–
What do you recommend to encourage affection?
–
Dancing. Even if oneʼs partner is barely tolerable.
Reż.
Joe Wright, Duma i uprzedzenie (2005)
Posprzątaj
tutaj. I jeszcze czego?! Tym Szwabiskom to się jednak w dupach
poprzewracało od tego dobrobytu. Jak Magnum Classic kocham, Treneiro
NIGDY nie kazał mi niczego sprzątać. Raz pokój przed wyjazdem z
hotelu podczas obozu, ale to dlatego, że w nocy obżeraliśmy się
ze Zniszczołem krówkami i wszędzie walały się papierki. W tym
miał rację i to mogłam zrobić, bo sama napaskudziłam – ale czy
ja mam w kontrakcie zapisane, że pół etatu jestem asystentką, a
drugie pół sprzątaczką? I żeby nie było: dla mnie żadna praca
nie hańbi, pod warunkiem, że masz płacone dokładnie za to, co
robisz.
Chociaż
właściwie, zebrawszy wszystko to, co do tej pory usłyszałam na
ten temat, zastanawiam się... CO właściwie ja mam zapisane w tym
kontrakcie?
Zeszły
sezon był trudny, bo się adaptowałam do środowiska (albo:
wychowywałam bandę przerośniętych, chudych dzieci na porządnych
obywateli), a teraz wyglądało na to, że pół drugiego miało być
ze dwa razy gorsze. W sumie... nawet więcej niż pół, biorąc pod
uwagę pewne oświadczyny w Klingenthal.
Skąd
w ogóle grecki popierdol wytrzasnął tego świra? Pewnie specjalnie
się natrudził, żeby znaleźć takiego, co to mi zrobi z dupy
jesień średniowiecza, bo w nieprzyjemny zbieg okoliczności nie
uwierzę. Nie w PZN-ie. To zbyt wielka mafia, żeby można było
mówić o zwykłym trafie. A może w Niemczech takie świry są jakoś
specjalnie produkowane, mają specjalną wylęgarnię? Może to po
prostu taki naturalnie popierdolony naród? Jeśli tak, to Boski
Apollo musi być ukrytą opcją niemiecką.
Stanęłam
i oparłam się na barierkach, gdzieś z dala od hordy piętnastolatek
wrzeszczących niedaleko wszystkich domków i sikających w majty na
widok jakiegokolwiek skoczka (trzy czwarte z nich nie znało nikogo
prócz Norwegów i Stocha, ale niech będzie, że tru fanki skoków).
Jeszcze mi tego brakowało, żebym kwiat polskiej młodzieży
wycięła w pień. Ja wiem, że takie kwiatki to szkoda hodować, bo
od razu wiadomo, że gówno z tego wyrośnie, ale to jeszcze nie
znaczy, że miałam iść siedzieć. Policja z pewnością nie
doceniłaby mojego czynu społecznego, jakim byłoby wytępienie
głupoty ludzkiej.
Co ja
w ogóle takiego złego w życiu uczyniłam, że Bóg pokarał mnie
tym zapyziałym, zasranym szwabskim dziadziskiem? Zabiłam kogoś?
Pająki w łazience chyba się nie liczą. Okradłam kogoś? Kilka
razy pomyliłam się przy wydawaniu reszty pracując w restauracji,
ale to nieświadomie, więc też się nie liczy. Może trochę
cudzołożyłam, ale przecież on był moim chłopakiem, nie
pierwszym lepszym amfetaminowym Sebiksem z klubu. Czy to powód, żeby
mnie od razu zsyłać do piekła w wersji beta? Ludzie z dzieckiem w
drodze śluby biorą, a ja tylko trochę zgrzeszyłam.
No
dobra, bywałam w życiu porządnym wrzodem na zadzie. Przyznaję.
Ale przecież już się minimalnie poprawiłam! Nie biję od razu,
kiedy ktoś mnie wkurzy, mniej przeklinam i nawet nie wyżywam się
na Zniszczole! Zaczęłam się czesać! Czasem nawet... SIĘ
UŚMIECHAM. A mimo to Bóg zesłał mi plagę germańską w postaci
tego zjeba.
Nie
ma sprawiedliwości na tym świecie, kurwa.
Tylko
ciekawe, jak po mojej scenie będzie nam się układała współpraca,
bo mam dość chujowe przeczucia.
–
Masz go z głowy na jakieś... dwie godziny.
Nawet
nie wiedziałam, kiedy ktoś podszedł i oparł się o barierki z
metr ode mnie. Tak mnie pochłonęły rozważania
teologiczno-szwabskie, że przestałam zwracać uwagę na otoczenie.
Obok
mnie pochylał się koleś w czapce z Kamilandu, jeden z efektów
szwabskiego reżimu w polskiej kadrze. Skrzywiłam się tylko, bo nie
po to się odchodzi na zadupie, żeby szukać towarzystwa. Oparłam
pięść na policzku, po czym odmruknęłam:
–
Niech się wypcha dżemem.
W
odpowiedzi usłyszałam serdeczny śmiech, podobny do tego, kiedy
zdarza mi się coś niechamsko burknąć, a Zniszczoła to bawi.
Jeśli trafił mi się drugi szczygieł, to ja składam oficjalną
skargę do administracji. Ja Mendę zniosę, Sierściucha też
zniosę, nawet dodatkowe konkursy w Norwegii zniosę, ale dodatkowej
sparaliżowanej radością mordy nie zdzierżę ani trochę dłużej.
Wówczas ten sezon będzie gwoździem do mojej trumny. Nie,
żeby praca z tymi niewypałami już nim nie była.
–
On wcale nie jest taki zły, wiesz? – odezwał się niepytany. –
Ma łeb na karku i niezły plan. Wie, co zrobić z chłopakami, żeby
osiągnęli maksimum swoich możliwości.
–
Jest jebnięty. – A ten znowu się zaśmiał. Wody, wody
ognistej... – A poza tym oni już osiągnęli maksimum swoich
możliwości. Patrz na Kubackiego. Przecież dla niego lepiej już
nie będzie. Niech się cieszy, że go nie odesłali do wariatkowa.
Mój
wątpliwej jakości interlokutor uśmiechnął się kącikiem ust.
–
Cóż... z pewnością powinien się cieszyć, że przy tobie w
kadrze żyje.
O. O.
O.
No
teraz to mnie zaimponiłeś.
– I
że przy takim niewyparzonym języku nikt mu mordy nie przemeblował
– dodałam, starając się nie dać po sobie poznać, jakie zrobił
na mnie wrażenie.
–
Zdziwiłabyś się.
Odwróciłam
gwałtownie głowę. Teraz dopiero zauważyłam zarysowane kości
policzkowe, wystające spod czapki brązowe włosy i oczy... które
skądś znałam. Jednakowoż nie uważałam go za Frankensteina.
–
Jeśli posiadasz informacje o Kubackim, których mogłabym użyć
przeciwko niemu, to zamieniam się w słuch.
– W
imię przyjaźni zachowam je dla siebie.
No i
po wrażeniu. Znalazł się wielki przyjaciel i obrońca uciśnionych.
–
Ale dobrze, że chociaż ty nie przestajesz mu ucierać nosa.
Wypięłam
dumnie pierś, po czym strzepnęłam z mojej kurtki niewidoczny kurz.
–
To brudna robota, ale ktoś musi ją wykonać – wymamrotałam,
udając brak skromności.
No
nie wierzę! Ktoś w tej kadrze mnie popierał! Rozumiał moją
niechęć do Mendy Szaflarskiej! Podzielał moją pasję do
powodowania jego nadciśnienia! CZY TO JUŻ NIEBO?
