Time is a bastard I won't break my neck to get around it
But aren't we so brave to give up a fight
And let the years go by without us
'Cause now I feel you by my side
And I don't even care if it's been a while
I can feel that we've changed and we're better this way
Na początku
była ciemność.
(Nie, to nie
jest fragment Genezis).
Potem zaczęłam
z niej wyławiać stukot czyichś obcasów – obstawiałam, że jakiejś kobiety.
Męskie buty tak nie brzmią. To musiały być szpilki. Takie dziesięciocentymetrowe
jak nic. W każdym razie ktoś sobie szedł. Znaczy szła. Po chwili
zaczęłam dostrzegać światło; na początku malutkie, potem wyłoniła się z niego
kamienna posadzka, białe kolumny, witraże w oknach...
Usłyszałam
muzykę organową.
Jakurwapierdolę,
tylko nie znowu ten szajs. Niestety, to był dokładnie ten sam szajs.
Nie widziałam
dobrze gości, ale na mój widok wszyscy wstali z kościelnych ławek, a przez
gęstą koronkę woalki majaczył mi przy dalekim ołtarzu ziomek w czarnym
garniaku.
Myślałam, że
tam nie dotrę. Dłużyła się ta droga jak konkurs w Kuusamo. Ale kiedy w końcu
znalazłam się na miejscu, wytężałam swój kreci wzrok, żeby wykminić, kim był
ten przyszły nieszczęśnik. Tyle że woalka była tak gęsta, że rozróżniałam tylko
kolor włosów (które równie dobrze mogły być brązowe, rude albo... ciemne blond.
W sumie czarne też) i garnituru. Nic poza tym.
Słowa księdza
zlały mi się w jedno, nawet nie wiem, komu składałam przysięgę ani jak do tego
doszło, że nie przypierdoliłam księdzu Biblią prosto w ryj za zmuszanie mnie do
zamążpójścia. Typek w garniaku powiedział „tak” i zaczął sięgać do mojej
woalki.
No dawaj,
kurwa, DAWAJ...
Już widziałam
jego palce, prawie wsadził mi je to oczu! Ciota zasrana. Już nawet
zaplanowałam, jak dotkliwie skopać mu klejnoty później! Już prawie...
JEBS!
Zniszczoł
spierdolił mi się na głowę, a ja z kolei przygniotłam Kubackiego do szyby tak,
że rozpłaszczył mu się na niej jego szpetny, gnomi ryj.
Hehehehehe.
– Sorrki! –
zawołał Zbyszek z szoferki. – Dziury nie zauważyłem.
– Spierdalaj,
Zniszczoł! – warknęłam, odpychając rudego małpiszona z całej siły.
Grzywa
wyprostował się w miarę możliwości, rozcierając ramię i krzywiąc się przy tym
niemiłosiernie. O, patrzcie go, jaka księżniczka! Mnie z jednej strony
przygniótł kościsty patafian, a drugi od spodu wbił mi łokieć do brzucha i nie
płakałam jak sześciolatka!
– Ty ważysz
chyba ze sto kilo! – oznajmił oburzony głosem Mustaf, kiedy w końcu się wszyscy
wyprostowaliśmy, a on odkleił mordę od okna.
Jeśli pewnego
dnia go zabiję, każdy sąd w tym kraju mnie uniewinni.
– A ty masz
krzywy ryj i jakoś nikt się nie skarży – odparłam, o dziwo, całkiem spokojnie.
Sierściuch z
Wiewiórem zarżeli na siedzeniach przed nami.
– Dobre,
Antek! – I przybiliśmy z Żyłą piątkę.
Wyszczerzyłam
się z pełną satysfakcją do Kubackiego, który miał żądzę mordu wypisaną... na
mordzie.
I tak oto
wesoło mijała nam podróż z lotniska do Oberstdorfu. Nawet nie byłam wkurwiona,
że przez gapiostwo Zbyszka urwał się mój sen. Jestem pewna, że i tak bym się za
sekundę obudziła. Jestem pewna tego tak jak braku śniegu w Klingenthal i
krótkofalówki w ręce dziadziska Hofera.
Mniejsza o to.
Dzięki uprzedniej utylizacji jednostek irytujących w moim towarzystwie miałam
chwilę spokoju i ciszy. Wszyscy byliśmy wymiętoleni po podróży samolotem, więc
po kilku minutach ożywienia na nowo zapadliśmy się w swoich siedzeniach, myśląc
każdy o tym, co go czeka. Mnie czekało tylko jedno – wielkie utrapienie z nimi
w rolach głównych. Jednak w pewnym momencie znowu poczułam, jak coś mi się
wbija z lewej strony i już zamierzałam udusić Szaflarską Mendę niewyżytą, ale
ta zdążyła mnie uciszyć, zanim udało mi się rzucić choć jedną obelgę. Nachyliła
się do mojego ucha i wyszeptała:
– Podczas
pierwszego postoju zbiórka za busem. Przekaż dalej.
Skrzywiłam
się.
– Co ty
odpierdalasz?
Gnom wywrócił
oczami.
– Chodzi o
Kruczka. Mogłabyś sobie dać siana i przekazać tę informację reszcie?
Tym razem to
ja wywróciłam oczami, ale przekazałam to samo na ucho Zniszczołowi, a ten
posłał łańcuszek dalej. Konspira jak w podstawówce, czyli nie wyszliśmy poza
ogólny poziom kadry (kilku osobników go zawyża, ale nie oszukujmy się, to
odsetek na granicy błędu statystycznego). Skoro jednak sytuacja się uspokoiła,
miałam chwilę dla siebie, jeśli o czymś takim można w ogóle mówić w pracy z tym
baranami.
