drzwi i zrzucając płatki śniegu ze swoich rudych
włosów.
Nie, żeby było
w tym coś niezwykłego. Podłogę mi paskudził, jełop durny.
– Nie
nagadałeś się te pół godziny temu?
Aleks spojrzał
na mnie karcącym wzrokiem, więc uniosłam dłonie w geście kapitulacji.
– Trudno się z
tobą rozmawia, kiedy wrzeszczysz.
Oj, tam, oj, tam.
– Gdybyś nie
sprowadzał Kubackiego, wrzeszczałabym o wiele mniej.
Grzywa zaśmiał
się tylko, kręcąc głową. Znał mnie zbyt długo, żeby wiedzieć, że wszelkie próby
naprostowania mojej spaczonej osobowości są bezcelowe. Raz mnie wysłał do
specjalisty i być może specjalista jest teraz w gorszym stanie niż ja przed
rozpoczęciem terapii.
Zniszczoł
powlókł się za mną do kuchni.
– Chcesz coś
do żarcia? – pokręcił głową. – Do picia? – znowu pokręcił głową. – No to czego
ty chcesz?
– Już mówiłem.
Pogadać.
Wzruszyłam
ramionami, zaczynając robić sobie herbatę.
– No to gadaj.
Zapadła
chwilowe milczenie, które zagłuszał czajnik elektryczny. Zastanowiłam się, gdzie
jest Tymek, ale przypomniało mi się, że przecież poszedł oglądać bajki do
salonu, więc odetchnęłam z ulgą.
– Mam problem.
Wow, jestem w szoku.
– Myślałam, że
to już ustaliliśmy. – Odwróciłam się do niego ze złośliwym uśmieszkiem na
twarzy, a on skarcił mnie spojrzeniem.
– Nie bądź
wredna.
– No przecież
nie jestem…
Borze zielony,
nawet zażartować głupio nie można, bo od razu wszyscy się robią poważni i jacyś
nie w humorze. Ale ze mnie żartować sobie już można, wtedy wszystko jest w
porządku. Zaprawdę, powiadam wam, nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
Zalałam earl
greya, posłodziłam miodem (bo cukier to biała śmierć!) i wskazałam Zniszczołowi
miejsce przy stole, bo sierota stała pod ścianą jak jakiś kujon na szkolnej
dyskotece. Już chciałam go zapytać, co to za wielki problem go trapi, ale sam
wyskoczył jak ten Filip z konopi:
– Martwi mnie
twoja relacja z Agatą.
Zaczęłam się
krztusić herbatą. Przez tego bęcwała HERBATKA BY MNIE ZDRADZIŁA!
– A raczej jej
brak – ciągnął nieprzejęty.
Ja tu, kurde,
walczę o życie, a tego tylko jego Agatka interesuje! Przyjaciel od siedmiu
boleści się znalazł.
Odkaszlnęłam
ostatni raz, ciesząc się z odzyskanego żywota, i spojrzałam na niego jak na
debila, którym – ku mojej wielkiej rozpaczy – był. No bo jak to tak – brać ślub
po roku? Okej, może nie ma na to zasady, ale ona po prostu… nieważne.
– A dlaczego
to takie ważne? – spytałam, bo wizja tworzenia
więzi z przyszłą panią Zniszczołową nie
napawała mnie zbytnim optymizmem, że się tak eufemizmem posłużę.
– Bo ty jesteś
moją przyjaciółką, a ona przyszłą żoną, więc będziecie się często widywać i
chciałbym, żeby nie było żadnych problemów?
A ja bym chciała trafić szóstkę w totka i
jeść codziennie słoik nutelli bez ryzyka cukrzycy, chorób żołądka i nadwagi.
Nie można mieć wszystkiego, bejbe.
– No to chyba
lepiej, jak będziemy miały do siebie neutralny stosunek? Wtedy na pewno
problemów nie będzie. – Czy to nie proste?
– A nie chcesz
nawet spróbować jej poznać? – zapytał z wielką nadzieją w swoich wielkich
niebieskich ślepiach.
Przeanalizujmy
fakty.
Olała go w
Willingen, omamiła tak, że ledwie pamięta, co to próg, a linię punktu
konstrukcyjnego zna na pamięć, bo mógł się na nią pogapić z buli wielokrotnie;
jest sztuczna, dziwna i… nie wiem, może wcale nie jest taka zła, tylko ją demonizuję?
W każdym razie pomysł ten jest zły, bo ja nie umiem posługiwać się kobiecymi
relacjami. To u mnie nie wypala, bo ja prawie nie jestem babą. Nie znam się na
babskich rzeczach – chyba że mowa o jedzeniu w dużych ilościach i tyciu. Raz w
życiu, przy okazji fatalnego guza nabitego przez Żyłę (BEZ KOMENTARZA), użyłam
tuszu do rzęs na randkę
spotkanie z Fannemelem. Ale to był wyjątek! Miałam wstrząśnienie mózgu! Czy
coś. To znaczy – pewnie miałam, ale gdzie by cię tam jaki Kazach dobrze
przebadał. Oni w ogóle mają szpitale?
Chyba zgubiłam
wątek.
Wzruszyłam
ramionami.
– Mi to tam
lotto – odmruknęłam, skupiając się na herbatniku w kształcie ułamanego
serduszka – jednym z tych, które ciotka zostawia zawsze na stole.
– No weź –
odezwał się Zniszczoł tym swoim błagalnym tonem, od którego robiły mi się
wrzody na żołądku. Zaczęłam łamać herbatnika w drobny mak. – To dla mnie ważne.
A dla mnie ważny jest święty spokój, a jakoś
nikt nie pali się, żeby mi go dać.
Moja skromna
pensja asystentki nie obejmuje użerania się z kimś spoza kadry, więc wcale nie
miałam obowiązku się z nikim zaprzyjaźniać. Ja już mam nerwy wystarczająco
zszargane, żeby swoje grono znajomych poszerzać o kolejne przyczyny
tachykardii. Problem w tym, że jakiś rok temu moja znajomość ze Zniszczołem
dawno przekroczyła ramy znajomości czysto zawodowej (tylko bez zbędnie
kosmatych myśli proszę) i, niestety, od tego nie mogłam wymigać się jakimś
paragrafem w mojej umowie.
Westchnęłam
ciężko. Może nie powinnam była odmawiać Doktorowi Prozakowi tych psychotropów,
bo teraz to by mi się przydała cała ich garść.
– Niech ci
będzie, jełopie. – Końcówkę mojej odpowiedzi zagłuszył jego okrzyk radości. –
Ale nie mam zamiaru odwalać żadnego teatrzyku! I niech ona się ze mną
skontaktuje, czy coś.
Zniszczoł
przystał na te warunki z irytującym, acz charakterystycznym dla siebie
entuzjazmem, od którego odbijało mi się oranżadą z komunii. Zachodzę w głowę,
jakim cudem w ogóle doszło do tego, że się zaprzyjaźniliśmy.
A, no tak. On
nie miał komu marudzić po nieudanych skokach, a ja nie miałam kogo bić w
chwilach frustracji. Czyż nasza symbioza nie jest na miarę friendship goals?
Później
jedliśmy (kto jadł, ten jadł) lody i czekoladę, oglądając bajki z Tymkiem.
Potem bawiliśmy się z nim w Indian. Zniszczoł coś bredził o tym, że cieszy się,
że zostałam przy kadrze, ale nie słuchałam go za bardzo, bo co za dużo, to
niezdrowo, i jego gadki też się to tyczyło. W wysokich dawkach bywał
zagrożeniem dla naturalnej flory bakteryjnej żołądka.
Byłoby łatwiej
mi wszystko to znosić, gdybym wróciła do życia na walizach, a Kruczek nie
zniknął sobie ot, tak, w pizdu. Ale biednemu to zawsze wiatr w plecy i trener
poza zasięgiem.
* * *
Dzień później
bandę nielotów spakowano w busik kadrowy i wysłano… do Wisły. Czyli, na ten
przykład, Zniszczoł z Wiewiórem znowu tak daleko na zawody nie mieli. Byłam
pewna, że wreszcie wrócę do roboty, ale nic z tego. W związku z nieobecnością
selekcjonera kadry narodowej, konieczne było znalezienie mu zastępstwa. Jestem
przekonana, że ten spasiony Adonis, tak zwany prezes Polskiego Związku
Narciarskiego, podjął decyzję dotyczącą nowego tymczasowego nadzorującego dla nielotów (bo przecież to przedszkole
nie może funkcjonować bez swojej pani nauczycielki) z myślą o tym, żeby mi w
pięty poszło.
Otóż grecki
pojeb wybrał Macieja Maciusiaka.
Kto ma dobrą
pamięć, ten pewnie od razu skojarzy, że facet ma na mnie uczulenie (ze
wzajemnością) i absolutnie nie zgodził się na to, bym pełniła funkcję jego
asystentki. Kiedy Tajner oznajmiał mi to przez telefon, zaczęłam żałować, że
jednak nie pofatygowałam się pod skocznię, bo bym mu mogła od razu ten
pomarszczony ryj przemeblować tak, że TVP miałoby od niego spokój do końca sezonu.
Odwarknęłam coś w stylu: Dzięki,
kurwww…de, za informację. Niniejszym nie pozostało mi nic innego, jak
zabrać dupę w troki i wrócić do Katowic. Mogłam niby oglądać skoki, bo wciąż
miałam akredytację, ale bez Treneira jakoś dziwnie było mi to oglądać. Nie
miałam na to ochoty. W ogóle chciałam znowu tylko wrócić do siebie i zaszyć się
tam tak długo, aż śnieg stopnieje. Albo wróci Kruczek, zależy, co byłoby
pierwsze.
Ale nawet w
swojej klitce katowickiej nie zaznałam spokoju. Pomijając moje koszmary z
koronką i nieznanym amantem w roli głównej, chyba zupełnie zapomniało mi się,
co obiecałam kilka dni wcześniej jełopowi wiślańskiemu i przypomniało mi się,
jak z wielką dozą łaski, wycierając tłuste od chipsów palce w bluzę i pauzując
mój ulubiony film, to jest Dumę i
uprzedzenie (ze względu na ironię austenowską, nie dla historii miłosnej,
dziady podstępne), odebrałam połączenie od nieznanego numeru.