Kolega
się zaśmiał, a ja nawet nie miałam odruchu wymiotnego. Był to
kolejny mój niebywały postęp. Mój terapeuta może i był
wkurwiający, ale czegoś tam mnie nauczył i zainspirował mnie do
zmian metodą małych kruczków. Dzięki temu polscy
skoczkowie jeszcze żyli, więc chyba powinni mu wysłać kosz
upominkowy czy coś.
–
Tak właściwie to chyba się jeszcze nie znamy. Baśka. –
Wyciągnął dłoń w moim kierunku, a ja poczułam się takie
lekkie... WTF?! – W sensie Kamil. Skrobot.
Co?
To Skrobot ma BRATA?!
Nic
nie podobne do siebie te Skroboty. Nic a nic. Ten tu jest
zdecydowanie zbyt szczygiełkowaty, żeby dzielić geny z
Kacprem-cichym malkontentem i spryciarzem.
–
To Baśka czy Kamil? Bo to może być kluczowe – odparłam. –
Znaczy – mnie koncept zmiany rodzaju imienia nie jest obcy, ale
wiesz, wolałabym mieć pewność.
Jak
można się spodziewać, Skrobot się zaśmiał. Wow. Szok.
Niedowierzanie. Tym razem nie mogłam tego nie skomentować
wywróceniem oczami. Przecież nie po to wysyła się jednego
szczygła do Japonii, żeby ci zaraz drugiego na jego miejsce
przysłali.
–
Jak chcesz w sumie – odparł ucieszony. – A ty Antek, dobrze
pamiętam?
Och,
no cóż. Jak widać moja sława mnie wyprzedza.
–
Antonina – poprawiłam go, żeby sobie nie myślał, że ja jestem
jakaś genderowo niezdecydowana.
–
To Antek czy Antonina? Bo to może być kluczowe. Znaczy – mi
koncept zmiany rodzaju imienia nie jest obcy, ale wiesz, wolałbym
mieć pewność – zaśmiał się.
No i
skończyło się koleżankowanie. Jemu to się chyba wydawało, że
trafił na jakiś przykład optymizmu czy coś, a nie mógł się
bardziej pomylić. Przymrużyłam podejrzliwie oczy, bo ja wiele
jestem w stanie znieść, ale nie takie zachowanie. Już się
Zniszczoł nauczył, że co za dużo, to niezdrowo. Zresztą odkąd
go poznałam, z jeszcze większą ostrożnością podchodziłam do
osób, którym twarz na zawsze zastygła w przerażającym, srającym
tęczami, radosnym paraliżu.
–
Nie podobasz mi się – powiedziałam niskim tonem, przyglądając
się uważnie Baśce.
Ten
zaś uniósł ręce w akcie udawanej kapitulacji.
–
Spokojnie, nie jestem groźny – odparł, po czym, znowu, tak,
kurwa, ZNOWU się zaśmiał. – Ale widzę, że wolisz bezpośrednie
wyznania zaraz na początku znajomości.
No
ba. Przecież to wszystko ułatwia! Dlatego ludzie od razu orientują
się, że mają do mnie nie podchodzić bez śmiertelnie ważnej
przyczyny i ten sposób inni nie tracą życia, a ja mam święty
spokój. Właściwie to powinnam za to dostać pokojową nagrodę
Nobla. Zapobiegam masowym mordom.
Poproszę
pomnik w centrum Warszawy.
–
Co się stało z twoim bratem? – Odwróciłam się do Skrobota
przodem, jedną, wyprostowaną w łokciu ręką wciąż opierając
się o barierkę, drugą zaś kładąc na swój bok. Nie spuszczałam
z niego swojego wilczego spojrzenia.
Skrobot
wzruszył ramionami.
–
To efekt Horngachera – odparł, jakby opowiadał mi o fizyce. –
Stwierdził, że Kacper ze swoim doświadczeniem bardziej przyda się
kadrze B, a ja podszkolę się tutaj. – Zamilknął na chwilę, po
czym dodał. – A, i ten gość, którego pewnie nie kojarzysz, to
Michal Dolezal, specjalista od kwestii technicznych. Zamiast Gębali
jest Kerstin.
–
To akurat wiem – mruknęłam, ponownie oparta obydwoma rękami o
barierkę, tym razem jednak własne pięści zniekształcały mi
twarz.
Przez
chwilę nie chciało mi się gadać, bo – bądź co bądź –
Skrobot (i mam tu na myśli PRAWDZIWEGO Skrobota, nie jego genetyczną
podróbę) od początku był nieodłączną częścią tego teamu, a
poza tym zawsze nosił ze sobą coś dobrego, co poprawiało
błyskawicznie nastrój, jak choćby herbatę, żelki, czekoladę,
cokolwiek.
– A
jesteś choć trochę podobny do swojego brata? – spytałam,
przerzucając na niego wzrok.
–
Nie mnie to oceniać.
–
No dobrze. Kakałko lubisz?
–
Nie przepadam.
– A
gorącą czekoladę?
–
Nie.
– A
czekoladę w ogóle?
–
Nie.
– A
lody?
–
Nie.
– A
muffinki?
–
Nie.
– A
CHOCIAŻ SŁODZONĄ HERBATĘ?!
Podrabiany
Skrobot znowu (ZABIJCIE MNIE) się zaśmiał, po czym odparł:
–
Nie.
No to
chyba były jakieś wolne żarty. Ja wszystko rozumiem: urodzenie się
jako wrzód na dupie, niechęć do kakałka (zwłaszcza jeśli ma się
nietolerancję laktozy), wieczny zaciesz na ryju, ale... ŻEBY NIE
LUBIĆ CUKRU?! CZY ON TRZUSTKI NIE MA?!
–
Czy robiłeś testy DNA ze swoim bratem? – Musiałam zadać to
pytanie, bo sprawa wydała mi się bardziej niż podejrzana.
...a
on nie przestawał rechotać.
–
Nie, nie muszę – odpowiedział, uspokoiwszy się. – Ale jeśli
ty lubisz, to mogę ci to wszystko zapewniać. Dla naszej ciotki z
Niemiec czas zatrzymał się w peerelu, więc dostajemy takie paczki,
że...
Przerwałam
mu, klepiąc go po plecach i kiwając głową z uznaniem.
–
No. I teraz gadasz z sensem, chłopcze.
Pewnie
ustalilibyśmy jakieś szczegóły dostaw czy coś, ale wtedy zza
drzwi naszego domku wyłoniła się głowa tej małej Szwabki, która
zawołała:
–
Kamil! Musimy whracać do phracy!
Skrobot
po raz kolejny wykrzywił twarz w uśmiechu w moim kierunku i rzucił
na odchodnym:
–
Do zobaczenia za dwie godziny.
Zostałam
więc znowu sama, co było dobre, jako że wciąż nie do końca
ochłonęłam po pewnym szwabskim incydencie. Oparłam się więc
znów o barierkę, patrząc na tłum w oddali i słuchając rumoru ze
skoczni.
Szwab
zagrał mi porządnie na nerwach, tak, że aż zgrzytałam zębami na
myśl o jego słowach. Ale potem zaczęłam myśleć (rzecz rzadka
wśród członków tej kadry, ale ktoś musi). Zastanowiłam się, co
by Treneiro powiedział na moje zachowanie, czy byłby zadowolony z
moich reakcji. Wyobraziłam sobie jego pooraną pierwszymi
zmarszczkami twarz, siwiutkie włosy i karcące spojrzenie
niebieskich oczu. Pokręcił głową. Czyli że byłby zły.
No
dobra, może to miało sens. W końcu zależało mi na tym, żeby go
odnaleźć, prawda? A oddalona od ekipy nie byłabym zbyt użyteczna.