Z każdym takim
durnym snem czułam się coraz gorzej. Pomijam fakt, że nadal męczyło mnie, że
nie wiem, z kim próbowała mnie zeswatać moja podświadomość – te sny były dla
mnie mordęgą także fizyczną. Macie czasem tak, że jeśli stresujecie się czymś,
co ma nastąpić jutro, to źle śpicie, śnią wam się koszmary i wstajecie jeszcze
bardziej zmęczeni niż przed położeniem się do łóżka? Bo ja tak. Nie polecam,
zwłaszcza jeśli musi się być codziennie, siedem dni w tygodniu, przytomnym i
jeszcze innych budzić. Poza tym – czaicie CO NOC śnić o swoim ślubie? Brr. To
dopiero koszmar. Już wolałabym uciekać przed świrem z siekierą… W każdym razie
mózg potrzebuje snu, bo całe ciało odpoczywa w czasie jego trwania, a moje
ciało nie regenerowało się już od dobrych dwóch miechów. Wyobraźcie więc sobie,
jak bardzo musiało być spustoszone. Do całego równania dodajcie sobie nerwy,
jakie kosztuje mnie praca przy tej bandzie patałachów. Ale wyniku mi nie
pokazujcie. Podobno im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
Ta… To ja już
chyba wiem, skąd u mnie ta bezsenność.
Rozpatrywałam
różne opcje w kwestii mojego domniemanego męża, największego nieszczęśnika
szczęściarza na tej planecie, ale nic logicznego mi nie przychodziło do głowy.
Nikt mi się nie podobał od lat, a za rzadko myślałam o moim kretynie byłym,
żeby móc go podpiąć pod tę kategorię. Poza tym to był frajer, więc się nie
liczy.
Moje
rozważania przerwał ten rudy cymbał Zniszczoł, który chrapnął głośno przez sen.
Już to widzę: przyjedziemy i całą noc będę słuchać: „TOSIEK, SPAĆ NIE UMIEM,
KOCHAM CIĘ, PIJ ZE MNO KOMPOT”. Na samą myśl wzniosłam oczy do nieba i
westchnęłam. Nie dość, że na lekcjach tańca się dla takiego ośmieszasz, to
jeszcze ci każe ze zdrowia i regeneracji rezygnować. A co w zamian dostajesz?
Pstro! Czekoladę jakąś od czasu do czasu. Takie zadośćuczynienie to se mogą
wiecie co. Wsadzić w kopertę i biednym dzieciom wysłać.
Na organizację
naszego supertajnego mitingu nie musieliśmy długo czekać. Pół godziny później
Zbyszek zjechał na stację benzynową, oznajmiając radośnie, że „czas na lulu”.
Kubacki posłał wszystkim wtajemniczonym porozumiewawcze spojrzenia i
wytarabaniliśmy się z busa niby to na kompletnym czilu. Brakowało nam tylko
Ray-banów i rąk w kieszeniach. I biczfejsów. Oraz transparentu: „TUTAJ WCALE
NIE MA TAJNEGO SPOTKANIA, PROSIMY IŚĆ DALEJ”. Stanęliśmy trochę za busem, tak,
żeby nie było nas widać od strony sklepu. Kubacki miał na gębie minę, która
przyprawiała mnie o wymioty. Wiecie, to był ten jego wzrok „pana i władcy własnej
dupy”, który przywdziewał, ilekroć wracał temat szukania Kruczka.
Treneiro, ja
cię kiedyś uduszę za to zniknięcie, przysięgam.
– Póki co, nie
ma postępów w sprawie – odezwał się gnom półgłosem. – Ale spokojnie, pracuję
nad tym. Mam kilka pomysłów… dlatego bądźcie czujni w Oberstdorfie.
Ty bądź czujny, bo ktoś może ci ukrócić…
swawolę.
– Ale nie po
to chciałem się tu spotkać. Musimy ustalić ważną rzecz.
– „JESTEM
PANEM I WŁADCĄ I MACIE MI SIĘ KŁANIAĆ, WIEŚNIAKI!!!” – wyszeptałam na ucho
Zniszczołowi, który z trudem stłumił śmiech.
– „Uważać
przed szóstą rano, bo wtedy jeszcze jestem przed swoimi psychotropami!” –
śmieszkował szczygieł.
– …dlatego
cała akcja poszukiwawcza musi pozostać w tajemnicy, rozumiemy się?
Przytaknęliśmy
z kolegą orangutanem, Sierściuchem, Wiewiórem, Stefkiem i Miszczuniem.
– Ale my
raczej nie będziemy się za bardzo angażować – odezwał się Kamil, wskazując
kciukiem na Hulę i Żyłę. – Możemy doraźnie pomagać, ale trochę… nie czujemy
tego za bardzo.
BORZE,
ZOSTALIŚMY SKAZANI NA TEGO PÓŁMÓZGA KUBACKIEGO I ŚREDNIA IQ SPADŁA!
Menda
przytaknęła głową ze stoickim spokojem. Przynajmniej tyle dobrego, że nie pluł
się, że to obowiązek każdego kadrowicza, żeby na jego usługach być.
– Chętnym do
ploteczek przypominam, że ceną za zbyt długi jęzor jest cała kariera – i to
WSZYSTKICH zaangażowanych. – Kubacki spojrzał po zebranych „groźnie”.
Więc tak musi
wyglądać, kiedy się podnieca… Brr!
– Jutro lub
pojutrze się zbierzemy, to znaczy ci, którzy chcą zostać, bo wpadłem na kilka
tropów i musimy je przedyskutować. Dotyczą one osób, których tu z nami nie ma –
dodał. – Myślę, że jesteśmy coraz bliżej odnalezienia Kruczka. A teraz rozejść
się i mordy w kubeł. Będę was wszystkich bacznie obserwować.
Wywróciłam
oczami, ale razem z resztą powlekliśmy się z powrotem do busa, do którego po
paru minutach wrócił sztab. Po drodze przepuściłam w drzwiach tę całą Krysię,
czy jak jej tam, która posłała mi dziwne spojrzenie. Jakbym się urwała z
wariatkowa.