– Ta? –
burknęłam, ledwie powstrzymując beknięcie prosto w słuchawkę.
– Eee, Tośka?
Znaczy się Antek?
– Znaczy się
kto mówi? – zmarszczyłam brwi, przechodząc z żulowskiego półleżenia w
wyprostowany siad.
– Agata.
Włodawska.
Aha. Proszę o szybką eutanazję.
I w ten
sposób, mając w pamięci obietnicę złożoną Zniszczołowi kilka dni wcześniej,
chcąc nie chcąc zgodziłam się na zaproponowane przez nią spotkanie. Dwa dni
później stałam obok fontanny na katowickim rynku, cała w śniegu i niezadowolona
z życia. Miałam nadzieję, że chociaż w Zakopanem jełopy sobie jakoś poradzą, bo
w Wiśle to tylko Kamil i Kamil. A może by tak Zniszczoł choć raz. Albo Kubacki.
To nie. Po co. Śnieg na buli też trzeba uklepać, a jakże.
Przypomniało
mi się to słynne Klingenthal, w którym cymbał rudy ukląkł na oczach wszystkich
i poprosił swoją ukochaną o rękę. Od
tamtej pory nie mogę pozbyć się ślubnego koszmaru i nie czuję się ogólnie zbyt
dobrze. Nie bardzo wiem, jak przekazać jełopowi, że tak jakby nie pochwalam
jego wyboru. Wiedziałam o nim dużo wcześniej, ale nie mogłam się zdobyć na
rozmowę. Ja po prostu nie jestem
człowiekiem, z którym konwersacja należy do łatwych i to są słowa mojego
terapeuty. W tym jednym się zgadzaliśmy. Co nie oznacza, że nie jestem
człowiekiem i nie mam jakichś tam swoich przemyśleń. Czasem tam się ze mną da
gadać. Tymek to potrafi, o. I Zniszczoł, ale on jedynie przez większość czasu –
jego szczygiełkowatość doprowadza mnie niekiedy do szewskiej pasji, a szewska pasja
to mój konik i wolę się nią nie popisywać przed szerszą publicznością, bo
będzie jak przed terapią – ludzie zaczną się mnie bać nawet wtedy, kiedy w
dłoni będę trzymać tylko gumową łyżkę do karmienia dzieci.
Zniszczoł chce
być dorosły, a mnie się wydaje, że nim kieruje pewien męski ośrodek zastępczy
dla mózgu, który umiejscowiony jest nieco poniżej pasa. I nie, nie jest to
pępek.
Ale co ja tam
wiem. Miałam w życiu zaledwie jednego faceta, który zrobił mi z życia jesień
średniowiecza i tyle go widzieli. Więc, naturalnie, pozwolę Zniszczołowi ślepo
brnąć w ten życiowy błąd, przyglądając się temu biernie. Bo w końcu od czego są
przyjaciele, co nie? Od tego, żeby otrzepać dupska temu drugiemu, jak już się
spektakularnie wypierdoli.
Zobaczyłam Little Miss Perfect na horyzoncie i od
razu musiałam sobie warknąć w wielki szal, który zakrywał moją twarz do nosa. Prawdę
mówiąc liczyłam, że mnie wystawi – wtedy mogłabym na nią skuteczniej psioczyć. Odwróciłam
wzrok w kierunku kiermaszu świątecznego po mojej lewej stronie, bo zapachy
kiełbasek, przypraw i pierników jakoś podnosiły mnie na duchu, jej widok – nie
bardzo. Pewnie będzie chciała szlajać się
po sklepach albo iść na manicure, przemknęło mi przez myśl ponuro. Moje
paznokcie prawie nie istnieją, nie mówiąc o tym, że szafa składa się z
t-shirtów, kilku par jeansów, kurtek sezonowych i różnych kolorów adidasów. A,
no i mam tę kiecę z Kulm, ale nie założyłam jej ani razu od tamtego czasu. Złe
wspomnienia. I dodatkowe kilogramy.
– Cześć! – Świetnie, a więc trafił mi się drugi
szczygieł.
Odburknęłam to
samo.
– Co masz
ochotę robić?
Utopić się w tej fontannie za mną.
– Nie wiem.
Nie lubię szopingu ani niczego
takiego.
Ku mojemu
zdziwieniu, moja niechętna postawa wcale nie zniechęciła Włodawskiej; ta przytaknęła
tylko głową, zastanawiając się nad alternatywą. Pewnie ją cymbał ostrzegł, że
będę trudna w obyciu.
– A co lubisz?
Może masz ochotę na kawę albo herbatę i coś słodkiego? Możemy wpaść do Caffe
Kattowitz.
W zasadzie
byłam głodna, ale od rana chodziło za mną coś innego.
– Jeść lubię.
Pizzę. I oglądanie wszystkich odcinków Przyjaciół.
Przyszła pani
Zniszczołowa posłała mi szeroki uśmiech.
– Stoi!
Godzinę
później wylegiwałyśmy się na mojej kanapie, zajadając się pyszną pizzą z
mnóstwem dodatków, oglądając mój ulubiony serial od początku. Było mi to na
rękę, bo jak się przeżuwa, to nie wolno gadać. A ja przeżuwałam bardzo często.
Wymieniłyśmy kilka uwag na temat głupoty i irytującego charakteru Rachel Green,
Agata zrelacjonowała mi konkursy w Wiśle od
kuchni, ja powiedziałam kilka słów na temat tego, jak wyglądało moje życie,
zanim wmieszałam się w skoczne bagno, a potem…
– Właściwie
jak się poznaliście z Olkiem?
Ja nie znam żadnego Olka, co najwyżej
Grzywę. Poza tym spodziewałam się tego pytania, ale stwierdziłam, że metodą
wyparcia nie padnie ono podczas naszego jakże przemiłego spotkanka.
Najwyraźniej za słabo wypieram. Zacznijmy od tego, że tamto wydarzenie też systematycznie staram się wyprzeć z pamięci,
ale ciągle z tym samym beznadziejnym efektem.
– Dużo mówił o
tobie na początku naszej znajomości.
Prawie
zadławiłam się kawałkiem kurczaka. Ja pierdolę, jedzenie czyha na moje życie.
Jak nie herbata, to pizza, dajcie żyć…
Jak to dużo
mówił? Znaczy się co? Przecież wtedy już się znaliśmy jakiś… miesiąc. Choć w sumie,
licząc od lipca, prawie pół roku. Rozumiem, gdybym wtedy była brejkin njusem w kadrze, ale moja
obecność tam to była przedawniona sprawa, więc czego on tej biednej Włodawskiej
tyle o mnie opowiadał? Chyba że miało to właściwości terapeutyczne i spowiadał
się z rzekomych trudów przebywania ze mną prawie codziennie, ale przecież ja mu
zawsze służyłam pomocną dłonią, więc wykluczam tę opcję! I wcale nie byłam
wrzodem. Co najwyżej często miewałam złe dni.
Chrząknęłam
sobie, co by nie było znać, że mnie ten tekst mocno zmieszał. Nie był to poziom
półobrotu z nart Żyły, ale to wciąż było mocne.
– No cóż,
wpadłam na nich, biegając przy skoczni. To znaczy zaplątałam się w siatkę,
przyprowadził mnie jakiś ochroniarz, a Zniszczoł się wymądrzał, więc mu
przygadałam, żeby się odczepił. Nie odczepił się, chciał moje imię, a podała mu
je przypadkiem moja ciotka, która w tamtym momencie do mnie zadzwoniła. Później
on, Mustaf, Muraniek, Wiewiór, Kamil i Ziober przyszli kiedyś do restauracji
wujostwa, w której co roku w wakacje pracowałam. Wywaliłam na nich gorące
dania. – Wspaniałomyślnie pominęłam fragment z moją facjatą w bliskim
sąsiedztwie Stochowych dwóch złotych
wisiorów. – Potem Mustaf naprawił mi auto. – Żal serce ścisnął na myśl o
moim wysłużonym matizie, ale szybko mi przeszło, bo przypomniałam sobie, jak
Menda się przy tym wymądrzała. – Potem podstępem wkręcili mnie w pracę u
Kruczka. To tak w dużym skrócie.
– A w
mniejszym skrócie? – Włodawska najwyraźniej poczuła się mocno zachęcona, bo z
niecierpliwością czekała na ciąg dalszy.
Bosko. Od zawsze uwielbiałam opowiadać o
swoich największych porażkach życiowych.
Niezbyt
entuzjastycznie zabrałam się do szczegółowego opisu mojej znajomości z
nielotami kruczkowymi. Muszę przyznać, że wcześniej nikomu o tym nie opowiadałam
i z boku historia nadawała się na jakieś mdłe fanfiction, o ile w ogóle
istnieją ludzie na tyle psychiczni, żeby pisać o tych wychudzonych pojebach z
nartami. W każdym razie na żywo daleko było mi do życia jak z fanowskiej
fantazji i zapewniam, że nikt nie chciałby się znaleźć na moim miejscu. Życie z
tą bandą wywołuje ciężkie choroby psychiczne i wrzodowe. Ogólnie nie polecam.
Najważniejsze jednak, że wybranka Zniszczołowego serca była zadowolona i
dopytywała mnie o jakieś szczegóły. Pytała nawet, czemu tak bardzo nie trawię
Kubackiego, ale odmówiłam dłuższej odpowiedzi, tłumacząc, że musiałaby ze mną
spędzić tydzień, żebym jej to mogła dobrze wyłożyć.
Nie bardzo
mnie to interesowało, ale przecież nie mogłam szczygłowi na złość robić, więc
spytałam od niechcenia:
– A wy jak się
poznaliście?
Jej twarz od
razu cała rozciągnęła się w uśmiechu; przez to tak strasznie przypominała mi
szczygła, że aż się wzdrygnęłam.