Bo Szwab na pewno znalazłby sposób, żeby mnie w końcu upokorzyć
i wykopać z drużyny. Albo i nie, co byłoby jeszcze gorsze, bo to
znaczy, że w takim poniżeniu i wiecznym wkurwie musiałabym dotrwać
do końca marca, a zostało do tego sporo czasu.
Zazgrzytałam
ponownie zębami, dyskretnie rozglądając się na boki.
Trudno,
Socha, jak mus to mus. Zrób to dla wyższych celów.
Odwróciłam
się na pięcie i wróciłam do domku, żeby ogarnąć panujący w
nim rozpierdol.
Do
końca konkursu miałam święty spokój, co mnie trochę martwiło,
a jednocześnie wcale nie. Skrobot Drugi nie zjawił się po dwóch
godzinach, bo po konkursie miało miejsce straszne zamieszanie. W
końcu stanęliśmy na drugim stopniu podium. Walczyliśmy z narodem
szwabskim do ostatniej kropli krwi, ostatecznie przegrywając o kilka
punktów, ale obiecaliśmy sobie odwet na ziemi niemieckiej, na którą
mieliśmy zawitać już za tydzień.
Nawet
z Kubackim się nie spotkałam, bo po zawodach był rozchwytywany i
nie mógł znaleźć dla mnie czasu, by omówić „sama wiem co”.
Ja to się dziwię, że ci dziennikarze w ogóle chcieli z nim gadać.
Mnie się nie chce żyć na sam jego widok. A jeszcze teraz,
po takim sukcesie, to na bank puszył się jak paw, a przecież
wiadomo, że przy Kubackim można jedynie pawia puścić. Od
samej jego gadki kwasy żołądkowe przestawały poprawnie działać.
Na
końcowym zebraniu Horngacher poinformował nas o godzinie
jutrzejszej zbiórki, po czym odesłał nas do domów. Znaczy się ja
znów musiałam odpalać na popych rzęcha ciotki, w którym ciepły
nawiew zaczął działać dopiero przy podjeździe Rudeckich, a oni
se jechali ogrzanym busikiem, który ich podwiózł do domu. Czy
usłyszałam choć słowo podzięki? Jasne, że nie, bo nie mam nic
wspólnego z nartami. Jestem tutaj „przynieś, podaj, pozamiataj”
i mam się cieszyć, że w ogóle pozwalają mi oglądać z bliska
twarze tych „bożyszczy”.
Tajner
mnie jeszcze popamięta.
A tak
poza tym – kij im w oko z taką sprawiedliwością.
* * *
– W
tej chwili mi przyjeżdżaj do Zakopanego! Migiem!!!
Cóż,
wczoraj wieczorem myślałam logicznie. Dziś rano już mniej.
W
związku ze wczorajszym traktowaniem mojej skromnej, acz nieodzownej
dla tej kadry persony postanowiłam zastrajkować i zwyczajnie
zostałam w domu, zamiast od rana być poniewieraną na skoczni.
Mądre, prawda?
Nie,
bo Tajner od pół godziny darł na mnie ryja, jakby mu kto jaja do
wrzątku włożył.
Bo
tego właśnie potrzebowałam po kolejnej mocno średnio
przespanej nocy. Jak spotkam typa sprzed ołtarza, to go tą muchą
uduszę.
–
Masz się tu stawić, bo to jest twój pieprzony obowiązek! DO
ZOBACZENIA!
W
odpowiedzi warknęłam tylko, ale się rozłączyłam i zaczęłam
pakować. Całe szczęście, że była dopiero dziesiąta rano.
W
drodze wyobrażałam sobie różne tortury, którym mogłabym poddać
Brzuchatego Apollona i zaręczam, że wszystkie były krwawe i
bolesne. Dzięki temu nie wciskałam gazu do dechy i jechałam z
umiarkowanie wysoką prędkością. Zupełnie, jakbym zapomniała, co
poprzedniego wieczoru sobie poukładałam w głowie, z tym Treneirem
i w ogóle. Jakby mi kto formata dysku twardego zrobił.
A
Szwabowi to bym najchętniej formata tej zapyziałej, wiecznie
niezadowolonej mordy zrobiła, że by go nawet pies po zapachu nie
rozpoznał.
Kiedy
dotarłam na miejsce, wszyscy ze sztabu się na mnie gapili, jakbym
wyszła z auta naga, ale byłam na tyle wpieniona, że ich łaskawie
zignorowałam. Zgłosiłam się bezpośrednio do tego zdziadziałego
cepa szwabskiego, który na wstępnie obrzucił mnie pełnym
obrzydzenia spojrzeniem.
–
Czyli prezes jednak zadzwonił – oznajmił mi tonem, rzecz jasna,
pogodnym i pełnym optymizmu.
–
Ta – mruknęłam pod nosem. – To czym mam się zająć, trenerze?
– A
co potrafisz, prócz sprzątania i robienia kawy?
Wgniatać
czaszkę w mózg.
Zazgrzytałam
zębami i wzięłam głęboki wdech. Tu już żadne wizualizacje z
czerwonymi chmurami się nie przydawały. Tu najlepsza byłaby
siekiera w głowie tego padalca. Musiałam być grzeczna, jeśli ta
budka miała jeszcze tu postać z kilka lat.
–
Zawsze zajmowałam się rezerwacjami, papierami, raportami i
terminarzem trenera Kruczka. Miałam też rozpiskę dnia i jej
pilnowałam. W czasie konkursów zwykle stałam blisko Grześka, żeby
być w zasięgu krótkofalówki trenera i pomagałam przy nagłych
awariach.
Czytaj:
czyli jak utemperować Kubackiego, żeby sobie za dużo nie myślał
po wygranych kwalifikacjach.
Horngacher
krzątał się po domku pod skocznią, w którym oprócz niego
znajdowałam się tylko ja. Szukał czegoś między ciuchami zastępu
swoich pingwinów i był zaskakująco spokojny, jak na tak bliską
obecność swojego przyszłego oprawcy.
–
To prawda, że bierzesz psychotropy? – zapytał, nie przerywając
grzebania w rzeczach.
–
Nie? – skrzywiłam się, jednocześnie czując nadchodzącą falę
wkurwu.
Łeb
bym se dała uciąć, że rozgadała to ta Menda Szaflarska, co ten
swój ryj gnomi zawsze włoży między drzwi. I gdybym ja za tymi
drzwiami stała, to bym mu dawno tę jego makówę bezużyteczną
rozwaliła!
–
A, bo prezes coś wspominał.
PREZESOM
ŚMIERĆ!!!
Raz
człowiekowi się noga potknie, to mu to będą do usranej śmierci
wypominać. Albo to ja jedna dostałam pierdolca? Miałam na głowie
jedenastu imbecylów, z którymi widywałam się dzień w dzień
przez cztery miesiące. Każdy by ocipiał.
–
No cóż... – zamyślił się głęboko mój szef od siedmiu
boleści, na moment zaprzestając swych jakże ważnych poszukiwań.
Po
chwili spojrzał na wielki stos kartek na stoliku w kącie i
uśmiechnął się w sposób, który nie oznaczał raczej darmowej
paczki piegusków. Wziął plik do rąk, po czym wysunął go w moją
stronę.
–
Kerstin próbowała wypełnić te raporty, ale zrobiła mnóstwo
błędów ortograficznych – przynajmniej według pana Tajnera.
Przepisz to i wydrukuj ponownie.
Kiedy
zamknęły się za nim drzwi, nie omieszkałam się wydrzeć na pół
skoczni.