Głupia,
przecież my pracujemy w wariatkowie.
Otrząsnęłam
się i rozsiadłam wygodnie w fotelu – jeśli w tym busiku można mówić o
jakiejkolwiek wygodzie, kiedy z jednej strony chrapie ci prosto do ucha
Zniszczoł, a z drugiej swoje kościste łokcie wciska Szaflarska Menda.
Ech, Kruczku,
jakie to wszystko trudne bez ciebie.
*
* *
Niestety,
Szwabka ciągle gapiła się na mnie jak cielę na malowane wrota: w recepcji
hotelowej, kiedy miałam problem z otwarciem pokoju, jak jadłam śniadanie,
nabijałam się ze Zniszczoła w drodze na trening. Zaczynało mi to działać na
nerwy do tego stopnia, że nawet głupie przytyki Kubackiego nie były w stanie
bardziej mi zaszkodzić. Nie wiem, zdjęcie chciała czy co? A może bała się mnie
nadal po tym, jak dałam jej popalić za te raporty? W budzie zresztą też nie
spuszczała ze mnie oka, więc dla świętego spokoju powlokłam się za Grześkiem
pod skocznię.
– Cześć,
Antek!
Super. Ledwo
zdążyłam wynieść swoje dupsko na zimno, a już dopadła mnie kolejna menda. Tym
razem młodsza kopia mojego kompana od hodowania sadła, Skrobota. Od rana miał
na twarzy wyszczerz, który kojarzył mi się tylko z jednym przygłupem…
– Guza
szukasz, Baśka? – zapytałam, z niezadowoleniem odwracając się z powrotem przed
siebie i siorbiąc tanią herbatę z automatu.
– Najwyraźniej
tak, skoro zgodziłem się pracować w sztabie z tobą.
Czy jemu się
wydawało, że jak zobaczę dwa rzędy idealnie równych, białych zębów, to
powstrzymam się, by ich nie wybić?
– Nie drażnij
mnie. Nie jestem w humorze – odburknęłam.
– No tak, w
końcu to rzadkość u ciebie.
Zatrzymałam
się raptownie. Miałam ochotę zetrzeć z gęby ten głupkowaty uśmiech.
– Chcesz
poznać siłę mojego gniewu?! – warknęłam.
Wyciągnął ręce
w akcie kapitulacji, ale podśmiechujki się nie skończyły.
– Skąd!
– To się nie
narażaj.
I ruszyłam
przed siebie, a ten za mną. Czy ja mam do zada przyszyty jakiś magnes na
kretynów? Czy ja nie mogę zaznać nawet chwili spokoju? Jak nie Kubacki mnie
swoją gnomią mordą maltretuje, to jakieś nawiedzone Szwabiska się na mnie
lampią, a jak i tego jest za mało, to przywali się taki jakiś klon Zniszczoła,
żebym od srającego tęczą optymizmu nie miała odpoczynku. Te skoki to zawsze
była dla mnie nadzieja na przyjemne towarzystwo milczącego Grześka Sobczyka, a
teraz odebrano mi nawet to.
Trejnera nie
ma, spokoju nie ma, snu nie ma… Borze, koniec jest blisko…
– A poza tym,
czy ty nie musisz czegoś smarować?
– Nie – odparł
radośnie. – Wszystko zrobione, chłopaki wysłani na górę.
Kur@$$a.
– No weź,
Antek, nie bądź już taka naburmuszona. Przyniosłem żelki. – Podstawił mi pod
nos sporą paczkę Haribo.
Wzięłam ją od
niego szybkim, gwałtownym ruchem i na stronie nieufnie ją otworzyłam. Zajrzałam
do środka, powąchałam, po czym wyjęłam jednego żelka, przeżułam i połknęłam.
– Powiedzmy,
że akceptuję wkupne.
Skrobot
Młodszy się wyszczerzył.
W piątkowym
treningu przed kwalifikacjami wyglądaliśmy OK, znaczy się z laczków nikogo nie
wysadziło (może ewentualnie Tandego, ale tego potwierdzić nie jestem w stanie).
Podczas wątpliwej przyjemności oglądania obydwu treningów (z których
drugi wyszedł nieco gorzej) łaskawie pozwoliłam Baśce, żeby przy mnie stał i dotrzymywał
mi towarzystwa zawracał mi gitarę. Niech zna łaskę pani. Przecież obiecałam
Doktorowi Prozakowi, że będę milsza dla ludzi, tak? Może i już nie chodzę na
terapię, ale nie zawsze była bez sensu. Przecież nawet się zgodziłam, że czasem przesadzam. A ja głupia nie
jestem, swoje błędy naprawiać umiem.
Więc dlaczego
wróciłam do tej drużyny?
Ten, kto
wymyślił te godziny pracy, powinien walnąć z rozpędu łbem w ścianę. Nawet nie
zdążyli mi podać frytek na obiad, bo już mnie Grzesiek ze Zbyszkiem szarpali,
że pora najwyższa na wyjazd na skocznię. A ten Szwab paskudny, który od dwóch
tygodni był nowym trenerem (nie Treneirem, bo on to był jedyny w swoim rodzaju),
nie raczył mnie o niczym informować. Musiałam się dowiadywać wszystkiego od
reszty, chyba że akurat mówił coś na zebraniu. Zwykle zwalał na mnie papierkową
robotę, której jemu samemu nie chciało się odwalać, więc często ślęczałam po
nocach, nawet w Wiśle, żeby Szwab zmienił tę gębę Grumpy Cata przynajmniej na
dwie sekundy. Chociaż na mój widok ten wyraz twarzy mu się pogłębiał.
I VICE VERSA,
SZWABIE ZASRANY!