– Znałam go z
widzenia z uczelni i przede wszystkim z telewizji. Pisałam pracę licencjacką o
skokach i stwierdziłam, że z wszystkich skoczków on wydaje się najmniej…
szkodliwy. Spotkaliśmy się w sprawie wywiadu. Jakoś tak wyszło, że tuż przed
wyjściem z kawiarni Olek zapytał mnie o numer w razie, gdyby coś sobie jeszcze
przypomniał. – Włodawska zaśmiała się uroczo do porzygu. – Użył go potem, żeby
zaprosić mnie na wasz trening, ale nie mogłam przyjechać. Ale do Zakopanego dwa
miesiące później już mogłam, co z pewnością pamiętasz. – Ku własnemu nieszczęściu. – Przed świętami zadzwonił i spotkaliśmy
się, bo szukał pocieszenia po kiepskich konkursach…
Halo, stop. Co
takiego? Szukał pocieszenia? U NIEJ?!
JAK JA GO ZA
FRAKI WYTARGAM, TO GO MATKA RODZONA Z WYCIERACZKĄ POMYLI! A JA TO CO?! PIES?!
JA SOBIE WYPRASZAM!!!
Miałam ochotę
natychmiast zadzwonić do głąba i nagadać mu tak, żeby mu w pięty poszło, ale
olałam sprawę, bo przecież zadzwonił, jak byłam w tym zasranym Engelbergu,
zdradzona i pozostawiona na pastwę Kubackiego, zmaltretowana psychicznie i
fizycznie etcetera. Niemniej jednak skoro uważał mnie za psiapsiółkę, to po
kiego grzyba dzwonił do niej?!
Nie za bardzo
wsłuchiwałam się w monolog Włodawskiej, bo zajęta byłam projektowaniem tortur,
zarówno cielesnych, jak i duchowych, jakimi zamierzałam uraczać Zniszczoła
przez najbliższe miesiące w ramach kary za nielojalność. Już ja mu pokażę spowiadanie się Agatkom-sratkom. Coś tam jednak
usłyszałam. Że niby już koło Turnieju Czterech Skoczni czuła, że jest zakochana
(a ja musiałam słuchać jego wywnętrzeń. Może lepiej zrobił, że jej się żalił?
Cymbał z wozu, babie lżej!), a potem w Zakopanem po konkursach byli na randce i było tak cudownie, och, ach,
podstawcie mi wiadro, bo będę rzygać. Fascynujące. Proszę łaskawie o zapisanie
mi tego na kartce, włożenie do koperty i wsadzenie sobie w dupę. No i potem ta Planica, sama wiesz…
Czy ta wiedźma
nie miała za grosz honoru? Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Zniszczoł
powiedział to wszystko, żeby mi na złość zrobił, więc jak bardzo trzeba być
pozbawionym taktu, żeby o tym wspominać GŁÓWNEJ ZAINTERESOWANEJ? Ja jestem
menda i wrzód, i okazjonalnie ordynarna świnia, ale jeszcze mnie mózg nie boli,
żeby odwalać takie kaszany.
Już mi się
czoło zmarszczyło, już chciałam interweniować, nie powiem, całkiem wulgarnie,
ale potem przyszło mi do głowy, że być może ona wcale o tym nie wie. Bo
Zniszczoł jej nie powiedział. W sumie gdyby to zrobił, nie byłoby w ogóle tego
spotkania (ku chwale Najwyższemu), nie wspominając o tej marnej podróbie
konwersacji. No raczej nikt nie chciałby usłyszeć, że wcale nie jest taki super,
że to było kłamstwo w celach niższych.
Pojebany ten
Zniszczoł.
– …ale zawsze
o tobie wspominał. – O, i takie newsy
mnie już interesują. – Mówił, jak bardzo mu pomagasz i go wspierasz. – Oh, stop it, you! Bo się zarumienię… –
Choć czasem trudno z tobą wytrzymać.
ODEZWAŁ SIĘ
TEN MIŁY W OBYCIU, KUŹWA!
– I vice versa – odmruknęłam.
Włodawska się
zaśmiała.
– Myślisz, że
nam się uda?
Czy wyrzucanie gości za okno jest legalne?
Przysięgam, że Zniszczoł mnie za to ostro
popamięta. Z nartami w dupie będzie latał, a nie na skoczni, o!
– No wiesz,
tego nikt nie wie – palnęłam na szybko jakiś oklepany frazes. – A ja tam się na
związkach nie znam.
Za to na torturach i owszem. I twój wybranek
niedługo się o tym przekona.
Włodawska
wyglądała, jakby się zmartwiła, ale mało mnie to obeszło, bo po dwóch godzinach
towarzystwa zapragnęłam ponad wszystko w świecie znowu być sama. Na szczęście
chwilę później moja najdroższa koleżanka
Agatka stwierdziła, że na nią już
pora, a to była jak muzyka dla moich uszu. Odliczałam minuty do jej
wyjścia, kiedy się ubierała i kłapała bez sensu ozorem o uczelni, trenerze i
innych tego typu bzdetach (a mnie, jako jednemu ze śledczych nie wolno było
ujawniać żadnych informacji na temat postępowania śledztwa. Ba, byłam
przekonana, że ona o nim nawet nie miała bladego pojęcia). Już planowałam, ile
przyjemnych rzeczy zrobię, kiedy wreszcie sobie stąd pójdzie (wliczając w to
dojedzenie jej pizzy; chociaż taki z niej pożytek). Tymczasem ona, stanąwszy za
progiem mojego mieszkania, wypaliła nagle:
– Cieszę się,
że Olek ma w tobie przyjaciółkę.
Posłałam jej
coś na wzór uśmiechu dobermana z zatwardzeniem (to i wiele innych rzeczy się u
mnie nie zmieniło), po czym pożegnałyśmy się, a ja zamknęłam drzwi.
Co ich
wszystkich tak ostatnio pojebało z tymi wyznaniami?!
* * *
Kolejne dni
mijały jak z bicza strzelił, tymczasem ja nadal hodowałam sadło w domu,
umierając z nudów. To znaczy – umówmy się. Ja jestem leniem zawodowym i dla mnie
brak zajęcia to też zajęcie i ja sobie świetnie w czasie wolnym przyjemności
potrafię zorganizować. Oglądałam więc filmy, jadłam i spałam na przemian. Tylko
że teraz to ja wszystko robiłam w stresie, bo wiedziałam, że w umowie miałam
jasno zapisane, że mam ZAPIERDALAĆ, a nie się OPIERDALAĆ, więc bałam się, że
lada moment pociągną mnie do jakiejś odpowiedzialności finansowej za
niewywiązywanie się z obowiązków. Tyle że jak ja miałam pracować, skoro na
czele naszej bandy nielotów nadal stał ten ułom Maciusiak? Pozostawało mi tak
czekać na łaskę lub niełaskę PZN-u i ich decyzję co do dalszego postępowania w
związku z trenerem kadry narodowej. Żyłam więc sobie z dnia na dzień, zerkając
co chwila na telefon, czy aby nie przegapiam momentu, w którym któraś z
gadających głów nie jest łaskawa, by do mnie przekręcić. To głupie, wiem. I zupełnie
do mnie niepodobne. Ale dla mnie zima bez tej zgrai ornitologicznych niewypałów
była najzwyczajniej w świecie dziwna.
A najgorsze,
że nie mogłam na nich mówić już niewypały,
ku własnej rozpaczy. Bo taki Stoch (choć on nigdy się do tej kategorii nie
kwalifikował) wygrał sobie Orła, a wcześniej Kot był drugi w Lillehammer! No i
Żyła całkiem nieźle skakał. W końcu ktoś na tym podium TCS-u z Kamilem musiał
stać. No i Kubacki. Taki czwarty do brydża, czy jak to się tam gada. W drużynie
jeszcze siary nie robił. Indywidualnie powinien zaprzestać kariery. No ale to w
końcu Menda, czego można się po nim spodziewać? Przesz on się z tym swoim ego
na żadne podium nie zmieści. Trochę mi to było nie w smak, bo jakby utraciłam
część argumentów, dla których mogłam się wymądrzać, ale koniec końców menda
pozostawała sierotą i nielotem, a to mi humor zrazu poprawiało. Od razu była
rada i ukontentowana życiem.
Kolejne zawody
miały się odbyć w Zakopanem, więc sobie ekipa bimbała w najlepsze. Żaden z nich
nie musiał pakować waliz, co najwyżej wcześnie wstać, żeby dojechać na trening.
Tak sobie myślałam – nie jakoś wyjątkowo intensywnie, co to, to nie, narciarze
z wozu, Sosze lżej, znowu bez przesady – co jełopy robią, kto ich ogarnia, kto
teraz marznie pod Wielką Krokwią, modląc się, żeby ta szopka zwana treningiem
się już skończyła. Pewnie sam Masiusiak z asystentami. Ale czy oni w ogóle byli
w stanie się zebrać? Czy ktoś obudził Żyłę na czas? Czy ktoś wysłał snapa
Sierściuchowi z godziną rozpoczęcia? Czy ktoś sprawdził, czy się Zniszczoł
zabrał rękawiczki? I trzeba by koniecznie sprawdzić, czy się aby Skrobot nie
opierdala.
Przecież oni
beze mnie to jak bez ręki! W dodatku prawej!
Z drugiej
strony, radzili sobie jakoś przez ostatnie trzy tygodnie, więc pewnie i teraz
jakoś to szło. Zresztą do zawodów zostało kilka dni, więc nadal liczyłam, że
może okażę się potrzebna beze mnie wszystko jebnie i wtedy wejdę ja,
cała w logach sponsorskich PZN-u. Wcielę się w rolę (odwieczną zresztą)
zbawicielki kadry, najważniejszej osoby w sztabie, bohaterki narodowej. W książkach
do historii będą o mnie pisać. Dzieci będą ze mną nosić plecaki do szkoły,
piórniki i zeszyty, a dorośli kupować zestawy pościeli z moją podobizną.