* * *
Przepisywanie
pokaleczonych raportów zadrutowanej Helgi zajęło mi dobrych kilka
godzin. Siedziałam w naszej kanciapie, używając związkowego
laptopa i grzejąc się jakąś ledwie zipiącą farelką. I klęłam,
dużo i soczyście, żeby jakoś przetrwać tę drogę przez mękę.
Po dwóch godzinach zrozumiałam jednak, że znalazłam się, mimo
wszystko, w korzystnym położeniu. Ominęła mnie wątpliwa
przyjemność oglądania tych niewydarzonych mord przez cały
konkurs, to po pierwsze. Po drugie – nie musiałam głuchnąć
przez piski trzynastoletnich groupie pod skocznią. A po trzecie –
SIEDZIAŁAM W CIEPEŁKU I SAMOTNOŚCI.
Oczywiście
nie przez cały czas. Zniszczoł, który od mojego przyjazdu mnie nie
widział, bo rozgrzewał się gdzieś na terenie skoczni, dopadł
mnie w budce, jakbyśmy się sto lat nie widzieli. Zaraz miał na
gębie ten swój paralityczny uśmiech, że mi się wszystkiego
odechciało jeszcze bardziej. Siedział obok i mendził mi przez bity
kwadrans, żebym z nim jednak poszła na ten kurs tańca. To mu po
raz kolejny powiedziałam, żeby go sobie głęboko w czarną dziurę
swojego układu trawiennego wsadził albo ja mu w tym pomogę. Kręcił
się tu też Kubacki, o dziwo, nie przechwalając się, tylko
marudząc i psiocząc na wszystko, bo Martka-nartka nie mogła
przyjechać. Miszczunio łaził wszędzie z klatą wypiętą, a
Wiewiór z Sierściuchem rechotali co chwilę, pokazując sobie coś
w telefonach.
Ech,
brakowało mi Skrobota, bo on by chociaż co dobrego przemycił, a
tak miałam do dyspozycji tylko jego niekumatego brata, który gadał
w najlepsze z tą Kryśką, czy jak jej tam.
Że
też oni wszyscy oddawali się w jej ręce! I że ich żony nie
dostawały skrętu wnętrzności na samą myśl, że ich jakaś obca
baba obmacuje. Chociaż... no cóż, to była Niemka. Faktycznie, nie
ma o co być zazdrosnym.
W
ogóle to trochę dziwnie, bo pierwszy raz w ekipie mieliśmy babę
inną niż ja. W dodatku tamta ewidentnie umiała się czesać i
ubierać, więc prezes taką prawdziwą sprowadził, a nie marny
substytut z wielkimi cyckami i brzuchem. Tak że tego. Istniała
nadzieja, że jeśli teraz Kubacki wpadnie na jakiś kolejny plan,
np. oświadczenia się tej swojej Martce poprzez wywołanie w niej
zazdrości, to o pomoc poprosi Kryśkę. Nie da się ukryć, że
dzięki temu historia byłaby wiarygodniejsza.
W
każdym razie w godzinach konkursowych miałam już święty spokój
od tych niedorobów. I byłam sobie tylko ja, przedwojenny laptop,
moje wkurwienie, farelka i herbata. Do czasu, kiedy nie wlazła tam
ta lizuska szwabskiego ryja. No tak, biednemu to zawsze wiatr w plecy
i Helga na pokładzie.
–
Można? – wskazała palcem miejsce gdzieś niedaleko mnie na ławce.
Wzruszyłam
ramionami. Gdybym miała wybór, pokazałabym jej palcem na drzwi,
ale wolałam już więcej nie zachodzić za skórę naszemu
Kapitanowi Krzywemu Ryjowi. Nie dzisiaj w każdym razie.
Bo
kto jak kto, ale Antonina Socha tak łatwo nie popuszcza. Kto jej za
skórę zajdzie, ten sam na siebie wyrok podpisze.
Przez
kilka minut było bardzo cicho; tylko słychać było moje stukanie w
klawiaturę. Kryśka najpierw bawiła się telefonem, a potem jedynie
płaszczyła chude dupsko i gapiła się w przestrzeń. A potem
wypaliła jak Wiewiór w wywiadzie:
–
Wiesz, mogłabyś sphróbować go jakoś podejść.
Spojrzałam
na nią jak na wariatkę. Nie, żebym uważała ją za normalną –
w końcu dostała pracę w tym sztabie – ale od skrzywienia
rozbolały mnie mięśnie twarzy.
–
Kogo? – zapytałam.
–
No wiesz, threnehra.
Wywróciłam
oczami i skoncentrowałam się ponownie na poprawianiu raportów.
–
To nie jest zły człowiek – ciągnęła, jakby ją kto o to
poprosił. – Po phrostu... phróbuje się w tym wszystkim odnaleźć.
A ja
to niby nie próbuję. Co to miało być za pierdolamento? Ja tu
usiłowałam wykonać choć jedno zadanie bez większego marudzenia
dla tego jełopa, a ta przyszła i oczekuje najwyraźniej jakiejś
życiowej pogawędki. Mnie nie płacą za wysłuchiwanie złotych rad
od ludzi, których nawet nie lubię. Wystarczy, że jednemu Szwabowi
muszę usługiwać. Dość tej okupacji austriackiej.
–
Może gdybyś postahrała się mu udowodnić, ile do tej pohry
hrobiłaś dla tej dhrużyny, ile dla nich znaczysz, ile znaczy twoja
wiedza na temat ich przyzwyczajeń, ile ogahrniasz... może gdybyś
postahrała się go wprowadzić w tajniki...
–
Słuchaj no, lizusko – wysyczałam, zbliżając się do jej
szpetnej gęby z zaciśniętymi zębami – nie obchodzi, czego ten
świr sobie życzy i nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia w tej
sprawie. Zachowaj swoje cenne rady dla siebie. Ja nie zamierzam
nikomu włazić w dupę, tym bardziej bez wazeliny.
Odłożyłam
laptopa i wyszłam, waląc drzwiami. Może jak zatrzęsło w budzie,
to lasce się coś poprzestawiało w tej durnej mózgownicy na
lepsze. Kilka kroków za domkiem natknęłam się na mały tłum przy
telebimie w naszej strefie. Podeszłam bliżej. Akurat skakał
Wiewiór.
Ze
zdumieniem zauważyłam, że jego garbik zniknął bez śladu.
I tak
nie zamierzałam się nikomu podlizywać. Choćby Kubackiego
przestało znosić na prawo.
* * *
–
No, to się teraz Szwaby ciężko zdziwią.
Spojrzałam
wzrokiem mordercy na Szaflarską Mendę, która całą drogę
busikiem z lotniska nie przestawała pierdolić o tym, jak to
wygramy drużynówkę na landzie szwabskim i jak to niemieckim Helgom
z wrażenia wursty z gęb powypadają. Jak powszechnie wiadomo, ja
zakres tolerancji głupoty mam całkiem spory (a praca z tą kadrą
znacznie go poszerzyła), jestem też dość cierpliwa, ale to jego
pierdolenie już mnie przyprawiało o mdłości.
–
Kubacki, zlituj się.
A
ten, zamiast zamknąć nikomu nie potrzebną jadaczkę, odezwał się:
–
Ulala, Socha, jestem w głębokim szoku. Nie zagroziłaś mi
odrąbaniem jaj, zmiażdżeniem głowy, zatkaniem jadaczki
traperem... czyżby KTOŚ cię demotywował?
Odwróciłam
głowę z powrotem do mojej książki.
–
Tak. Niezmiennie ty, Kubacki. Twój widok odbiera mi wszelkie chęci
do życia.
–
O, zobacz, jak to się dobrze składa – mnie twój widok odbiera
apetyt.
–
Całe szczęście, że nie siadasz z przodu busika. Jeszcze mógłbyś
zobaczyć swoje odbicie w lusterku bocznym i zwymiotować...