W każdym razie
na skoczni byliśmy o trzynastej, a kwalifikacje zaczęły się dopiero o
osiemnastej. Dupy już z zimna nie czułam, nie mówiąc o tym, że mróz zaspawał mi
szczękę, z czego pewnie niektórzy bardzo się ucieszyli. Choć z mojej
perspektywy mieli zwyczajnie sporo szczęścia, bo uniknęli kolejnego
upokorzenia. Był więc to dzień dobroci dla nartonogich przygłupów.
Zwłaszcza, że
Kubacki był czwarty w kwalifikacjach. A Zniszczoł jedenasty. Potem jeszcze
Stefanek skończył je na miejscu dwudziestym drugim. Reszta była
prekwalifikowana.
– I co powiesz
teraz, Socha? – wymądrzał się Księciunio, przebierając się na ławce obok, jak
tylko się cyrk skoczny skończył.
– Że jedna
jaskółka wiosny nie czyni. Konkursu nie wygrałeś, więc nie ma co mordy cieszyć.
– Przyznaj
się, że tak naprawdę to ci łyso, że teraz jestem topowym zawodnikiem.
Ze śmiechu
wyplułam pitą właśnie herbatę i zaczęłam tak głośno rechotać, że prawie spadłam
z ławki, oblewając się wrzątkiem. Na szczęście w porę uratowałam się przed
nieszczęściem – choć trudno o tym mówić, skoro jednak wciąż tu pracowałam.
W odpowiedzi
Kubacki prychnął i pokazał gestem, że mam nierówno pod sufitem. Przyganiał
kocioł garnkowi.
Szczęśliwie
godzinę później jedliśmy już kolację w przytulnej, cieplutkiej hotelowej
restauracji. Wreszcie mogłam ze spokojem pochłonąć frytki z keczupem, pyszne
mięsko i normalną herbatę, a nie jakąś lurę z automatu na skoczni. Wtedy
dopiero mogłam powiedzieć, że odczuwam coś na kształt zadowolenia – głównie
dlatego, że byłam tak najedzona, że nawet nie miałam siły przejmować się głupim
gadaniem Kubackiego.
A Szwabka
nadal gapiła się na mnie, jakby mi na czole wyrósł tęczowy róg.
Zaczynało mnie
to wkurzać, bo, jak wiecie, ja długo jestem cierpliwa, ale swoje granice
również mam. A ta cała Krycha powoli je przekraczała. Znosiłam ją, jak jadłam,
bo mój żołądek skutecznie zagłuszył wszelkie skrępowanie (przez co z pewnością
przypominałam stołującego się człowieka z Cro-Magnon), ale skoro tylko żarcie
ułożyło się w moim brzuchu, zaczęłam zauważać świat wokół, w tym Zniszczoła,
który bredził o czymś do mnie od piętnastu minut.
Wow, nawet nie
wiedziałam, że brałam udział w tej konwersacji. Ale najwyraźniej nie byłam
potrzebna, bo Grzywa świetnie radził sobie sam.
Horngacher o
dwudziestej pierwszej stwierdził, że dość tego dobrego, więc podnieśliśmy
wszyscy zady i skierowaliśmy się na górę. Mieliśmy pokoje w dużej mierze na
pierwszym piętrze, zatem wszyscy wybrali schody (choć ja miałam bebech tak
ciężki, że z chęcią pojechałabym windą). Zniszczoł, z którym nieszczęśliwie
przyszło mi znów spać w jednym pomieszczeniu, oznajmił, gdy stałam przed
naszymi drzwiami, że musi tylko zadzwonić do Agaty i zaraz przyjdzie. Zaczęłam
więc majstrować przy zamku, kiedy z lewej strony usłyszałam ciche,
niespodziewane:
– Musimy porhozmawiać.
Podskoczyłam
jak opętana. Ta zasrana Szwabka podkradła się do mnie jak jakiś złodziej, nawet
nie usłyszałam jej kroków na korytarzu. Automatycznie zrzedła mi mina.
– Czego? –
warknęłam, zbita z tropu tą sytuacją.
Jeszcze bym
przez nią twarz straciła! Respekt kadrowy!
– Wiem, o czym
gadaliście na stacji – odezwała się konspiracyjnym, przyciszonym głosem.
O kurwa.
O ja pierdolę.
O kurwa jego jebana mać.
Udając, że
wcale nie czuję się, jakby mi kto przyłożył z łomu w czerep, wróciłam do prób
włożenia klucza do zamka.
– Niby o czym?
– Jeśli dobrze
zrhozumiałam, to… prhóbujecie odnaleźć trhenera Krhuczka.
Szit. To tyle w kwestii mojej
elokwencji.
Wyobraziłam
sobie gnomi ryj Kubackiego, gdyby usłyszał taką informację. Chwilę później
widziałam oczyma wyobraźni, jak Menda zamachuje się na mnie ogromną siekierą i…
Ale chwila,
moment. To nie była moja wina! A mimo wszystko miałam przeczucie, że Księciunio
zeżre nikogo innego, tylko mnie. Nie, żebym się bała, bo on jest tylko mądry w
gadce (co zresztą odzwierciedlają jego wyniki), ale sam fakt, że będę musiała
wysłuchać jego półgodzinnej tyrady, średnio mnie pocieszał.
Już się nachylałam
do Szwabki, żeby dać jej subtelnie do
zrozumienia, że jak się wygada, to nogi z dupy powyrywam, kiedy ona, nieco
panicznie, uprzedziła mnie:
– Ale mogę
pomóc!
Spojrzałam na
nią podejrzliwie:
– Niby jak? –
warknęłam.
– Mam pewien
plan… ale muszę go jeszcze doprhacować – odparła nieśmiało.
Zaczęłam się
zastanawiać, gdzie tu najlepiej ukryć ciało.