Chociaż nie
wiem, czy przez taki ryj nie spierdoli się drukarka, ale spróbować warto. W
końcu gnoma nie przypominam, do poziomu Kubackiego jeszcze mi daleko.
Koniec końców
zaczęłam rozkoszować się cudowną katowicką idyllą bez bandy cymbałów na nartach
i w sumie od dwóch dni nie wiedziałam, gdzie posiałam telefon. Było mi to na
rękę. Oni płacili mi kasę, chociaż nic nie robiłam. Oto prosta recepta na to,
jak się nie narobić, a zarobić.
I pomyśleć, że
tyle czasu psioczyłam na PZN! Może ja Apollinowi czekoladki wyślę? Albo lepiej
nie, bo jeszcze mnie od źródła finansowania odetnie i tyle będzie z rajskich
wakacji. Dojdzie do tego, że będę musiała iść do jakiejś normalnej pracy. A
niech mnie ręka Boska broni!
Wyobraźcie
więc sobie moje zdziwko, kiedy koło czwartku zabzdryngolił dzwonek do drzwi.
Kuriera nie zamawiałam, pizzy też nie (jeszcze miałam ze wczoraj), nikogo nie
mogłam raczej zalać, kolęda była w poprzednim tygodniu, a listonosz zadzwoniłby
na domofon. Przeczesałam swoje tłuste włosy palcami, poprawiłam ubabrany,
znoszony dres i podeszłam do drzwi.
Zaraz mi humor
skwaśniał.
– A ty czego
tu? – burknęłam, chociaż wpuściłam go do środka, zwyczajnie odwracając się i
kierując do salonu, w którym bajzel przejął kontrolę nad wystrojem.
Niestety, ruda
wesz uśmiechała się jak zawsze, kiedy zamykała za sobą drzwi.
– Też się
cieszę, że cię widzę, Antoś.
Skrzywiłam się
i pacnęłam na zawaloną papierkami po chipsach i batonach kanapę. Tym razem to
Zniszczoł się skrzywił.
– Czy ty w
ogóle zauważyłaś fakt, że twoje mieszkanie zaczęło się przeradzać w chlew? – I
taki zdegustowany zaczął lustrować moje skromne włości.
Wzruszyłam
ramionami.
– Sporą część
dnia mnie w nim nie ma, bo jeżdżę do Wisły i Zakopanego dzień w dzień –
odmruknęłam z obojętnością. – To niech chociaż raz w roku czuje się używane.
Zniszczoł
pokręcił głową, ale zdjął płaszcz, a przy okazji wytrzepał resztki śniegu z
włosów. KOLEJNY RAZ. Ja nie wiem, on kontrakt z Schaumą podpisał czy co? Ma
zagrać w reklamie?
– E-e-e!
Patrz, co robisz! Ścianę mi uświniłeś!
– A da się
bardziej?
– Ty mnie nie
drażnij, mendo jedna paskudna!
Zniszczoł
zaśmiał się, ale usiadł wreszcie w fotelu naprzeciw mnie. Musiałam odłożyć
jedzone chipsy, bo bałwan by mnie przecież wzrokiem skarcił na ament.
Wywróciłam więc oczami, ale zapytałam:
– Coś do
picia? Do jedzenia?
– Włosy umyj.
– Wal się na
ryj.
Spojrzał na
mnie tak dziwnie, w dziwnymi kurwikami w oczach, nie wiem, nie ogarniam go i
nawet nie chcę się wgłębiać w jego spierdoloną psychikę, więc
westchnęłam tylko bezradnie.
Co ja z nimi
mam. Skaranie Boskie.
I trochę
uciechy też. Bo jak na przykład takiemu Kubackiemu dosram, że aż gnomi ryj
pomarszczy, to zaraz uśmiech na twarz wraca. Widzicie? Ja jestem prosta
dziewczyna. Czerpię radość z prostych rzeczy. Nie potrzebuję pieniędzy, żeby
poczuć szczęście.
– Po coś tu
przyjechał?
– Ty w ogóle
używasz telefonu?
– Wleciał dwa
dni temu gdzieś w szparę w kanapie i nie chce mi się go wyciągać – mruknęłam
obojętnie. – Więc?
– Gdybyś go
wyciągnęła, to byś wiedziała. Mam propozycję.
Od razu się
wyprostowałam.
– Jeśli tym
razem mam, na przykład, umówić się z twoją siostrą, to od razu zaznaczam, że
możesz równie dobrze zawrócić dupsko swoje chude i…
– Tosiek,
spokojnie! – zawołał, unosząc ręce w geście kapitulacji. – Daj mi skończyć,
dobrze? – Nieprzekonana byłam, ale zamilkłam, patrząc na niego podejrzliwie. –
W ogóle za tamto spotkanie bardzo ci dziękuję. Wiem, ile cię to kosztowało i
tym bardziej doceniam twoje wysiłki.
Wzruszyłam
ramionami.
– Dziurę byś
mi w brzuchu wywiercił, gdybym tego nie zrobiła – burknęłam, zbierając cićki ze
zmechaconych legginsów.
Zniszczoł
nachylił się nad stołem, ściągając na siebie mój spuszczony wzrok.
– Jesteś
najlepsza.
Przez moment
patrzyłam na niego spode łba jak na debila, a potem wyprostowałam się ze
skrzywioną mordą, pytając:
– Pojebało cię
bardziej niż zwykle czy co?
Zniszczoł
tylko westchnął i pokręcił głową, ale – jako że zadałam pytanie retoryczne –
nie odpowiedział. Może mózg zamarzł mu jednak już pierwszej zimy, którą spędził
na skoczni, a to musiało być ze sto lat temu.
– Bo… – O, proszę, szykuje się jakaś bomba. Czy ja
kiedykolwiek będę miała przy nich normalne życie? – Jakby… pamiętasz Kulm,
co nie?
Od razu mi
gały do wielkości spodków z filiżanek urosły, wyprostowałam się jak struna i
odsunęłam od stolika.
– JA NIE BĘDĘ
ŚPIEWAĆ NA TWOIM ŚLUBIE, WYBIJ TO SOBIE Z GŁOWY WIELKIMI KAMIENIAMI!
Zniszczoł
zrobił fejspalma i przetarł oczy palcami, a ja się wyluzowałam. Może jednak
znowu się dzisiaj pospieszyłam.
– Nie?
Spojrzał na
mnie, nie odzywając się przez krótką chwilę, po czym odparł:
– Nie.
Ogólnie wizja
ich wesela przerażała mnie nie tylko z samego faktu, że ten niedojrzały bęcwał
chciał się ożenić, ale też dlatego, że na taką imprezę nie można przyjść w
trampkach i dżinsach. W t-shircie też nie. Nawet koński ogon odpada. Dziżuskurwajapierdole, kto wymyślił te
wszystkie konwenanse? W każdym razie w dalszym ciągu miałam w głowie
wspomnienie kilkugodzinnych tortur w wykonaniu mądrzejszych połów nielotnych
patafianów, którymi męczyły mnie przed bankietem po mistrzostwach świata w
lotach rok temu. I na samą myśl, że znowu będę musiała się wcisnąć w kieckę,
dostawałam drgawek, gorączki i biegunki.
A jeszcze jak
bym musiała do tego śpiewać, to śnieżne seppuku gwarantowane.
– No to o co
ci chodzi? – Bo teraz serio nie wiedziałam, co to za ofertę przyszedł mi złożyć
ten Janusz biznesu.
– Najpierw mi
powiedz, czy pamiętasz bankiet w Kulm – upierał się jak osioł.
Wywróciłam
oczami.
– W życiu
żyjącym nie przestanie mi się śnić ten koszmar. – Zaraz po tym, w którym biorę ślub.
Zniszczoł
uśmiechnął się nerwowo. Zaczęłam się, kuźwa, niepokoić, zwłaszcza, że cymbał
powoli skubał sobie boleśnie skórki przy paznokciach.
– A czy
pamiętasz, jak tańczyliśmy?
– No.
…
– …?
– Bo ja bym
chciał, żebyś ty ze mną chodziła na lekcje tańca.
Helena, mam zawał.
Może ja się
przesłyszałam. Może nie domyłam uszu. Może w moim mieszkaniu jest chujowa akustyka
i on wcale nie spytał mnie, CZY BĘDĘ NIM, KURWA, CHODZIĆ NA JAKIŚ JEBANY KURS
TAŃCA.
Ja nie jestem
nerwowa. Ja się wcale nie denerwuję. Po prostu drażni mnie głupota innych. W
tym przypadku mojego najlepszego przyjaciela.
Czy on się z
Kubackim na rozumy pozamieniał czy rzeczywiście spacer po świeżym powietrzu z
parkingu pod moim blokiem do mieszkania zamroził mu mózg? Znał mnie tyle czasu,
a jeszcze wyskoczył z czymś takim. Czy ja mu wyglądałam na osobę sprawną
fizycznie? Skorą do próbowania nowości? PIERDOLNIĘTĄ W DEKIEL?
Wyczekiwał z
nadzieją wymalowaną na pysku na moją odpowiedź, bo mnie, póki co, zamurowało.
Zastanawiałam się, jak najlepiej ubrać to w słowa.
– Zniszczoł,
chyba jednak cię pojebało.
Nigdy nie
twierdziłam, że elokwencja jest moją mocną stroną. Ale jest.
Nie wyglądał
na szczególnie zdziwionego; raczej zareagował, jakby przewidział moją
odpowiedź, ale i tak liczył, że może nie wiem, doznałam rozległego urazu,
wskutek czego zmieniłam osobowość o sto osiemdziesiąt stopni. Powtarzam, nie
jesteśmy w Ałmatach.
– No weź.
Błagam. To dla mnie ważne!
A tak w ogóle,
to czy on nie powinien łazić na to ze swoją Little
Miss Perfect?
Wkurwiłam się.