–
CZY MOŻEMY POROZMAWIAĆ O LEKCJACH TAŃCA? – wciął się
Zniszczoł z miną egocentrycznego sześciolatka, który domaga się
obiecanego lizaka.
–
Możesz mi snapa wysłać. Będę miała dowody, że jesteś pokraką.
Nawet
Kubacki głupio zarechotał.
Zniszczoł
spojrzał na mnie karcąco.
–
Anteeeeek...
–
Nie antkuj mi tu. Powiedziałam ci, żebyś zapomniał o moim
udziale. Nie będę z siebie kretynki robić.
–
Bez obaw, Socha. Większej się nie da.
Tym
razem spojrzałam na niego zwężonymi oczami, gotowa grzmotnąć go
trzymaną książką tak, żeby się w fotel zesrał.
–
Ty się ciesz, Kubacki, że mi traperków szkoda, bo musiałbyś
połknąć oba.
–
Ale dlaczego? – Zniszczoł zachowywał się, jakby w naszą rozmowę
wcale nie wcinał się nowotarski gnom ogrodowy. – Przecież wiesz,
że to dla mnie ważne. Toooośkaaaa...
Wbiłam
mu łokieć w żebra tak, że aż mu oczy zaszły łzami.
–
JAK MNIE NAZWAŁEŚ?!
–
Antek... – wydusił, kuląc się na siedzeniu. – Powiedziałem
Antek...
Poprawiłam
się w fotelu, przyjmując wygodną pozycję, ale w międzyczasie
kątem oka dostrzegłam, jak Kubacki pokręcił głową ze złośliwym
uśmieszkiem.
–
Chyba zaczniemy ci podawać psychotropy w jedzeniu jak psu.
Tak
się we mnie zagotowało, że aż się zaczęłam telepać. Gdybym
była w kreskówce, z uszu poleciałby mi dym. Serio. Już się
odwracałam do zasranego wrzoda, już mu chciałam ten czerep durny
od szyi oderwać, ale w tym momencie...
–
Wyłazić, wiara! Jesteśmy na miejscu.
Spojrzałam
na tę świnię z gniewem i odparłam tylko:
–
Masz szczęście, mendo. Ale byłeś jednego Grzesia Sobczyka od
śmierci.
Jak
już pomogliśmy nadal zwijającemu się Zniszczołowi wytarabanić
się z busika, przyszła pora na zabranie bagaży. Jako że zawsze
jestem z tym cieciem wiślańskim w pokoju, wszyscy mężczyźni tej
kadry oznajmili, że to moja rola, żeby wnieść jego walizkę na
czwarte piętro, skoro sama go uszkodziłam. Przepraszam bardzo, ale
to on własnowolnie i świadomie naraził się na mój rażący w
skutkach gniew, używając Zdrobnienia, Którego Nie Wolno Wymawiać.
A po drugie: ja rozumiem i popieram ideę równouprawnienia, ale
bądźmy ludźmi! JEGO PIERDOLONE BAGAŻE BYŁY CIĘŻSZE ODE MNIE!
Jakim cudem miałam to wtaszczyć na czwarte piętro?! Oczywiście,
Zniszczoł zaczął od razu udawać mężczyznę, próbując
ignorować ból, ale w efekcie wypierdolił się na ten swój głupi
ryj dwa metry dalej. Tylko pogorszył sprawę, bo potem musiałam
nieść nie tylko nasze bagaże, ale i jemu za podpórkę służyć.
Czy
ja mam na czole wypisane „LOKAJ”?
Horngacher,
co nikogo nie zdziwiło, był nie w humorze. To sprawiło, że
zaczynałam coraz bardziej tęsknić za mocno nieogarniętym, ale za
to zawsze życzliwie nastawionym do świata Treneirem. On
przynajmniej stanowił przeciwwagę dla mojej nienawiści, a ten tu
sprawiał, że szala zdecydowanie zbyt mocno przechylała się na
mroczną stronę życia. Jeszcze z Kubackim na pokładzie... Dlaczego
my od razu nie umarliśmy na Weltschmerz?
Już
wiem dlaczego. Bo moim osobistym Weltschmerzem Bóg uczynił tę rudą
wesz.
Po
wtaszczeniu dwóch waliz i jednego orangutana musiałam słuchać
jęków głodnej małpy i przyszłego pana młodego... w jednym. Ja
bardzo przepraszam, ale ja nie jestem ani zoologiem, ani doradcą
ślubnym. Mnie nie płacą za załatwianie takich sprawunków. A
powinni mi dopłacać za trudne warunki, teraz szczególnie. Zaczęłam
się zastanawiać, czy dużo odciągnęliby mi z wypłaty, gdybym
wywaliła Zniszczoła za okno i stwierdziłam, że za bardzo kocham
jedzenie, żeby głodować, więc sobie odpuściłam. Zwłaszcza że
chwilę później zwołałam wszystkich na kolację.
Podczas
kolacji Grumpy Cat wyjaśnił nam wszystkim plan na jutrzejsze
kwalifikacje. Nawet mnie uwzględnił w tych planach, bo powiedział,
że mam robić to, co zawsze. A gdybym mu powiedziała, że
codziennie rzucam butem w Kubackiego?
Następnego
dnia wszyscy byli niewyspani, obolali, marudni i negatywnie
nastawieni do świata. Czyli obudzili się w moim świecie. Zdaje
się, że usposobienie Szwaba zaczynało wpływać na resztę ekipy.
A ja musiałam tych wstrętnych jełopów budzić o godzinie szóstej.
Kill
me, please.
Otoczona
przez towarzyszące mi zewsząd szwargolenie, z chęcią mordu
wypisaną na twarzy, jechałam koło godziny ósmej na skocznię w
Willingen. Skocznię, z którą moje wspomnienia były specyficzne. W
drodze ciągle myślałam o głosie spikera, który oznajmił, że
Zniszczoł został zdyskwalifikowany za doping, o Helgach, o
trzaskaniu drzwiami domku (mój ulubiony sport). Pamiętałam rozmowę
pewnych przygłupów na balkonie, a także mój niespodziewany atak w
ręczniku. I o obsesyjnej chęci odrąbania czyichś jaj.
Tsaaa...
to byli czasy.
Zniszczoł
przestał marudzić do akompaniamentu reszty i przez całą drogę
siedział dziwnie cichy i gapił się w okno. Dziwne. Może to znowu
ta dwubiegunowość się odezwała? Kto go tam wie...
Kilka
godzin stałam jak cymbał na zimnie, czekając, aż się książęta
rozgrzeją, a potem naskaczą, ile fabryka dała. Nie było nikogo,
na kim mogłabym się choć trochę wyżyć. Szkoda w chuj. Nawet
Kubackiemu dobrze szło, więc musiałam w milczeniu znosić
cierpienie na widok jego przemądrzałej mordy. I nie mogłam się
zdecydować, co wkurwiało mnie bardziej – Menda, kiedy skakała
jak ostatni cieć czy kiedy szło jej lepiej. Reszta patałachów
również nie splamiła honoru ojczyzny naszej; nawet Zniszczoł był
jakiś tam czternasty w tych kwali, Stefek Hula zaś szesnasty. A
wygrał je Bóg Seksu czternastoletnich fanek, porywacz niewieścich
serc i spadkobierca skocznego ambasadorstwa Milki po Schmitcie –
Wellinger. Choć gdyby liczyć skoki prekwalifikowanych, to wygrałby
Kamil, bo ten to wygrzmocił sto czterdzieści pięć metrów, czyli
trzy i pół metra dalej od szwabskiego rywala. A poza tym Sierściuch
i Wiewiór – obaj zwolnieni z udziału w dzisiejszej wątpliwej
konkurencji – też tam najgorzej się nie zaprezentowali.