Ale potem
pomyślałam, że jeśli odrzucę jej pomoc, to czupiradło może się obrazić i
poskarżyć swojemu panu szefowi. A jak ten się dowie, to my wszyscy
skończymy w piachu. Przerobi nas na wiedeńskie sznycle. Pół biedy ze mną, ale
te nartonogie łajzy stracą swoje jedyne źródło dochodów i pasję życiową.
Chwila… CZY JA
SIĘ WŁAŚNIE PRZEJĘŁAM NIMI BARDZIEJ NIŻ SOBĄ? COFAM TO.
A jeśli tylko
będzie nas wkurwiać? Ja pierdolę, tyle decyzji, tak mało czasu.
Ostatecznie wygrała
bardzo, bardzo, BARDZO uśpiona, dobra część mojej osobowości.
– Dobra, niech
będzie – odparłam ze zniecierpliwieniem. – Ale na razie niczego nie rób, z
nikim o tym nie gadaj. Gęba na kłódkę, jasne? Dam ci znać w odpowiednim
momencie.
Posłusznie przytaknęła
głową, a wtedy zjawił się Zniszczoł, więc Krycha poszła. Rudy zmarszczył brwi,
ewidentnie zauważywszy, że rozmawiałyśmy, i spojrzał na mnie podejrzliwie.
Uniknęłam tego spojrzenia, otwierając drzwi.
– Co ty z nią
robiłaś? – zapytał, skoro tylko weszliśmy do pokoju.
– Nic, nie
interesuj się – odpowiedziałam, udając, że szukam czegoś w walizce.
– Gadałaś z
nią?
No jak mu nie
przysolisz z prawego sierpowego, to jełop będzie ciągnął temat.
– Ta –
odmruknęłam.
Skoro już
grzebałam w rzeczach, to postanowiłam odnaleźć piżamę, ręcznik i przybory
kąpielowe.
– Myślałem, że
jej nie lubisz.
– No i?
– Ty coś
kombinujesz, Tośka, już ja cię znam.
Litościwie
zignorowałam tę „Tośkę”.
– Lepiej idź
już pod ten prysznic, bo stąd czuję, jak od ciebie wali.
– Nie zmieniaj
tematu!
– WON DO
ŁAZIENKI, JEŁOPIE NIEMYTY JEDEN, BO CIĘ ZARAZ ZUTYLIZUJĘ!
Zniszczoł
najwyraźniej uznał, że skoro doprowadził mnie do stanu, w którym zerwałam się
na równe nogi, to lepiej nie próbować swoich sił i posłusznie poszedł pod
prysznic.
Rudy nie
podjął więcej tematu, ale to nie znaczy, że ten zniknął. Myślałam o nim podczas
kąpieli, mycia zębów, czytania książki do snu, a potem mnie tak męczył, że nie
umiałam zasnąć. Za nic w świecie. Przewracałam się ze strony na stronę,
zastanawiając się, jak bardzo przejebane mamy, ale cóż, to nie pomagało.
Wyobrażałam sobie czerwone plamy furii na mordzie Kubackiego, współczującą
facjatę Zniszczoła i pełne dezaprobaty kręcenie głowami pozostałych. Pójdziemy
na dno jak Titanic. A Grumpy Cat to mnie przerobi na mokrą karmę dla kotów.
I już nigdy
bym się z nimi wszystkimi nie spotkała. Nigdy w życiu.
Dobra, w
poprzednim sezonie już ustaliliśmy, że TROCHĘ ich lubię, a dziś dałam temu
wyraz. Ale bez przesady, OK? Aż tak za nimi nie przepadam, żeby tęsknić. Pff.
Może odrobinę za Zniszczołem, ale to
tylko dlatego, że za często z nim przebywam. Mendzie bym jeszcze kopa w dupę na
pożegnanie zasadziła. A poza tym bez Kruczka to nie to samo.
O, za nim to
już prędzej bym zatęskniła.
Nie było go
dopiero miesiąc, a ja miałam wrażenie, że znałam go w jakimś poprzednim życiu.
Najgorsze, że nie dało się przecież do niego zadzwonić i pożalić na los i
opierdolić, że gdzie on się szlaja, bo tu gnom szaflarski odwala manianę,
Sedlak puszcza w tragicznych warunkach, a Hofer chce wszystkie zawody w Austrii
i Niemczech robić. Najgorsza była właśnie ta niewiedza: czy on zdrowy, a może
gdzieś zamarza, więziony przez tajskich porywaczy w jaskini w Himalajach? A
może nas wszystkich w trąbę zrobił i smaży się w tropikach, sączy drinka z palemką
i cichaczem puszcza streama z Oberstdorfu i zaciska kciuki, bo jak to swoim
chłopakom miałby nie kibicować? Mustaf zaprzysiągł się, że go znajdzie,
choćby miał się zesrać stracić karierę, ale ile to razy zdarzało się, że
takie śledztwa wyjaśniały się dopiero po kilkudziesięciu latach?
Nagle
usłyszałam głośne westchnięcie i pytanie:
– Czemu nie
możesz zasnąć?
Myślałam, że
burak zbierał siły przed jutrzejszym buloklepieniem, bo mogłabym przysiąc, że
słyszałam chrapanie.
– A bo ja
wiem? – burknęłam. – Jakbym wiedziała, to bym coś z tym zrobiła.
– Czy możemy
pominąć tę część, w której udajemy, że wcale nie wiem, że Kerstin ci
powiedziała coś ważnego, a ty starasz się mnie zbyć inwektywami i od razu
przejść do mówienia prawdy?
JAK JA GO
NIENAW… Ech, kurwa, ja pierdolę. Jebać moje życie.
A mimo to nie
umiałam wydusić z siebie słowa. Zniszczoł podniósł się na łokciu i włączył
lampkę nocną na stoliku między naszymi łóżkami. Patrzył na mnie wyczekująco, a
ja tylko zerkałam kątem oka i ogólnie unikałam jego wzroku.
– Tosiek, nie
przedłużaj, bo jest druga w nocy. Spać bym chciał, ty pewnie też.