– Słuchaj no,
panie Ważniak – zaczęłam, zakładając ręce na biodra – z tą twoją wybranką na
jedno bolesne spotkanie pójść mogłam, bo przecież ci zależało. Ale na tym
koniec. Nie myśl sobie, że Pana Boga za nogi złapałeś, bo ja nie jestem jakaś
powalona, żeby chodzić na kurs tańca. Czy ty mnie w ogóle nie znasz, człowieku?
– Znaaaam, ale
tu chodzi o mój ślub!
– No właśnie,
twój. Mnie do tego nie mieszaj. – Zamilkliśmy; ja wkurzona, on z miną zbitego
szczeniaka. Ciekawe, jaka rasa jest ruda
i paskudna. – Jesteś moim najlepszym kumplem, ale nie wymagaj ode mnie
czegoś, co jest kompletnie nie w moim stylu. Mogę ci pomagać, ale na miarę
własnych możliwości.
Znowu
siedzieliśmy cicho. Gapiłam się w okno, za którym walił śnieg, natomiast
Zniszczoł zaczął chrupać wziętym z paczki chipsem. Był przygnębiony i
zawiedziony, ale nie zamierzałam dla tego jełopa i jego niewydarzonej przyszłej
żony robić z siebie pośmiewiska. Ja jeszcze mam honor i godność człowieka.
– A tak w
ogóle, to czy nie powinieneś raczej robić tego z Agatą? – Łatwiej przełykałam
wątróbkę niż jej imię.
– Agata umie
tańczyć. – A ja umiem wciągnąć słoik
nutelli w jeden dzień. I co z tego?
– No i?
– I… wiesz.
Nie chcę sobie obciachu narobić. Ani jej w trakcie wesela.
Aha.
No wiecie, ja
może jestem emocjonalnie wypaczona, ale jeszcze tyle mnie nauczyli, że jak ktoś
kogoś kocha, to się raczej akceptuje jego wady. Nie to, żeby nie próbować nad
sobą pracować – ale ostatecznie bałwan nie wybucha na każde słowo krytyki,
tylko nie umie tańczyć. Przed kim jak przed kim, ale przed przyszłą żoną nie
może być mowy o obciachu. Co ten Zniszczoł w ogóle pierdzielił?
Ale słowem się
nie odezwałam, bo ja się przecież nie znam. Siedzieliśmy więc tak sobie, jedno
gapiąc się na śnieg, drugie wpierdalając chipsy (a potem cymbał do punktu K nie
doleci).
– Tośka,
proszę.
– Nie.
– Nie bądź
menda!
– Spadaj na
ryj.
– Już to dziś
mówiłaś.
– No i co?
– Jajco. Chodź
ze mną na kurs tańca.
– W dupie se
kurs tańca zorganizuj.
– NO
EEEEEEEEEEJ.
– JA SIĘ NIE
BĘDĘ POWTARZAĆ!
– Bo ci więcej
nie kupię Milki z Oreo!
– CO TO ZA
SZANTAŻ EMOCJONALNY?!
Naszą
konwersację na poziomie ameb przerwał brzęczący irytująco telefon Zniszczoła.
Wyginając się na wszystkie strony w fotelu, rudy młot wyjął aparat z kieszeni
spodni i zrobił zdziwioną minę. Pokazał mi wyświetlacz, a tam stało napisane: MUSTAF.
Odebrał.
– No, czego?
…Ta, bo co? …Okej.
Po chwili
Zniszczoł położył komórkę na stole, włączając tryb głośnomówiący.
– Cześć, Socha.
– Nie mów do
mnie, Kubacki – odparłam, przecierając twarz ze zmęczenia.
– Też nie mam w tym żadnej przyjemności, ale
muszę. – Wywróciłam oczami. – Mam dla
was newsa stulecia.
Czyli pewnie
udało mu się przeskoczyć punkt K na Skalitem.
– Wybrali
nowego trenera kadry A.
Chyba mam drugi zawał.
– Jest nim
Stefan Horngacher.
___________
I oto jestem. Co, nie
sądziliście, że tu wrócę?!
Ale wróciłam i to z
rozdziałem. Taki sobie on, Tośka mi się zmieniła mocno, z jakich względów – to
długa historia, ale mam nadzieję, że Was nie zawiodłam swoim powrotem ani nowym
wcieleniem Sochy. Obiecuję, że śmieszki się nie skończą. No bo jakże to –
Tośkowi na poważnie?! Meh, to byłoby nuuuudne.
W każdym razie mnie
mój powrót cieszy.
A, no i pamiętajcie,
że tutaj trwa sezon 2016/2017. Tośkowi mają sezon w plery.
Macie przeczucia,
podejrzenia, co będzie dalej? Co się stało z Treneirem, co będzie z nowym
trenerem i Tośką?
PS Nie zapominajcie o
ankiecie pod spodem. ;)
Zobowiązuję Cię do krzyków, jeśli nie skomentuję tego w niedzielę.
OdpowiedzUsuńOooooooooooch! Miłość! <3 Tęskniłam!
OdpowiedzUsuńPieprzy się tu coś widocznie - to jeszcze raz. TĘSKNIŁAM I KOCHAM MOCNO. <3
OdpowiedzUsuńCudo a teraz poproszę następny ��❤️��
OdpowiedzUsuńPowiem w skrócie - Kruczkowa coś kręciła i wie, gdzie jej mąż. Oraz Tośka, oddychaj!
OdpowiedzUsuńI uwaga - komentuję od końca *eee macarena*
Usuń- Tośka, możesz mieć przerypane
- Zniszczoł tyje solidarnie, ot co
- Weź sobie kogokolwiek, nawet Wiewióra, wygląda na takiego, co tańczy na każdym weselu
- Co to cićki?
- Owszem da
- teraz to się wysyła InstaStory Tośka
- Ale miałaś wpisane pewnie jeszcze stanowisko asystentka Kruczka a nie ojca Maciejusza
- Agata, ty szpiegu
- A co, jak nie ma wycieraczki?
- Tośka, Antek, ważne że Socha
- Pewnie nową kartę sim ma
- Też tak chcę!
- Mustaf, ty może psychiatrą zostań
- Na czarnej liście wysoko na pewno są też Słoweńcy po ich potupaji.
- A po co przywracać do życia?
Tadaaa!
W końcu, po długiej mojej nieobecności, zabrałam się i nadrobiłam wszystko (nadeszły upragnione ferie).
OdpowiedzUsuńTo się porobiło. Jestem mega ciekawa jak to wyjdzie ze Stefanem i Tośką, ale obstawiam, że będą jeszcze większe jaja. No, mam taką nadzieję. A z tym Kruczkiem to ciekawie. Zwiał pewnie od tej żony do Włoch i tyle go widzieli xd
Kocham rozmowy Tośki z Mustafem
A to żeś Zniszczoł wyskoczył z tymi tańcami.
Oczekuję na kolejny rozdział i dziękuję za to, że można się tu naprawdę nieźle pośmiać! <3
No cóż... Mówiłam, że kocham? Nie bo nowa jestem XD (Przynajmniej na tej drugiej części...) Czekam <3
OdpowiedzUsuńKocham kocham kocham KOOOOCHAM <3333
OdpowiedzUsuńPrzybyłam, przeczytałam i komentarz naskrobałam!
OdpowiedzUsuńKluska moja kochana <3 Dziękuję bardzo za opiekę nad nim, ale na molestowanie z czystym sumieniem to ja się nie zgadzam!
O matulciu, nie byłam świadoma tego, jak bardzo tęskniłam za Tośkiem i Kubackim. Kocham ich rozmowy <3
"– Kubacki może zrobić coś pożytecznego, bo jeszcze niczego takiego od początku naszego śledztwa nie uczynił.
– Dzwoniłem do ciebie" - otóż to, kierownik akcji poszukiwawczej zrobił rzecz najważniejszą, teraz należy mu się odpoczynek, nie można go katować kolejnymi tak ciężkimi zadaniami!
Kuźwa Zniszczoł! Ty to wiesz kiedy zacząć takie rozmowy. W tym momencie są chyba ważniejsze sprawy do ogarniecia, niż relacja Tośka z przyszłą panią Zniszczołową. Szczegolnie, że osobiście utożsamiać się z przemysleniami Sochy na ten temat.
Ooo Maciusiak zastępca. Może to i dobrze, że nie chce jej jako swej asystentki. Przynajmniej trochę nerwów zaoszczędzi.
A więc nadeszła godzina zero! Tylko czy one zbyt szybko jakotakiego wspólnego języka nie złapały?
Ufff. Już się bałam, że się zaprzyjaźnią.
Oj Tośku, Tośku. Nie narzekaj tak na tą robotę z orłami. Pamiętaj że zawsze mogłaś trafić na stałe do Maciusiaka.
Kuźwa cooo??? Czego on u niej szukał??!!!
Ale muszę przyznac, ze Socha jednak umie panować nad sobą, przy mnie Agata nawet by do połowy tego pitolenia nie doszła, bo bym jej kazała się przymknąć.
Ooo zawsze wspominał o Tośku. Chyba siedzenie Zniszczyła uratowane.
Ona tego głośno nie powie ale umiera z tęsknoty za tymi nielotami.
Zniszczol podejrzenie miły. Tzn on zawsze przejawia swą miłość do świata itp, ale tu jest coś podejrzanego!
No nie! Tego to jeszcze nie grali! Ryżawy i Tosiek na kursie tańca. Mam nadzieję ze będzie twarda i tam nie pójdzie. Trzeba zachować resztki swojej godności ;) I proszę mi jej milką nie przekupywac!
Kubacki raz w życiu się przydał i porządnego news'a zaprezentował.
W końcu wróciłam. Jedna z lepszych moich decyzji w ostatnim czasie :)
Troszku nam się tutaj porobiło. Ciekawe co z treneirem. Skoro do nas Horni przyszedł to może Kruczek do Włoch pojechał. A może to Insam i spółka go porwali?!
Mam nadzieję, że Tosiek będzie twardy i nie pójdzie z Rudym na te tańce. Niech go Agatka uczy.
I pytanie najważniejsze, jak się teraz ułoży współpraca z nowym trenerem?! Oj ciekawie będzie.