No. I
takie to rewelacje na dzień pierwszy zmagań na ziemi niemieckiej
przyszło nam trawić.
Stojący
obok mnie od kilku minut Kubacki wydał z siebie dziwny syczący
dźwięk. A staliśmy koło Grześka Sobczyka, niedaleko boksu
lidera, akurat jak skakał Miszczunio. Spojrzałam na głąba spod
nastroszonych brwi.
–
Przy takim Kamilu do Szwaby nam mogą narty wysmarować.
–
Jak nie zamkniesz tej swojej niewyparzonej japy, to ci ją tym
woskiem do nart skleję – warknęłam.
Księciunio
Nowotarski westchnął teatralnie.
–
Ech, Socha... czy ty kiedykolwiek wyleczysz tę swoją psychozę? –
spytał z nonszalancją.
–
Wierz mi, że pójdzie mi to sprawniej, jeśli nie będę musiała
słuchać twojego pierdolenia dzień w dzień – odwarknęłam i po
chwili zaczęłam snuć się za Grześkiem do domku.
Niestety,
jak się można namyślić, gnom szaflarski również zmierzał w
tamtym kierunku. Nawet skrzypienie śniegu pod jego butami
doprowadzało mnie do szewskiej pasji. A gdyby się tak odwrócić,
wziąć narty z jego ramienia i tak mu HUK! o ten pusty czerep...
Zamyśliłam się nad tym konceptem na kilkanaście sekund, ignorując
jego zaczepne gadki zza swoich pleców. Nie, szkoda nart. Jeszcze
by się rozwaliły o ten zakuty łeb.
–
Antek!
Zniszczoł,
który w związku z awarią zapięcia kombinezonu, a potem wywiadem
dla Tadzia ze skidżampink.peel, nie mógł srać tęczami pod moim
nosem na skoczni, teraz wypruł z naszej budki z pełnym,
szczygłowatym zacieszem w moim kierunku. Wywróciłam oczami, w
milczeniu znosząc jego niedźwiedzi uścisk. Oczywiście, rąk z
kieszeni kurtki nie wyjęłam. Nie będę się dla pacana na
odmrożenia narażała.
–
Widziałaś?!
Niestety
tak.
–
Taa...
–
Czternasty byłem! Zakwalifikowałem się!
–
Do swojej pozycji dodaj dziesięć, a okaże się, że przeszedłbyś
do drugiej serii niemal rzutem na taśmę.
Zniszczoł
spojrzał na mnie z wyrzutem. Rozumiejąc o co chodzi, najpierw
wzniosłam oczy do nieba, a potem wyciągnęłam ręce w geście
kapitulacji. No dobra, niech mu będzie. Żebym znowu nie wyszła na
jakąś bezduszną świnię. Jak już, to jestem ordynarną.
–
Okej, sorry. Cieszę michę, że ty cieszysz michę. Pasuje?
Rudy
cymbał nieco się skrzywił.
–
Mało przekonujące, ale to i tak prawdopodobnie szczyt twoich
możliwości... AUA! Za co to?! – spytał z lekkim oszołomieniem,
rozmasowując ramię. Siadło aż miło!
–
Za „szczyt możliwości”, bałwanie niedorobiony! –
odwarknęłam.
W
odpowiedzi usłyszałam tylko złośliwe westchnienie Kubackiego.
Spojrzałam na niego groźnie przez ramię, ale patafian nadal miał
na gębie swój zjadliwy uśmieszek, który wyzwalał we mnie
instynkt seryjnego mordercy. Może nie unicestwiać go nartami, tylko
przypadkiem rozjechać walcem drogowym? Przecież takie
wypadki się zdarzają! Zwłaszcza w takich Szaflarach na przykład,
gdzie walec jest pewnie objawieniem techniki i zanim ktoś go użyje,
proboszcz miejscowej parafii musi go pokropić wodą święconą.
A
poza tym, gdyby przejechał go taki poświęcony walec, to chłopak
od razu miałby rozgrzeszenie! Czy coś.
Musiałam
jednak przestać snuć przyjemne fantazje, bo dotarliśmy do domku,
pod którym przywitała nas wiecznie niepocieszona, pomarszczona,
obwisła morda mojego tak zwanego szefa, który na mój widok
zakasłał, jakby go na wymioty zbierało.
–
Macie pół godziny na zebranie wszystkich manatków i zapakowanie
ich do busa. Kto się spóźni, ten wraca sam.
Jak
tylko zamknęły się za nim drzwi budki, pokazałam mu wielki język.
Chciałam dołożyć fucka, ale dłonie zesztywniały w kieszeni
kurtki. Kubacki, który akurat mnie mijał, wystawił w moim kierunku
ironiczny kciuk w górę.
–
Dojrzałe.
Warknęłam
i mimo zgrabienia, uformowałam w dłoniach kulkę twardego śniegu,
posyłając ją ze wściekłością w jego stronę, ale ten zdążył
mi pokazać swój jęzor i śnieżka z głuchym pacnięciem
wylądowała na zamykających za nim drzwiach.
–
Odezwał się wielki dorosły, zapyziały, pierdolnięty, jebnięty...
–
Spokojnie, Antek. – Zniszczoł położył ręce na moich barkach,
przerywając recytację mojej naprawdę długiej listy epitetów
Kubackich. – To tylko Kubacki, pamiętasz? Kubackiego mamy w dupie,
bo to jest debil patentowany. Rozmawialiśmy o tym.
Naburmuszona
założyłam ręce na piersi i spojrzałam na niego spod byka.
Zniszczoł na pewno miał rację, spora część mojego mózgu o tym
wiedziała. Ale to nie zmieniało faktu, że najchętniej tym
wypatroszyła księciunia nowotarskiego jak karpia na święta.
– I
tak mnie wkurwia. – Ruszyłam w kierunku wejścia, bo wszyscy byli
już w środku, tylko my staliśmy na zewnątrz jak te dwa bałwany.
–
Wiem – odparł zupełnie spokojnym tonem rudy szczygieł. – Ale
szkoda na niego zdrowia. To przypadek beznadziejny.
Zanim
nacisnęłam klamkę, przyjrzałam się Zniszczołowi jeszcze raz, ze
ściągniętymi brwiami.
–
Ty za dużo o mnie wiesz – stwierdziłam z podejrzliwie
przymrużonymi oczami.
Wzruszył
ramionami, wymijając mnie, by wejść do domku.
–
Dlatego jesteś na mnie skazana do końca życia.
* * *
–
Aaaaantoooooś...
–
Czego, głąbie?!
Blaski
i cienie życia z Antoniną Sochą, czyli raz przyznają ci rację, a
za chwilę wyzywają cię od głąbów.
–
Spać nie mogę – poskarżył mi się mój szanowny współlokator
od siedmiu boleści.
Westchnęłam
ciężko. Ja rozumiem, że on nazajutrz miał wolne, bo żadna siła
nie mogła tego szatańskiego Szwaba zmusić do wybrania go do
drużyny, ale nie wszyscy zatrudnieni w PZN-ie mieli tyle szczęścia,
co on, czemu więc nie mógł przeżywać swoich problemów, no nie
wiem... Z DALA ODE MNIE?
–
To nie śpij – odwarknęłam.
–
Ale Aaantooooś...
–
Nie antosiuj mi tu o drugiej w nocy!
–
To co mam robić?
–
SPAĆ!
–
Kiedy ja nie umiem!
–
To nie śpij, tylko mi dupy z tego tytułu nie zawracaj.
–
To mi chociaż pośpiewaj.
Odwróciłam
się gwałtownie w pościeli w jego kierunku.