– To śpij,
dobranoc.
– SOCHA!
– DOBRA,
DOBRA! – odparłam dla świętego spokoju z rękami w geście kapitulacji.
Wywróciłam oczami. – Tylko przestań marudzić.
Wzięłam
głęboki oddech i wypuściłam ze świstem powietrze.
– Krycha wie o
naszym planie.
– O kurwa.
– No właśnie.
Przez moment
oboje kontemplowaliśmy beznadziejność naszego położenia w milczeniu.
– Kubacki nas
zajebie – stwierdził elokwentnie, czemu przytaknęłam.
Nie wiem właściwie,
dlaczego użył zaimka „nas”, ale niech mu będzie. Miło, że chciał rozłożyć moje
wciry na nas oboje.
– Może nie
musimy mu mówić…? – zapytał niepewnie z głupkowatym uśmieszkiem.
– Nawet tak
nie żartuj. Zresztą on i tak by się dowiedział. On wszystko wyczai.
Gnój pewnie o
tym wie, dlatego obwieścił się samozwańczym inspektorem naszego śledztwa.
– Laska mówi,
że ma jakiś plan. Nie mogłam ryzykować, więc musiałam jej powiedzieć, że damy
jej znać w odpowiedniej chwili.
Grzywa
przytaknął głową. Milczeliśmy chwilę.
– Dobra,
zrobimy tak – zabrał głos Zniszczoł – cały dzień będziemy się zachowywać
normalnie. Odezwiemy się dopiero na spotkaniu, które zorganizuje Kubacki. Nie
ma co siać paniki… przedwcześnie. Teraz musimy jakoś zasnąć… i nie chcieć
umrzeć przez sen. Jakby co, to pamiętaj, że będę stał za tobą murem.
Sytuacja
krytyczna, a temu o drugiej w nocy zbiera się na wyznania osobiste.
Kruczku, i po
coś ty w ogóle znikał?
* * *
Rano
staraliśmy się, jak mogliśmy, żeby dobrze wcielić nasz plan w życie. Nie było
to łatwe, zważywszy na fakt, że byliśmy wewnętrznie zesrani. Krycha cały czas
zerkała w moją stronę, a w jej oczach widać było pytanie, na które nie miałam
ochoty odpowiadać. Miałam nadzieję, że przypadkiem zostawimy ją w hotelu, a ona
nigdy nie wróci. Na szczęście atmosfera i pośpiech konkursowy nie pozwoliły
Kubackiemu na niepotrzebne wyostrzanie zmysłów, więc się menda mentalnie
przygotowywała na swoje domniemane zwycięstwo pucharowe, a ja na rychłą śmierć.
Niestety cała nasza para poszła w pizdu, bo po pierwszych zawodach nie było
czasu na spotkanie, więc Kubacki odroczył je do następnego dnia. A stało się
tak dlatego, że już w próbnej Miszczunio narobił wszystkim smaka, wygrywając ją
bez mrugnięcia okiem. I że niby co? Że Stoch nie umie latać? Takiego wała jak
Polska cała.
A potem
wskoczył na trzecie miejsce podium. Wygrał ten austriacki szczur Kraft, drugie
było dziecko Milki Wellinger. I Zniszczoł, mimo wszystkich stresów, nawet nie
spartaczył jakoś potwornie, bo skończył na dwunastym miejscu. A szaflarska
chwalipięta załapała się rzutem na taśmę, dwudziesty ósmy był i już tak nie
kozaczył. Wiewiór miał miejsce dziewiąte, a Sierściuch osiemnaste. Tylko biedny
Stefek nie załapał się do drugiej serii.
W związku z
tym podium Miszczunia wybuchło medialne zainteresowanie, później wróciliśmy ze
skoczni, a następnego dnia wcześnie zaczynaliśmy, więc podrażniony Kubacki
burknął tylko, że spotkamy się po jutrzejszym konkursie.
Pół nocy ze
Zniszczołem przegadaliśmy, wymyślając możliwie najbardziej korzystne scenariusze
na przedstawienie niekorzystnych informacji.
O trzynastej
trzydzieści w niedzielę startowały kolejne kwalifikacje – kwalifikacje, które
wygrał Sierściuch, a wszyscy nasi przebrnęli wzorowo. Schlierenzauer fiknął
dość niebezpiecznego koziołka – na tyle, że wynosili go na noszach i facet miał
po zawodach. Odczytaliśmy to z Grzywą jako bardzo zły omen.
A potem
zaczęły się cyrki…
Konkurs
wystartował gładko, punkt piętnasta, wszystko szło jak w szwajcarskim zegarku.
Ale to by nie był Puchar Świata, gdyby od czasu nie pojawił się w nim dodatkowy
zawodnik – wiatr. Typ opóźniał wszystko, jak mógł: były przesunięcia o Hofery,
tańce z belkami, chuje muje dzikie węże. W tym huraganie najdalej udało się
wylądować Wellingerowi, ale wyżej od niego w tabeli był znowu ten paskudny,
szczurowaty, obleśny mannerowy wafel Kraft. Żaden z naszych nie-lotów nie
wdrapał się na podium, ale za to aż trzech było w czołowej dziesiątce: szósty
Sierściuch, ósmy Żyła i dziewiąty Miszczunio. Potem długo nic i siedemnasty
Kubacki. I znowu długo nic – Zniszczoł zajął miejsce dwudzieste siódme. Hula
skończył na lokacie trzydziestej czwartej.
Oni wszyscy w
sumie skończyli, bo po tej jednej serii było po zawodach. Wiatr tak się
rozhulał, że skakać mogli tylko samobójcy i nie pogniewałabym się za Hofera z
Sedlakiem. I Spasionego Apolla. Ach, obsada marzeń!
Z bólem
wyczekiwaliśmy naszej godziny męki.
