Trafił
na idealny moment – do środka akurat wchodziła starsza pani z pieskiem, więc
pod pretekstem przytrzymania dla niej drzwi gładko wślizgnął się do klatki.
Staruszka podziękowała mu z ciepłym uśmiechem na twarzy, a on odwzajemnił ten
gest, choć jego myśli krążyły obsesyjnie wokół celu wycieczki.
Wspinając
się na kolejne kondygnacje, starał się odepchnąć od siebie czarne wizje. Na
pewno nic jej nie jest, uspokajał się, po prostu ignoruje mnie dla
zasady. Twarzą w twarz nie mogła go już dłużej zbywać, więc ta wizyta była
jego jedyną szansą. Adrenalina i odrobina czegoś, co mógłby nazwać jedynie ekscytacją
na myśl o spotkaniu kogoś dawno niewidzianego, buzowały w jego żyłach do tego
stopnia, że nawet nie poczuł się zmęczony po przebiegnięciu pięciu pięter schodów.
Wziął tylko jeden głęboki, wyrównujący oddech, po czym kulturalnie i bez
pośpiechu zapukał do drzwi.
Przez
kolejne sekundy słyszał wyłącznie ciszę. Gdy to nie działało, nadusił dzwonek,
ale nie rozległ się żaden dźwięk po drugiej stronie, jakby ktoś go celowo
odciął.
Wtedy
do głowy zaczęły mu przychodzić czarne myśli. A jeśli groziło jej jakieś
niebezpieczeństwo? Jeśli rzeczywiście coś się stało? Przeczesał dłonią rudawe
włosy, ale nie mając innego wyjścia, zaczął uderzać w drzwi pięścią niemal nieprzerwanie.
Wówczas
niespodziewanie szczęknął zamek.
–
Co pan tak klupie we te dźwiyrze?*
Z
rozczarowaniem ocierającym się o gniew spostrzegł, że to sąsiadka z mieszkania
obok wyszła do drzwi. W średnim wieku, w fartuchu kuchennym i z wałkami na
włosach.
–
Dyć tam żodnego niy ma!
Zamrugał
bezmyślnie.
–
Jest w pracy?
Była
sobota, nie przypuszczał, że mogłaby siedzieć w biurze w weekend, ale… kto wie,
może zmuszona była znaleźć coś poza swoim wykształceniem.
–
Ja, w robocie, ale chyba zagranicom.
Jego
brwi ściągnęły się w konsternacji.
–
Zagranicą…?
Sąsiadka
przytaknęła głową.
–
Ano – odparła. – Wykludziyła sie.
Serce,
które ledwie drgnęło przy wspinaczce po schodach, nagle gwałtownie poderwało
się do pracy. Świat wydawał się łódką kołysaną przez fale i podłoga nie dawała
tak dobrego oparcia jak dotychczas. Przełknął ślinę i oparł się o ścianę.
–
Kiedy?
–
A bydzie ze dwa tydnie tymu – usłyszał. – Łostawiyła kartka we skrzince z
numerym, jakby sie co dzioło. Bez to tyż niy ma co larma robić. Lepij do nij
zadzwonić.
Zebrał
wszystkie siły, żeby uformować coś w rodzaju uśmiechu.
–
Dziękuję i przepraszam za zamieszanie.
Sąsiadka
mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem i schowała się z powrotem w swoim
mieszkaniu.
Nieco
jak w transie odwrócił się na pięcie i zaczął powolnie schodzić, stopień po
stopniu. Wszystkie wspólne wspomnienia przeleciały mu przed oczami i jedna myśl
nie chciała go opuścić: czy mogła mu zrobić coś równie okrutnego? Czy mogła go
w ten sposób opuścić bez słowa? Jeśli tak, to czym sobie zasłużył? A może stało
się coś niezależnego od niego…?
Przecież
jej wytłumaczył, że po ślubie nic się nie zmieni, nadal będzie się z nią
przyjaźnił. Stała się integralną częścią jego życia, częścią, bez której
wszystko wokół stawało się nieznośne i męczące, puste i jałowe. Może zdołała
siebie przekonać, że będzie inaczej, że jego intencje nie były czyste? Przecież
już raz ją okłamał. Miała prawo podejrzewać go o sztuczki i niecne zamiary. Ale
jeśli tak było, to nigdy nie dała temu wyrazu.