–
Pojebało cię? – spytałam nie do końca pewna, czy koleś robi
sobie jaja czy już mu się kompletnie pod tą rudą strzechą
poprzewracało. – Co ty masz cztery latka, żebym cię usypiała
jak Tymka?
–
To chociaż chodź ze mną na lekcje tańca.
Wywróciłam
oczami i znowu odwróciłam się do niego dupą.
–
Zmień płytę.
–
Zmienię, jak ze mną pójdziesz. W przyszły wtorek.
–
Jaką część mojego ciała teraz najlepiej?
–
No... dupę.
–
To mnie w nią pocałuj.
Usłyszałam
szelest pościeli, po czym poczułam delikatny dotyk na swoim zadku.
Podskoczyłam jak oparzona z wrzaskiem na pół hotelu. Co za czubek!
Ja zawsze wiedziałam, ze ktokolwiek spierdala się z wielkich gór
na nartach, musi mieć nierówno pod kopułą, ale żeby... CAŁOWAĆ
KOGOŚ PO POŚLADACH?!
CZY
NA SALI JEST PSYCHIATRA?!
No
dobra, nie do końca w poślady, bo tylko przez piżamę, ale i
tak... Niech się rudy kretyn modli, żebym tego nie wygadała
Kubackiemu, bo już on zrobi z tej informacji odpowiedni użytek.
–
DO RESZTY OCIPIAŁEŚ, PADALCU?! – spytałam o kilka decybeli za
głośno.
I
dobrze, niech się szwabskie dziadzisko obudzi. Może mi naskoczyć.
–
O, „padalcu”, tak jeszcze do mnie nie mówiłaś – odparł
zupełnie niezrażony. Nawet się uśmiechał, psychol zasrany!
–
Na pewno powiedziałam chociaż raz, ale nieistotne – wtrąciłam
na szybko, na moment zbita z tropu. – Czy ten brak snu już ci się
zupełnie rzucił na ten twój rudy mózg?!
A
ten, przykucając przy moim łóżku, tylko się uśmiechał i gapił.
Wydawało mi się, że to był odpowiedni moment, żeby zadzwonić po
pogotowie psychiatryczne, ale przypomniało mi się, że jesteśmy w
Szwabolandii i nie znałam tutejszego numeru.
–
Chodź ze mną na dół, do holu.
Westchnęłam
ciężko, siadając na łóżku. Schowałam twarz w dłoniach. Mnie
przy nich wszystkich szlag jasny trafi...
–
Zniszczoł, ja się muszę wyspać – wymamrotałam spod pocieranych
oczu.
–
Wyśpisz się po śmierci – stwierdził wcale nieśmiesznie, po
czym wytargał mnie za nadgarstek z mojego ciepłego, prywatnego,
mięciusiego ŁÓŻECZKA.
–
Ja ci to kiedyś przypomnę – warknęłam, wychodząc w mojej
obciachowej piżamie w kaczki na korytarz.
Zniszczoł
ciągnął mnie za sobą z czwartego piętra na sam parter, mimo że
moje nogi same odmawiały posłuszeństwa, nie wspominając o oczach.
Ja się trochę nalatałam, on nie za bardzo. No dobra, COFAM TO.
Poza tym za cztery godziny musiałam wstać, żeby obudzić całą
resztę patałachów, a ja BARDZO ŹLE znoszę zarwane nocki.
Pomijam, że od dwóch miesięcy nie śpię prawie wcale, bo śni mi
się jakiś kretyn w ślubnym garniaku.
Recepcjonistka,
chuda blondi z uśmiechem odciśniętym od wieszaka, spojrzała na
nas, gotowa wystrzelić ze swojego krzesła, a Zniszczoł uspokoił
ją gestem ręki i uśmiechem. Z wszystkich ludzi, których znam,
tylko on mógłby się uśmiechnąć szczerze o drugiej w nocy.
Usiedliśmy na jednej ze śnieżnobiałych kanap w holu, teraz
zupełnie opustoszałym i cichym.
W sam
raz do spanka.
–
Nie śpij! – syknął na mnie rudy bęcwał, skoro tylko zwinęłam
się w swojego ulubionego embriona obok niego na kanapie, i
uszczypnął mnie w nogę.
W
odpowiedzi położyłam mu gołą stopę na policzku.
–
Dotknij mnie jeszcze raz, a następnym razem nie zatrzymam jej
bezpiecznie przy tym twoim paskudnym ryju.
–
To usiądź jak cywilizowany człowiek.
Odezwał
się! Wieśniak i burak pastewny! Będzie mnie tu pouczał o
cywilizowanym zachowaniu! Jakbym mu kopa wtedy zasadziła, to z rana
nie musiałby zajeżdżać pod skocznię, bo już by na niej
siedział!
Warknęłam
na niego, bo coraz mniej sił miałam, a on tu kazał mi łazić po
jakichś holach i słuchać... brzęczenia filtra akwaryjnego. Super,
to teraz zaśnięcie zajmie mi mniej niż pięć minut. Ja bardzo
lubię takie dźwięki. I odkurzacza, o. Na bezsenność najlepsze.
Ale na niego nie działają. Liczenie bezgłowych Kubackich też nie,
a innej skutecznej metody nie znam.
Gapiłam
się w rozpalony kominek w oddali, od czasu do czasu zerkałam też
na nieco sennie pływające ryby, a tymczasem mój najdroższy
przyjaciel ani myślał się odezwać czy coś. Po cichu liczyłam,
że może walnie w kimę, bo byłam skłonna przespać resztę nocy
nawet tutaj, ale nic z tego. Te jego niebieskie gały były wielkie
jak piłeczki ping-pongowe i ani myślały się zamykać. Byłam
pewna, że do kolacji wypił tę swoją czarną z ekspresu bez cukru,
tylko teraz nie chciał się przyznać, bo bał się, że mu nogi z
dupy powyrywam.
Słusznie.
Spojrzałam
na wielkie okno, za którym zaczynał z wolna sypać śnieg. Czyli
odsypianie w ramach odwołanego konkursu z powodu braku śniegu
mogłam wykluczyć.
Zajebiście.
Już
zaczynały mi się powieki załamywać, już odpływałam w swoją
krainę bezgłowych Kubackich, kiedy...
–
Wciąż nie mogę sobie wybaczyć zeszłego roku.
Początkowo
mój mózg miał małe problemy, żeby połączyć wątki, ale
wreszcie dotarł do mnie sens słów Zniszczoła.
Ta,
ja też pamiętam zeszłoroczne Willingen aż za dobrze. Ale to nie
tak, że rozpamiętuję albo bęcwałowi nie wybaczyłam – nic z
tych rzeczy. Po prostu takiego wkurwu nie zapomina się ot, tak, z
dupy. A ten był kosmiczny. Myślałam, że rozciupię Zniszczoła
siekierą na wiór. Do takiego stanu to mnie nawet Kubacki nigdy nie
doprowadził, więc trzeba sobie wyobrazić, jaki szajs odjebał
rudy.
Ale
żeby nie móc sobie tego wybaczyć?
–
Bez przesady, Grzywson – odparłam, opierając głowę na zagłówku.
– Co było, to było. Nie mam ci już tego za złe.
–
Ale...
–
Żadnych „ale”, Zniszczoł – przerwałam mu. – Nadal jesteś
moim przyjacielem, więc na chuj drążyć temat.
Ruda
wesz uśmiechnęła się szeroko, a ja udawałam, że nie zauważam,
jak się na mnie dziwnie gapi.