– Może nawet
nas nie zajebie – mruknęłam, kiedy razem ze Zniszczołem szliśmy korytarzem do
pokoju Kubackiego, już wygrzani prysznicem (nie wspólnym, jakby co, wolałabym
wpaść do basenu z pijawkami. Wystarczało mi, że musiałam z nim odwalać jakieś
tango-pojebango co tydzień).
– A co ty od
razu taka optymistyczna?
– Bo się z
tobą na rozumy pozamieniałam.
Wyszczerzył
się do mnie po raz ostatni w życiu przed wejściem do pokoju Mendy.
W środku
siedział główny rezydent, dyskutując z Wiewiórem i Sierściuchem. Na nasz widok
wywrócił oczami i burknął coś w stylu „no wreszcie”. Cóż, nie podzielaliśmy
jego entuzjazmu.
– Mustaf, jest
sprawa – odezwał się Zniszczoł, zgrywając męstwo.
– No?
Spojrzał na
mnie, a ja wzięłam oddech i w najlepszych możliwych słowach, ze szczegółami,
opisałam sytuację sprzed dwóch dni. Przy okazji starałam się ignorować coraz
intensywniejszą barwę czerwieni, która zalewała twarz Kubackiego. „Nigdy nie
zastanawiałam się nad tym, jak chciałabym umrzeć, ale umrzeć za kogoś, kogo się…”
NIE! Chwila, zaraz! Nie będzie mnie tu jakaś podrzędna menda krytykować!
– CO
ZROBIŁAŚ?! – eksplodował Kubacki tak głośno, że słyszeli go na wszystkich
pięciu piętrach.
– A miałam jej
powiedzieć, żeby spierdalała i zagrozić w ten sposób całemu śledztwu?! –
odkrzyknęłam, bo dość już miałam tego skradania się przed tym jełopem.
– Gdybyś
ruszyła tą swoją makówą, to byś coś wymyśliła! – warczał, aż mu ślina na
wszystkie strony leciała. – Czy ty masz coś w mózgu poza żarciem i
narzekaniem?!
– JAK CI ZARAZ
TĘ TWOJĄ PASKUDNĄ MORDĘ LACZKIEM ZATKAM, TO…
– SPOKÓJ! –
odezwał się znienacka Sierściuch.
Zniszczoł
trzymał mnie od tyłu, żebym nie mogła uszkodzić tego zasrańca Szaflarskiego, a
jego z kolei ręką powstrzymywał Żyła, natomiast Kot stanął między nami,
trzymając nas oboje na długość ramienia.
– Socha ma
rację, Mustaf, nie miała wyboru – przemówił Maciej rzeczowym tonem. No takie
zachowania szanuję. – A poza tym to nie tylko jej wina, ale nasza wspólna, że
nie spostrzegliśmy się w porę, że ktoś nas obserwuje. Komplikacja z Kerstin
jest dość poważna, ale na szczęście Antek powiedziała jej, żeby czekała. Mamy
trochę czasu, coś jeszcze wymyślimy. Ale nie spotkaliśmy się tu przecież, żeby
się pozabijać.
Niech on mówi za siebie. Ja nikomu niczego
nie obiecywałam.
– Kubacki
znalazł ważne tropy.
Szaflarska
Menda wyglądała, jakby mu się mózg zupełnie zresetował. Ja też się trochę
rozluźniłam, ale nie całkiem, bo po tym zgredzie to nigdy nie wiadomo, czego
się spodziewać.
– Znalazłem
ciekawy artykuł na temat Kruczka – odezwał się skupiony. – Piszą w nim, że
Kruczek nie pozwalał innym trenerom jeździć ze sobą na zawody, mimo że miał w
kadrze ich zawodników. W podobnym tonie wypowiada się o nim kilku ludzi ze
związku. Podkreśla to zwłaszcza Maciusiak.
To mnie akurat
nie dziwiło, bo Ojciec Maciejusz to zawsze miał minę, jakby się cytryny na
śniadanie najadł. Takiemu nie dogodzisz.
– Być może –
odezwał się po chwili milczenia Zniszczoł – przez to ktoś Kruczkowi groził, na
przykład inni trenerzy, i dlatego uciekł, a potem zabrał swoją rodzinę.
Teoria Grzywy
wydawała się logiczna, ale trochę zbyt wybujała. To Polska, nie jakiś Nowy Jork
czy co tam.
– Zanim
wyciągniemy z tego jakiekolwiek wnioski, musimy sprawdzić fakty – powiedział
Kubacki
???
– Co masz na
myśli? – wyraził moje przemyślenia na głos Sierściuch.
– Musimy
sprawdzić jego dom.
– I jak niby
chcesz to zrobić? – zapytałam niezbyt przyjemnym tonem, ale zaczynał mi na nowo
podnosić ciśnienie.
Ostatnio
doszłam do wniosku, że Księciunio w sumie nie musiał niczego szczególnego
robić, psuł mi humor samym faktem, że istnieje.
– Wchodząc do
jego domu? – odparł, krzywiąc mordę, jakby to było takie oczywiste.
W sumie było,
ale… nieważne.
– Trzeba go
dokładnie obejrzeć – ciągnął niezrażony. – Przejrzeć szafy, dowiedzieć się, czy
był opuszczany w pośpiechu… I myślę, że ekipa na miejscu może to zrobić.
– Chyba do
reszty zdurniałeś – warknął Kot. – Nie ma mowy!
Wybuchła
kłótnia, do której swoje trzy grosze dołożył milczący do tej pory Wiewiór,
krzycząc: „To niebezpieczne! Dopiero ambarasu narobicie!”. Ja też się darłam,
ale dla mnie to jak skoki dla nich – sport, pasja i chleb powszedni
jednocześnie. Poza tym uważałam, zgodnie z resztą, że to byłoby bardzo głupie i
na poziomie myśli taktycznej Mendy. Więc nie.