Byle jaki ten komentarz, ale wyszłam z wprawy w komentowaniu Tośków. Ale nadrobimy to. Już niedługo ;)
Wracam w końcu z komentarzem. Obiecałam sobie, że w wakacje wszystko nadrobię, a tu już sierpień wszedł w wiek zaawansowany, a ja w dupiu.
OdpowiedzUsuńJest godzina 23, a ty mi narobiłaś smaka na bułki mleczne. No piekarni już dzisiaj nie polecę, ale może jutro z rana. Się obaczy.
Ach, ta precyzyjnie obliczona dawka sarkazmu od Tośki na sam początek rozdziału. Już wiem czego mi przez cały dzień brakowało. Ten brak wiary Sochy w Kubackiego… kompletnie nie rozumiem z czego on wynika xD Jeszcze nam wszystkim laczki z nóg pospadają jak rozwiąże tajemnicę zniknięcia Kruczka!
Jak Tośka błyskotliwie wyskoczyła z tą czarną listą. W końcu o dzieci trzeba dbać! I w Kubackiego odzyskałam trochę wiary, bo zdaje sobie sprawę, że on już dawno musiał się na niej znajdować. Oj tam, od razu cały świat. Przecież Tośka cały poprzedni sezon przy życiu utrzymywała sporo chłopa. Gdyby wszyscy byli na czarnej liście to by chyba jakaś śmiertelność wystąpiła, co nie?
Rzut Tymkiem – nowa dyscyplina olimpijska, już wkrótce treningi z jedyną na świecie trenerką!
No szczerze to bym się zdziwiła gdyby ktoś odebrał ten telefon, więc nie wiem co oni wszyscy tak bardzo się bali zadzwonić.
Zniszczołowi to życie jest jednak niemiłe. Jak on coś czasami wymyśli… To cud, że on jeszcze żyje. Balansuje na krawędzi pomiędzy Agatką, a Tośką. I jeszcze się zaśmieje jak się okaże, że to Agatce pierwszej puszczą nerwy.
(Randka z Fannemelem! Nadal wspominam z sentymentem, chociaż wszelka sympatia do niego już ze mnie wyparowała.)
Od Zniszczoła robią się wrzody na żołądku! Matko na górze i wszyscy święci co za anomalia medyczna!
Jedyną zabawę w Indian ze Zniszczołem jaką jestem sobie w stanie wyobrazić to taka, gdy on jako blada twarz siedzi przywiązany do krzesła, a Tymek niczym rasowy Indianin ściąga z niego skalp. I niech nikt nie mówi, że Tośka nie ma w sobie nic z człowieka, bo z Agatką to chyba nawet ja bym się nie zgodziła spotkać. (Czy to już pora przyznać się, że jesteśmy z przyszłą Zniszczołową imienniczkami? xD)
Borze zielony jakby Tośka spędziła z Agatką tydzień wykładając jej zawiłości swojej relacji z Kubackim to chyba bym padła. Ale jaka sesja terapeutyczna by była. No i może przeciągnęłaby ją na swoją stronę. Dopiero by się Zniszczoł zdziwił jakby mu Tośka Agatkę na ludzi wyprowadziła xD
Kurde, dla mnie też brak zajęcia to zajęcie. Poczułam taką bliskość z Tośką w tej chwili jak nigdy dotąd chyba. Jak lenistwo zbliża ludzi xD
Helena, ja też mam zawał. A myślałam, że Szczygieł osiągnął szczyt gdy zaproponował spotkanie swojej dziewczyny ze swoją najlepszą przyjaciółką. A on teraz chce tańczyć! I to na kursie! O zgrozo.
Jest i Horngacher. Pamiętam, że gdzieś na przełomie nielotnych/bezsennych zastanawiałam się jak i czy w ogóle masz zamiar go w to wszystko wkręcić, a tu proszę. Jest i wspaniale się wpasował w ramy czasowe i akcję. To teraz się będzie działo. Pewnie nie raz dadzą sobie z Socha popalić. Zacieram ręce na nadchodzącą akcję.
Pozdrawiam i polecam się
Adrawa
Widzę, że wpadam tu średnio raz na dwa lata... Wstyd. Okropny.
OdpowiedzUsuńNo ale Igrzyska mnie nastroiły na skakajców ponownie, to mogę sobie ponadrabiać zaległości (a Ty pisz, to będę Ci mogła kolejny tom cytatów machnąć - ma już nawet materiały, o!).
Dopsz, szybka rozgrzewka, palce na klawiaturę i jedziemy z tym koksem!
Tytuł oczywiście jest parafrazą uwielbianego przeze mnie filmu o Jerzym VI, bom człek kulturalny (co nieco) i zdarza mi się oglądać coś innego niż seriale Marvela, ok? (czasem oglądam DC).
Do piosenki zgodnie z tradycją się nie odnoszę, ale tekst mądry. Warto go zapamiętać, czy coś.
I teraz mam poważną zagwozdkę - bo ja chyba ten rozdział zaczęłam czytać, ale chyba nie skończyłam. Więc może mi się zdarzyć jakieś potężne deja vu i mogę palnąć coś głupiego. Z góry przepraszam, ok?
(a prawda jest taka, że już w zeszłym roku bodajże zaczęłam popełniać ten komentarz, więc zaraz ja Ci walnę deja vu, ok?)
Co to za akcja ratownicza? Herbata i bułka... a banan gdzie, ja się pytam?! Oni akurat powinni wiedzieć, jak się za ratowanie skakajca zabierać!
Umm, Harrachov... Pamiętam. Imprezowanie z kadrą B nie skończyło się najlepiej, co Tosiaczku?
Biedna Tosia, Kubacki jej większą ilość nielotów maści wszelkiej na głowę zwalił... I to podejrzanie skorych do współpracy :O
Dobre wywracanie oczami potrafi od razu człowiekowi humor przywrócić, ot co! Sama stosuję, więc wiem jak jest.
Ruscy przed kontrolą antydopingową XDDD Oh boy, aż mi się Wasiljew przypomniał (Dima, nie ten dzieciaczek z Kazachstanu, co teraz skacze).
Jest milion innych wyjaśnień na zniknięcie Kruczkowej raz z małymi Kruczątkami, obstawiam, że na bank nie jet to to, co wymyśli ekipa NCIS (Niezupełnie Celnej Intrygi Szukaczy). Podejrzewam raczej, że Agatka opuściła tonący statek. Albo pojechała na Hawaje dla odstresowania. Za hajs PZNu baluj, tak to szło?
No cóż, zobaczymy, kaj ją wsysło, nie?
Czy Kubacki potrafi posługiwać się zdaniem, które nie zawierają wulgaryzmów? Dziecko demoralizuje! Cham i prostak! Pff!
Czarna Lista Tośki brzmi co najmniej niepokojąco. I jest pewien adekwatny gif z Supernatural, który idealnie tu pasuje, ale blogspot nie przewiduje takich atrakcji w komentarzach, a szkoda (ale wierzę, że wiesz, o który mi chodzi *wink, wink*).
Usunięcie Szaflarskiej Mendy brzmi zaiste kusząco, ale nie niesie ze sobą jakiś niespodziewanych komplikacji? W końcu ewentualnie taki nielot może coś wygrać, nie? Kiedyś. Być może. W przyszłości.
Jak się nieco postara, rzecz jasna (na marginesie - mentalnie nadal się jaram porannym konkursem, ok?).
Jaka ta Antonina dyplomatyczna! A Kubacki ciężki jest do dyskusji, twardy zawodnik, nie da się ukryć. Tośka chyba jednak trochę go lubi. Pozwala jej szlifować swoje umiejętności w ciepaniu ciętych ripost, bo reszta społeczeństwa raczej nie jest dla niej ani konkurencją, ani wyzwaniem. A jak nie przesz do przodu, to się cofasz, ot co!
Też bym uciekała w popłochu XD
To z Tośką się da rozmawiać kiedy nie wrzeszczy? W sensie, czy takie zjawisko w ogóle następuje? (rzadko i znienacka).
Biedny specjalista :<
Zniszczoł to ma same problemy widzę. I tylko Tosieńka potrafi je rozwiązać, dziwne nie?
Tośka. Jesteś wredna. Zawsze, dla wszystkich i wszędzie. Koniec dyskusji.
(i za to cię kochamy!)
...ale którą Agatą?
BTW, herbatki szkoda. Przez ciebie się rozlała, Brutusie ryży!
Może lepiej, że Tośka żadnej relacji z nią nie ma. Mogłoby się to źle skończyć. Dla zdrowia psychicznego Tosi, fizycznego Anetki i ogółem całego otoczenia. Leje po bombach atomowych bardzo psują krajobraz, okej?
Zniszczoł... z całym szacunkiem, ale - BREDZISZ. Nie upadłeś gdzieś po drodze na głowę?
"Nart Żyły wina"! Mój ulubiony rozdział! I czy ja dobrze paczam, że Tośka stara się podejść do tematu racjonalnie, a nie emocjonalnie, co jest godne podziwu, ale z góry spisane na straty?
(ej, Kazachstan to nie jest jakaś prowincja! W końcu mają skocznie narciarskie, zacofane kraje nie mają skoczni, okej?)
Hej, te kosmate myśli, to niby że do mnie, hę? JA NIBY MAM KOSMATE MYŚLI O TOLKU, TAK?!
...no bo mam. Nevermind.
UsuńOmujborze. Zgodziła się. Wszyscy umrzemy.
A przynajmniej Anitka.
Tak, to są właśnie friendship goals, Tosiaczku. Nie obraziłabym się, gdyby były czymś więcej. Niekoniecznie muszą być with benefits, oks?
Obiecałam deja vu, więc teraz *wziuuuuut* jako prawilne dziecko lat 90-tych, przewijam kasetę VHS do początku i "przeżyjmy to jeszcze raz!":
Okej. Dobra. Wiem, że to czytałam, bo pamiętam głupie żądania Zniszczoła na koniec tego rozdziału (miał chyba twarde spotkanie z bulą tego dnia), ale ni hu-hu nie wiem nic więcej. To chyba znak, że trzeba od razu komentować, a nie takie… obijactwo. O.