Zorientował
się, że przystanął przy oknie na półpiętrze. Na zewnątrz dzieci bawiły się na
placu zabaw, panował gwar. Zniszczoł nieświadomie zacisnął dłoń w pięść na
parapecie. Mimowolnie również zacisnął szczękę. Stał jeszcze tak przez chwilę,
niewidzącym wzrokiem wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni, po
czym uderzył pięścią w parapet, zaklął pod nosem i zbiegnąwszy po schodach,
opuścił budynek.
*
Data:
30 listopada 2017, 18:26
Temat:
Propozycja
Drogi
Antku!
Z
przeprowadzonych ostatnio badań Uniwersytetu Danych z Dupy wynika, że w pewnej
grupie nielotów z gatunku orłus polonicus pospolitus brakuje ostatnio grande
cojones. W związku z tym zastanawiam się, czy zechciałabyś ich zaszczycić
swoją obecnością, pozwolić im wykąpać się w blasku swojej chwały, aby przywrócić
im dawną świetność i podnieść ducha zespołu? Chodzą słuchy, że niektóre
osobniki wymagają twardej ręki w zarządzaniu i nie chcą słuchać nikogo, kto nie
ma tak wysokiego statusu społecznego jak Ty. Nie ukrywam, że i ja chętnie
skorzystam z takiej okazji.
Zbliża
się pora zimowa, która jest typową dla aktywności tych ptaków, więc idealnie
byłoby, gdybyś wpadła w któryś z miesięcy zimowych. Wówczas szanse na
podniesienie morale są największe.
Uprzejmie
proszę o odpowiedź na to zaproszenie w ciągu dwóch tygodni.
Z
poważaniem
K.S.
PS
Znam twojego nowego Instagrama i jeśli nie otrzymam odpowiedzi na czas, nie
zawaham się nakłonić do niej osobiście.
Kurwa
mać.
Ja
pierdolę.
Zajebcie
mnie, póki nie jest za późno.
* „Czego pan tak puka w te drzwi? […] Przecież tam
nikogo nie ma! […] Tak, w pracy, ale chyba zagranicą. […] Ano. Wyprowadziła
się. […] A będzie ze dwa tygodnie temu. Zostawiła kartkę w skrzynce z numerem,
w razie, gdyby się coś działo. Dlatego nie ma co hałasować. Lepiej do niej
zadzwonić.”
Tadaaaam!
Koniec. Dotarliśmy. A konkretnie dotarłam ja sama (i jedna jedyna czytelniczka,
co to się ostała).
Macie
jakieś przemyślenia? Albo podejrzenia co do tego, kim może być K.S.? Jak
oceniacie całość fabuły? Spodziewaliście się takiego zakończenia? Od siebie
mogę dodać, że ten początek został dodany niedawno. Przez pewien czas byłam
przekonana, że epilogu nie będzie w ogóle – część z mejlem była wpisana do
ostatniego rozdziału. Dopiero potem natchnęło mnie, żeby zrobić inaczej.
Z
innych ciekawostek, jeden cały rozdział został usunięty, konkretnie 16. – miał
mieć tytuł Włoski numer, a 15. – Ostatni król skoczni. Tak
naprawdę wycięty został piętnasty, a w jego miejsce wskoczył szesnasty,
ponieważ ten wcześniejszy był swego rodzaju głupim zapychaczem i miał mieć
egzystencjalną rozmowę z aktualnym prezesem PZN-u i czułam, że nie umiałabym go
napisać tak, jak pierwotnie planowałam…
Na
pewno żałuję, że nie napisałam całości na fali popularności Tośków, że się do
tego nie zebrałam porządnie, kiedy jeszcze miałam czytelników, a także tośkowy mindset.
Przyznam, że trudno mi było do niego wrócić po tylu latach, ale się zaparłam i
może inaczej, niż początkowo zamierzałam, ale dokończyłam Tośków, bo
najzwyczajniej w świecie na to zasługiwali. Zabawne trochę jest to, że kiedyś w
rozmowie z moją ukochaną E_A powiedziałam: Napiszę Tośków, choćby mi miało
to zająć dziesięć lat! Ale napiszę! – jest to o tyle śmieszne, że prolog
został opublikowany tutaj 1.12.2016, epilog publikuję 3.06.2023 – a więc
napisane całości zajęło mi siedem (7!) lat. Do dziesięciu zabrakło
niewiele. Choć muszę uczciwie przyznać, że pisanie z tak odległej perspektywy
czasowej miało swoje plusy, bo dało mi możliwość upychania smaczków, których
nie byłabym w stanie wtrącić, pisząc na bieżąco.
Zdążyłam
się też porządnie zestarzeć. W związku z moją wyjątkowo paskudną prokrastynacją
Tośki odchodzą samotne, porzucone, przez nikogo nieczytane. No cóż.