Kubacki długo
nie dawał za wygraną, obstawał przy swoim mimo czterech głosów przeciwko sobie.
W końcu jednak, gdy Sierściuch cały się zjeżył i gotów był zaatakować choćby i
pazurami, Mustaf skapitulował:
– Dobra!
Odraczamy decyzję do przyszłego tygodnia. Choć wolałbym nie siedzieć
bezczynnie.
W takim razie
po co on jeździł na zawody?
Do końca
zebrania dyskutowaliśmy o możliwych scenariuszach, za i przeciw włamaniu i o
tym, jaki Horngacher to podły cwaniak. A nie, to ostatnie to tylko ja, w dodatku
Zniszczołowi do ucha, jak wracaliśmy do siebie. No tak, wtedy nienawidziłam go
podwójnie za zabranie ze sobą tej szpiegującej wywłoki.
Po powrocie z
cudownego, emocjonującego weekendu w Oberstdorfie czekały mnie katowickie
tortury w studiu tanecznym. Z tygodnia na tydzień było tylko gorzej, ale
przecież nie mogłam powiedzieć rudej mendzie, że się rozmyśliłam. Choć
rozpatrywałam możliwość zaciupania naszego instruktora siekierą, ale po czasie
uświadomiłam sobie, że nic by to nie dało – Zniszczoł znalazłby sobie nowego. Niestety,
minionych siedmiu dni nie można było uznać za dobre, bo nie przybliżyły nas
nawet na krok do znalezienia Kruczka, za to wywołały chaos i podział. A to
wszystko dzięki Kubackiemu.
Ledwie
zdążyłam się upokorzyć na lekcji tańca, już musiałam pakować manatki.
Lecieliśmy do Sapporo, a potem czekała nas próba przedolimpijska w Pjonczang.
Nie dość, że skośnoocy, to jeszcze ten Szwab! I zima pieruńska! Trzeba mieć
twardą dupę na nieszczęśliwe wybryki losu.
I niektórym przyjdzie
się o tym szczególnie mocno przekonać.
Po
pięciu miesiącach, ale wreszcie do Was wracam! Nie zapomniałam! Ale dorosłe
życie trochę wciąga, plus muszę przyznać, że mam wrażenie, że trudno mi wrócić
do „literackiego” trybu. Ale postaram się to zmienić. Pamiętam o Was i o
Tośkach caluteńki czas. Co więcej, w planach mam trzecią część, so brace
yourselves! Martwi mnie tylko, że nikt tu prawie nie chce komentować. To nie
działa pozytywnie na moją motywację.
A
tak w ogóle to mam newsa. Jestem już na Wattpadzie! Znaczy się byłam już
wcześniej, ale dla tych, którym wygodniej tam czytać, wrzucam pełne teksty, nie
tylko fragmenty. Podlinkowałam Wam mój profil pod odpowiednim słowem. :D Można tam sobie przypomnieć pierwszych Tośków, bo na bieżąco dodaję kolejne (poprawione) rozdziały.
A Wam
jak się podobało? Staram się jak mogę, żeby wrócić na Tośkowe tory. Miejcie to
na uwadze, zanim mnie zjecie.
A
w ogóle to skoki za 13 dni! Yay!
Świetnie, że jesteś!
OdpowiedzUsuńO Tośkach się nie zapomina :D
OdpowiedzUsuńRozdział oczywiście ekstra!
Fajnie, że wróciłaś! Kocham to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na rozwój akcji w związku z poszukiwaniem Treneira. No i jakiś moment między Tośką i Zniszczołem :D
/kibicowelove
Cześć i czołem!
OdpowiedzUsuńJak zobaczyłam, kiedy ostatni komentarz tutaj popełniłam, to aż mi się wstyd zrobiło. Inna sprawa, że tak czy inaczej wiele do nadrobienia nie było. Halo, proszę działać, przecież musimy wiedzieć, co dalej ze śledztwem detektywów profesjonalnych pierwszorzędnych.
Ja wciąż obstawiam, że trenera kosmici porwali, ale może nie powinnam się z tą opinią za bardzo obnosić.
W każdym razie konspira nielotom wyszła mniej więcej tak, jak można było się spodziewać. Czyli w ogóle. Pani Niemka (Austriaczka? w sumie wszystko jedno XD) zwietrzyła spisek i teraz pozostaje się tylko modlić, żeby z ryjem nie poleciała tam, gdzie nie trzeba. A może najlepiej ją związać i zamknąć w piwnicy? Nie, żeby ją torturować, tylko tak po prostu profilaktycznie. Do rozwiązania sprawy. Choć można się z tym chwilę powstrzymać - niech najpierw powie jaki to ma plan. A nuż nie będzie taki całkiem durnowaty. I dopiero wtedy się ją zamknie, a plan wprowadzi w życie. Myślę, że Tośce mogłaby całkiem przypaść do gustu moja propozycja. Także proszę przemyśleć.
Cofnę się do początku rozdziału (zamiast od tego zacząć jak człowiek, brawo ja) i powiem Ci, że lubię jak ktoś zaczyna opisem snu, bo pierwsze kilka zdań to taki totalny mindfuck XD i dopiero za chwilę "Aaaa... no tak". Pewnie nie będę oryginalna obstawiając, że ten pan młody ze snu jest jednak lekko rudawy. Ale pewności nie mamy, bo Tośka dośnić do momentu demaskacji nie może. Ciekawa jestem, czy jak w końcu go ujrzy, to się te męczące sny skończą. Przecież kiedyś musi ta mordęga dobiec końca. Więc najlepiej z jakimś porządnym pierdolnięciem. Sorry, Tośka, ale jestem ciekawa z kim cię podświadomość chce na wieki połączyć.
W każdym razie raczej nie z Kubackim.
Ode mnie dzisiaj krótko, zwięźle i (chyba) na temat. Przesyłam zdrowie, wenę i buziaki! :*