Mam za swoje.
No to lecim. Niekoniecznie na Szczecin.
(serio myślałam, że zaczęłam ten komentarz już pisać :O) [przyp. Aut. Późniejszy – sama to przewidziałam, cudownie!]
No dobra. Tytuł wiemy skąd się wziął. W sensie odniesienia popkulturowego, fajny film, ciekawy. Jak ktoś nie widział polecam. A w kontekście tosiaczkowym… No skoro wcięło im Trenejra, to ktoś musi w jego zastępstwie (oby jak najkrótszym) ogarnąć tę bandę nielotów, nie?
A no tak. Sportowiec o siedmiu boleści. No tak. Choć kondychę pewnie i tak ma lepszą ode mnie (nietrudne).
Coś tam się dziwnego działo w tym Harrachovie, coś mi świta… Jak zwykle próbowali doprowadzić Tosiaczka do szewskiej pasji, jak zgaduję.
E, e! Ale kadrę B, C i Z to Ty szanuj! Oni tam punkty w Kontynentalu trzaskają! I na pewno im na Kruczusiu szczerze zależy!
Ruscy i kontrola antydopingowa XD. Aż mi się przypomniał mój Dima z „Snu nowy zimowej” XD.
Tymek, coś czuję słownictwo znacząco poszerzy XD
A Tośka jest mistrzem przekręcania niezbyt miłych słów w takie znośne… ale też złośliwe.
A Kubacki widzę wszedł na ten poziom hejterstwa, na którym nawet samego siebie potrafi zhejtować od góry do dołu XD
(ps: tak nadal naużywam „XD”, musisz mi wybaczyć)
Usunięcie Mendy z tosiaczkowego życia to taki piękny plan… Ale czymże byłoby życie bez odrobiny wkurwu? No… Może całkiem sporej odrobiny w tym przypadku.
Cymbały też potrafią myśleć! Zwłaszcza te rude!
Kubacki chyba lubi życie na krawędzi...i reszta nielotów też. Ale jak to tak? Tymusiem rzucać? Tośka, no wiesz?!
A tego po co zaś tutaj przywiało? Chce żywota dokonać? W sposób brutalny i tragiczny?
Dziiiiwne… Skakajec, który ani jeść, ani pić nie woła. Ani chybi – chory. A może nawet umierający!
No to trafił jak kulą w płot! Tośka i Anatolka? No to się dobrze skończyć nie może… A herbatka nie zdradza. Nie pyta. Ona rozumie!
Hm… totek nie jest złą opcją. Ale ta Nutella… to by było coś! Dobrze kombinujesz, Tośka!
Oj zmiękczy cię ten Zniszczoł, zmiękczy… Trochę rudymi rzęsami pomacha i już Tośka urobiona. Oj, oj, zły wpływ ma na ciebie ta ruda wesz!
Jakim cudem ten cymbał jeszcze żyje, to ja nie wiem. Naprawdę. Ta symbioza nie miała prawa się udać.
Dlaczego za każdym razem jak przychodzi „wujek Olek” to ja mam wrażenie, że oni się w dom bawią? No spójrz – Tosiaczek, ruda wesz i taki mały bombelek. Toć wypisz-wymaluj, rodzinka jak z obrazka. Jeszcze by se jedno machnęli i pińcset plus jak się patrzy! (choć w sumie to teraz już nie trzeba się na potęgę rozmnażać)
Swoją drogą… w pierwszych rozdziałach Tośków to ja się z becikowego nabijałam, bo pińcest plus to chyba jeszcze nawet w planach nie było… stare baby z nas, Charlie.
Pierwszy fragment masz skomentowany nawet dwa razy, proszę bardzo. W ramach rekompensaty masz odsetki komentarzowe, a co. A teraz po bożemu jedziemy dalej. Mam nadzieję, że już bez niespodzianek.
Ojoj, zaczyna się robić grubo. Oni chcą tam tę Sochę wykończyć? (oczywiście, że tak) Masiusiakiem ją napastować? Zbrodnia w biały dzień! Mobbing w najgorszej postaci!
UsuńBiedna porzucona Tosia :( Bez Kruczusia to nie to samo, ale wiadomo, że skakajce będą tęsknić, nie? Zaraz ją przytargają w trymiga za fraki, 100% sure!
Ej, „Dumę...” szanujemy! Za autoironię, no bo helloł, za co innego?
Czyli że Rudy Brutus przeszkolił swą lubą, jak się do Tosiaczka nie zwracać, o ile nie chce zginąć śmiercią nagłą tudzież tragiczną?
...to na rynku w Kato jest fontanna?
(aaaa! To dziadostwo udające ucywilizowaną Rawę z palmami?)
No Kamil i Kamil… niech sobie skacze, co mu będą chwałę i radość odbierać, nie? Jakby się ich tam za dużo w drugiej serii pojawiło, to by zaraz Seppcia (chlip!) z miarką destrukcji przysłali, coby ich zmacał porządnie i by i tak się jeden z drugim nie ostali ostatecznie. Można uprzedzać fakty oczywiste, nie?
I z Tymka należy brać przykład, o! Mądra bestia, te cymbały to powinny do niego na korki chadzać i mu grube miliony monet w Kinderkach wypłacać, o!
(a tak bardziej poważnie, to Tosię mocno gryzie, że Olek nawet nie dał się jej wypowiedzieć na temat Agatki. W sensie – to jego życie, jego miłość i jego decyzja, ale Tosia jako ktoś ważny w jego życiu też powinien mieć szansę tę decyzję poprzeć, albo nie. Ja na przykład chciałabym poznać zdanie moich najbliższych przyjaciół na temat mojej domniemanej drugiej połówki. Jeśli nie przypadłby im do gustu, to na pewno dałoby mi to do myślenia. Może nie na tyle, żeby zrywać znajomość, bo nie wszyscy się muszą lubić i kochać, ale może spojrzenie z boku od osób zaufanych pokazałoby mi coś, co do tej pory mi umykało? W każdym razie, Olek nie dał Tosi szansy na wyłuszczenie swoich obaw co do ich relacji i to jest najbardziej bolesne – że nawet nie wyraził chęci poznania jej opinii, której najwyraźniej Socha sama z siebie nie umiała porządnie wyartykułować, bo jest osobą trudną w kontaktach interpersonalnych)
...pępek jest chyba powyżej pasa, ale zrozumiano aluzję ;)
Zastanawiające jest to jak bardzo Socha umie w przyjaciółkowanie. Dziwne. Jak na osobę, która kiepsko radzi sobie z ludźmi, bardzo dużo wie o emocjach innych ludzi i jak się z nimi obchodzić. Występuje tu paradoks logiczny, który paradoksalnie wcale nie jest nielogiczny. Magia kina… tfu! Blogspota.
OMG, Tośka to ja, powtórzę to po raz kolejny. Zero paznokci (praca mi nie pozwala, ok?) i identyczna zawartość szafy… Czyżbym znalazła zaginioną bliźniaczkę?
Ciężko się utopić w tej nie-fontannie. Za płytka. I nie radzę do niej wchodzić, bo dla wszystkich katowickich meneli służy za wannę.
Istnieje cień nadziei że się dogadają. A przynajmniej nie pozabijają. Szczygieł porządnie przeszkolił Alfredę. Najs.
To kiedy wszystko wyleci w pizdu, hm?
Przy „Przyjaciołach” gadać nie wolno! I należy przy nich jeść, bo to serial „do obiadu” (a raczej do kilkunastu posiłków, bo jak włączysz to lekką ręką przeleci pół sezonu).
...w sumie to nie pamiętam jak się poznali, ale to było coś bardzo kompromitującego, prawda? Pamiętam zupę na spodniach Miszczunia, taaak. To pamiętam.
Syndrom wyparcia nie zawsze się sprawdza, Tosiaczku. Najgorsze traumatyczne wspomnienia i tak cię dopadną w najmniej oczekiwanym momencie, eh.
JEDZENIE TEŻ DYBIE NA ŻYCIE TOSIEŃKI?! Zdrada, zdrada okropna! Świat się kończy, armagedon! Powiedzcie mi jeszcze, że Hofer nie będzie już dyrekto-… oh, boi.
Enyłej, rzecz w tym, że to raczej oczywiste, że Olek dużo o niej gada. Tak jakby to jego najlepsiejsza psiapsióła jest, nie? To chyba logiczne, że skoro do Sochy gada o Anielce, to i Adeli gada o Sosze. Prosty wniosek, skąd to zdziwienie, Antek? Zwłaszcza że rudy cymbał to gadatliwe stworzenie jest. Do wszystkich o wszystkich gębą kłapie, jełop jeden…
Bardzo często miałaś złe dni, ekhme. Tak ze trzy razy dziennie. W te dobre dni.
O, widzę, że Tosia dalej przeżywa tę krótką zmianę charakterologiczną XD
Krótko, zwięźle i na temat, a ta szczegółów żąda [RIP koreański złom]. Niewyżyta jakaś ta Alutka!
Ożeszty, Charlie! A cóż to za autowciepa?
Usuń„[…] z boku historia nadawała się na jakieś mdłe (wcale nie!) fanfiction (bardzo fan, nieco mniej fiction, ok?), o ile w ogóle istnieją ludzie na tyle psychiczni (oj tam, oj tam. Zdarzają się gorsze nałogi), żeby pisać o tych wychudzonych (same mięśnie, ej!) pojebach z nartami (politycznie poprawna nazwa – rozsądni inaczej)”.
2/10, nie polecam – Antonina Socha, hm?
Ej, to nawet miło brzmi – w sensie, że się tak dopytuje i interesuje (chyba że prowadzi śledztwo, to idzie jej lepiej, niż Kubackiemu). Ogółem tutaj brzmi to jak próba zapsiapiółkowania się z osobą antypsiapsiółkową. Nawet całkiem miła i ogarnięta ta Agata (sic!) się tutaj wydaje. Chyba, że to jakiś podstęp, wtedy dalej jej nie lubimy! (PS: poproszę kiedyś monolog pt „Dlaczego nie lubię się z Dawidem Kubackim” pióra Antoniny Sochy, ok?)