Spodziewałam się tego, pisząc je tak późno. Pocieszam się – choć może wydać się
to głupie – że za czasów swojej największej świetności Tośki na pewno byłyby
pożegnane z godnością, a Tolkowcy byliby bardzo zadowoleni (albo przynajmniej
częściowo usatysfakcjonowani takim obrotem spraw). Koniec końców ich nadzieje
nie poszły na marne. Być może rzecz wyglądałaby inaczej, gdybym starym sposobem
trochę aktywniej reklamowała się na mediach społecznościowych, ale obawiam się,
że w 2023 roku nie jest to możliwe bez narażania się na śmieszność lub, co
gorsza, większe nieprzyjemności. Myślę, że świadomość SM znacznie wzrosła,
także wśród sportowców i ich najbliższych. Zarówno skoczkowie, jak i ich żony,
dość ochoczo zaglądają pod pewny twitterowy hashtag związany z naszym ukochanym
sportem i gdybym tam – starym zwyczajem – regularnie wstawiała linka do swojego
tekstu, to owszem, pewnie znalazłabym nowych (a może i starych) czytelników,
ale obawiałabym się, że link ten wpadnie w niepowołane ręce, zostanie źle
zinterpretowany bądź użyty „przeciwko mnie”. Naprawdę nie chciałabym się
tłumaczyć przed sądem albo i całą Polską, będąc celem ogólnointernetowego
linczu (myślę, że część z nas zna taki jeden przypadek…), że to tylko „głupie
fanfikszyn” i że swoje postaci traktuję jak postaci, nie mają one w mojej
głowie połączenia ze swoimi prawdziwymi odpowiednikami. Ale taka jest cena RPF…
W
tym miejscu chciałabym podziękować wszystkim tym, którzy czynnie lub biernie
brali udział w tej podróży ze mną, czyli wszystkim komentującym i
niekomentującym, czytającym otwarcie i cichaczem pod kołdrą. Dziękuję za każde
słowo otuchy – wiadomości prywatne, tweety, mejle, komentarze i ogólnie
rozumiane zaangażowanie w budowanie tośkowej społeczności. Dziękuję, że mimo
wszystko byliście, nawet gdy rozdziały pojawiały się bardzo nieregularnie, gdy
rzucałam Wam ochłapy ze stołu. Nadal nie mogę wyjść z podziwu, że pod pierwszym
rozdziałem jest aż 45 komentarzy… do których (wszystkich, nie tylko tych) lubię
często wracać, tak swoją drogą. Przypominają mi dobre czasy i rozgrzewają
serducho. Zwykłe „dziękuję” nie jest w stanie wyrazić wszystkich moich uczuć,
bo to dzięki Wam poczułam, że odniosłam sukces. Choć sukces to, rzecz jasna,
bardzo relatywny termin – dla mnie 80 czytelników (zgodnie z ankietą na Nie-lotnych)
to wielki sukces, dla innych mogłaby to być spektakularna porażka. Ale ja
czułam się wygrana, zwłaszcza gdy pisaliście mi, że Tośki to coś, do czego
lubicie wracać, kiedy szukacie pocieszenia, coś, co przenosi Was w czasie do
lepszych momentów, pozwala umościć się wygodnie w miękkim kokonie
bezpieczeństwa. To dla mnie wielki komplement, za który już zawsze będę
wdzięczna.
Ale
to jeszcze nie koniec. Wszystkich tych, którym jeszcze mało albo którzy
czują się niepocieszeni takim zakończeniem spraw, zapraszam tu, bo już
być może wkrótce coś tu się zacznie wykluwać… A jak do tego dojdzie, to dam
wszystkim znać. Może skusi się ktoś jeszcze. Jak to mówią – „nadzieja matką
głupich”. Niechże więc i sobie będę głupia z tą swoją nadzieją. Powiedziałam
wszakże dawno temu, że niektórzy będą chcieli mnie ubić za takie zakończenie
Tośków 2, ale ja sama chyba nie przeboleję, jeśli rzeczywiście ich historia tak
się zakończy. Niechże im trochę szczęścia spłynie. Chyba sobie na to zasłużyli.
Jeszcze
raz dziękuję… A gdyby się ktoś zastanawiał, to nigdy nie jest za późno na żaden
komentarz. Każdy zawsze będzie wywoływał uśmiech na moje twarzy i każdy będę
kochać miłością niezmierzoną.
Miejmy
nadzieję – do zobaczenia wkrótce!