Antek jakieś podstawy kurtuazji ogarnia i odwraca pytanie, ku swemu własnemu nieszczęściu. Ja tam bym ogarnęła, że to takie grzecznościowe i nie wdawałabym się w szczegóły, okej? Ale najwyraźniej do Adelki nie dotarło.
No i poleciała… Trzy godziny później… ble, ble, ble…. Jeśli chciałaś mdłego fanficka to tu go masz. Bleeeh. Uczelnia, wywiady-śmrady, telefony, buziaczki, kawki i herbatki, wyrzucanie żali z wątroby marskością nieskalanej…
wait, what?
„JAK JA GO ZA FRAKI WYTARGAM, TO GO MATKA RODZONA Z WYCIERACZKĄ POMYLI!” - KWIIIIK!
No i skończyło się psiapsiółkowanie. Ryży Brutus zginie śmiercią tragiczną za trzy… dwa… jeden…
Zdrada! O zgrozo!
BTW, zakochana koło TCSu? Szybko poszło, laska. W sensie, ja tam się może nie znam, ale ile ty tego chłopa znałaś? Trzy miesiące? No dobra, po namyśle, może to dobry czas na zakochanie, a ja po prostu mam długi czas dostępu i serce z lodu (hm, to wiele by wyjaśniało…).
Wracając, to łączę się z Tośką w rzygaczce. Miłość, brrr!
I tu, moi drodzy zaczyna się ciekawe. Bo wpierw się Tosiaczek bulwersuje, że wiedźma, że taka ta Agatka najgorsza, że przed samym nosem jej się chwali, jak to Zniszczoł ją (Tosieńskę, się znaczy) dogłębnie zranił, z błotem zmieszał i umniejszył jej zasługi, etc, etc. Że szczęściem na jej klęsce zbudowanym promieniuje i dzieli naokoło, bez czci i szacunku…
Ale… ale może nawet Agatka nie zdaje sobie sprawy z tego, co tak naprawdę w tej słonecznej Planicy zaszło. Bo Tosiaczek pokrzywdzony, Agatka szczęśliwa i zaręczona jej kosztem (kosztem poczucia jej własnej wartości jako Zniszczołowej przyjaciółki), lecz jakby to głębiej przemyśleć, to tutaj Zniszczoł jest jełop, cham i prostak! Jak to? A tak to! Przeca on tę biedną (sic!!!) Agatkę perfidnie wykorzystał, by odegrać się na Antku za (coś tam ważnego, nie pamiętam już o co darli koty to było WIEKI temu)… Nie wiem, czy to obniża jakość jego wyznania, czy to były dwie pieczenie na jednym ogniu, ale gdybym ja się czegoś takiego dowiedziała, to na miejscy Agatki ten pierścionek zaręczynowy to bym Grzywie przez cały układ pokarmowy przepchnęła. W stronę przeciwną do ruchu fizjologicznego.
Nieładnie się zachował, ot co. No pojebany, cytując Antka, pojebany ten Zniszczoł.
Podsumowując, nie taka ta Agatka zła, tylko nieświadoma. Może jakby wiedziała, to zadziałałaby solidarność macic i jajników, girlspower i tak dalej i obie by tego Olka porządnie w jakiejś głębokiej obszczanej przez wszystkie wiślańskie psy zaspie wytarzały.
O.
...a teraz trochę podkadzimy i nieco balsamu na rogatą duszę Sochy wylejemy.
Trudna w obyciu… ładnie, ładnie. Dość trafny eufemizm, nie powiem. A Zniszczoł w obyciu miły, choć też trudny. Przynajmniej dla Sochy. Za dużo radosnej szczygiełtowatości, tak o jakieś 200%.
A co, Tosia to jakaś wróżka matrymonialna? Prawdopodobieństwo wynosi 50:50 – albo się uda, albo się nie uda. Innych opcji, nie ma, nie?
W torturach mogę pomóc! Ponoć mam do tego talent!
...a teraz szybciutko wyrzucić ja za drzwi. Kontakty międzyludzkie są taaaakie męczące, ech. Ile można wspólnie żreć pizzę?
(chyba jestem złym i aspołecznym człowiekiem, przepraszam).
No, cosik miłego na dowiedzenia, a teraz papa, sayonara, kopa w dupę i na razie.
Święty spokój, amen, alleluja!
To jest problem z byciem zawodowym leniem. Płacą ci za nicnierobienie, a jednocześnie się stresujesz, czy zaraz nie przestaną tego robić. To ja na lockdownie. Nic nie robisz, bo fizycznie nie możesz wykonywać swojego zawodu BO SIĘ NIE DA ZDALNIE i masz wyrzuty sumienia, że nic nie robisz, choć to nicnierobienie jest bardzo przyjemne, ale byłoby bardziej przyjemne, gdyby się nic nie robiło bez stresu, że się powinno coś robić.
Usuń...czy jakoś tak. Kumacie?
Przyzwyczaiłaś się do nich, co Socha?
Jakoś tak dziwnie nie siedzieć na skoczni. Choć pewnie cieplej i milej. I Kubackiego nie trze oglądać gęby paskudnej. I pospać dłużej… Ale jakoś tak… podejrzanie nudno, hm?
Nieloty zaczęły latać, o zgrozo i jak ich teraz wyśmiewać? Toć to nie wypada. Chyba (kto by się przejmował?). Socha tak tu na Mendę narzeka, to potem jak zawału dostanie to ze stołka spadnie i się Skrobotową Milką udławi. Mark my words!
Ona. Się. O nich. Martwi. !!!
Ale serio, jak oni sobie teraz bez niej radzą, hm? Biedni :<
Tosiu, jebłoby bez ciebie. Oj jebło.
Socha Mesjaszem nielotów! Winkelriedem PZNu!
W sumie Socha ma rację… i się utożsamiam, jej PZN płacił za prostowanie kanapy, a mnie ZUS za oglądanie Netflixa przez 2 miesiące. Tak trzeba żyć!
Ruda wesz. No kto by się spodziewał. Tego to po śmierć posłać, a zgon murowany. Bumerang to przy nim cienki bolek. Ech.
Bajzel to też element wystroju! Wystroju chaosu!
...ciesz się, że śnieg, a nie łupież. Choć, Aleks ma rację – gorzej nie będzie XD
Mała rzecz a cieszy. Ot takie dokopanie Mendzie Szaflarskiej. Cud, miód, malina.
Tosiaczek nie umie w przyjmowanie komplementów, ale chyba jest kontent, co nie? Miłe to w sumie, że docenił jej wysiłek interpersonalny. Ogromny, jak na nią!
Oesu, co zaś ten rudy cymbał wymyślił?! To na pewno nic dobrego, bo w Kulm nie wydarza się nigdy nic dobrego (Morgi potwierdzi).
Jeszcze się łudził, ze coś wyłudzi, ale nie. Socha nawet nie musi mówić „nie”. Ona jest personifikacją słowa „nie”. AntoNIEna, pasi, c’nie?
Obiecuję, że jeśli kiedykolwiek będę robić wesele, zrobię piżama party. Albo dres party. Żadnych konwenansów, walić tradycje ślubne. Niech żyje wolność i swoboda (bo dziewczyna już niekoniecznie młoda).
Enyłej, Antek nie da się w żadne weselne interesy wkręcić. Już sam fakt, że się na tym ślubie stawi jest godzien podziwu. Chyba że stchórzy, wszystko jeszcze przed nią.
Zniszczoł, jesteś pewien, że nie spadło ci coś ciężkiego na tę rudą makówkę? Bo chyba do złej laski podbijasz z tym pytaniem.
Pomijając wszystko inne, Tośka się do tego nie nadaje. Nie chodzi o gabaryty, ruchliwość etc. Przecież ona cię zabije już po 10 minutach! (o ile nie zrobi tego w tej sekundzie). To jest bardzo zły pomysł, cytując pewną bliską mi osobę.
Elokwentnie to ujęła, nie powiem. Tylko jeden inwektyw, całkiem spoko wynik w tych okolicznościach.
I znowu te Ałmaty… Spodobało ci się, co? Tzn nie wstrząs mózgu, tylko pozostałe okoliczności.
Rude i paskudne to hawańczyki. Choć niektórzy mówią że urocze, ale małe psy są wredne, więc tracą tą uroczość… To tego, Ruda wesz hawańska. Czy coś.
Ugh, wątróbka.
Akceptacja wad, akceptacją wad, ale w sumie to miła niespodzianka by była… Tylko czemu kosztem dumy i godności Antoniny Sochy, hm? Ale w sumie socha się nie zna, ja też nie, więc się nie będę w temat zagłębiać. Tym niemniej wyczuwam tonę niezręczności.
Ups.
Ale że jak to szantaż czekoladą?! Toć to cios poniżej pasa! DSQ dla tego pana!
Ugh, jeszcze gnoma brakowało w tym trójkącie, bynajmniej nie miłosnym.
O, njusa ma. Nie brzmi to dobrze…
O, to ja za Sochę dopowiem:
Co, kurwa?!
(to znaczy ja tam do Horniego nic nie mam i nie miałam, ale jak nam autentycznie trenera zmieniali na Sztefana to również się zdziwiłam, choć kulturalniej. Tośka takich zahamowań nie ma).
Ta-da!
Nie sądziłaś, że tu wrócę co?
Za to deja vu na górze przepraszam, ale nie chciałam, żeby mi się dobry (ha. ha. ha.) komentarz zmarnował. Dwa w jednym, perosz bardzo.
Jest cacy, bawi dalej, choć inaczej. Jest nieco poważniej i dojrzalej… poniekąd.
Piąty już czytałam, skomentuję se jutro, a dziś czytam dalej, bom ciekawa.
Adieu! E_A