W
zasadzie Zniszczoł miał trochę racji rok temu. Naprawdę bywam
okropna. Czasem być może nawet gorsza od Kubackiego (ale
lepiej mu tego nie mówić, bo wtedy bym na pewno musiała go czyimiś
nartami utemperować). O drugiej w nocy sama nie wiedziałam,
czy bym się polubiła. Może nawet się nie lubiłam. Nie lubiłam
swojego wyglądu ani charakteru, który kazał mi trzymać wszystkich
na dystans. A przecież ja nawet trochę lubiłam tych swoich
głąbowatych nielotów, co to wśród ptaków najwięcej mają z
pingwinów, a prasa ich orłami ochrzciła. Tylko jakoś ułomna
jestem w okazywaniu tego. Wolę się wkurzać, bo wtedy wiem, co
zrobić. Jak mi wesoło, to nie bardzo.
Przeraziłam
się nie na żarty. Jak oni ze mną tyle wytrzymali?
–
Zniszczoł... – Wywołany odwrócił do mnie głowę, ale ja
przyglądałam się swoim ściętym na zero paznokciom. – Czy ty
mnie naprawdę... lubisz?
Żałuję,
że podniosłam wzrok, bo pacan, jak się można było spodziewać,
miał na gębie wyszczerz tak szeroki, że wnet by mu ryja zabrakło,
żeby go pomieścić.
Wywróciłam
oczami. Zniszczoł chrząknął, próbując przywrócić samego
siebie do porządku.
–
No wiesz... skłamałbym, gdybym powiedział, że robisz fantastyczne
pierwsze wrażenie – odpowiedział, usiłując ukryć głupkowaty
uśmiech. Wiedziałam, że ma rację, ale mimo to z ledwością
powstrzymałam odruch, żeby mu odkształcić żebra w drugą stronę.
– No i łatwo też się z tobą nie żyje... – JAK TYLKO
SKOŃCZY, TO ZABIJĘ GNOJA! – Ale masz serce po właściwej
stronie. I wiedziałem to od razu. Mimo że tyle na nas narzekasz i
psioczysz, to zawsze nam pomagasz. Twierdzisz, że tak cię wkurza
Kubacki, a zostałaś jego dziewczyną. Kamil powierzył ci swój
sekret, a ty dotrzymałaś tajemnicy. Maciek poszedł do ciebie po
radę, a ty go wysłuchałaś. – A O TYM SKĄD WIE?! – No i...
zawsze podnosisz mnie na duchu i dajesz kopa, żebym się zebrał w
sobie. – Zniszczoł zrobił krótką pauzę. – Każdy z nas może
na tobie polegać, chociaż częściej niż radą służysz nam
pięścią. – Wyszczerzyłam się dumnie. – No i mimo że nam
tego nie mówisz, wiem, że zawsze nas wspierasz i nam kibicujesz. I
ogarniasz wszystko dla Klimka, a przecież on sam siebie nie ogarnia.
Zawsze wozisz ze sobą zapasową gumę do stylizacji dla Maćka i
jesteś dobra dla Wiewióra, a nie musisz po tym, jak ci przywalił
swoimi nartami rok temu. – To było najgorsze czterdzieści osiem
godzin mojego życia.
Zniszczoł
zamilkł na chwilę.
–
Kiedy wymyślałem cały mój niechlubny szwindel... kierowało mną
niewyjaśnione przeczucie. Coś mi mówiło, że muszę to zrobić,
bo inaczej będę strasznie żałować. A teraz... – Zrobił
wielkie oczy, jakby sam się czymś zdumiał. – A teraz jakoś
trudno mi sobie wyobrazić, że pewnego dnia mogłoby cię tu
zabraknąć. Bez ciebie puchar świata byłby dziwny i obcy. To po
prostu... niemożliwe. Chcesz tego czy nie, stałaś się częścią
mojego życia, życia naszej kadry, i nieprędko się mnie
pozbędziesz. You have bewitched me, body and soul, and I love, I
love, I love you...
Słysząc
ten chujowy brytyjski akcent Zniszczoł skrzywiłam się, a potem
prychnęłam.
–
Tobie się chyba panny Bennett pomyliły – odparłam.
–
Przez ciebie ten film będzie mnie prześladował do końca życia –
odpowiedział z wyrzutem.
–
Oj, tam, oj, tam.
–
Maltretowałaś mnie nim! Kazałaś w kółko oglądać!
–
To są jakieś pomówienia i kalumnie!
–
Kiedyś nawet TRZY RAZY Z RZĘDU!
–
PRZEPRASZAM BARDZO, TO TOBIE SIĘ ZACHCIAŁO, ŻEBYM SIĘ OTWIERAŁA!
Zniszczoł
pokręcił głową i się zaśmiał, a ja wywróciłam oczami i
westchnęłam.
–
To prawdziwe nieszczęście, że nie będę się mogła tak prędko
ciebie pozbyć – odparłam, przeciągle mrugając oczami ze
zmęczenia.
Chociaż
coś we mnie się obudziło na tyle, że było mi jakby... miło?
Dziwne uczucie. A jednocześnie zrobiło mi się miękko na moim
zatwardziałym serduszku (widzicie? Zniszczoł powiedział, że je
mam, to potwierdzone info!) i znowu westchnęłam.
–
Okej.
Zniszczoł
zmarszczył brwi.
–
Ale co „okej”?
–
No okej, pójdę z tobą na te lekcje tańca.
Rudy
bęcwał wydał z siebie okrzyk radości i zaczął mnie ściskać,
jakbym była (wyjątkowo cycatym) pluszakiem i pozostawał głuchy na
moje protesty i groźby, że zaraz się rozmyślę i mu do tego
skręcę kark. Chyba wiedział, że to tylko takie gadanie.
Chwilę
później stwierdziliśmy, że wracamy do siebie. WRESZCIE, KURWA.
Ledwie stałam na nogach, więc wjechaliśmy windą na czwarte
piętro, a ja pobiegłam do naszych drzwi i przytuliłam je jak
wybawcę. Łóżeczko. Za nimi stało moje ukochane, cieplusie,
mięciusie łóżeczko. Mój nocny kochanek. Jedyny, jakiego
mogłam mieć.
Mimo
zmęczenia jakoś nie mogłam zasnąć. Dziwnie się czułam –
jakbym była śpiąca i wcale nie.
–
Uśmiechasz się – usłyszałam z lewej strony.
Westchnęłam
gniewnie.
–
Coś ci się wydaje, głąbie. Idź spać.
Będzie
mi tu insynuował paskudztwa o drugiej w nocy burak zasrany!
–
UŚMIECHASZ SIĘ! – wykrzyczał niemal w euforii, podnosząc się
Zniszczoł.
–
POWIEDZIAŁAM IDŹ SPAĆ, CYMBALE!
No
żeby mnie tak irytować w środku nocy! Czy on ma rozum i godność
ludzką?!
– W
zasadzie powiedziałaś „głąbie”, ale...
–
DOBRANOC!
Ja
żądam podwyżki za trudne warunki. I to nie tam o dyszkę, tylko co
najmniej dwa tysiące. Przecież ja się z tymi idiotami wykończę
prędzej, niż ustawa przewiduje.
* * *
I
spełniła się przepowiednia wróżki nowotarskiej: wygraliśmy na
landzie szwabskim aż miło. Było, jak mówił, bo Helgom wursty z
gęb wypadały na potęgę. Długo potem musiałam znosić tortury w
postaci wymownych uśmieszków w moją stronę, od których
przestawało mi wchłaniać pokarm w jelitach. Podczas kolacji miałam
przemożną chęć uszkodzić Mendę widelcem tak, żeby mu te oczy
przy okazji wydłubać, ale potem przyszło moje jedzenie i straciłam
zainteresowanie gnomim ryjem. Założę się, że w Oberstdorfie
zacznie zbierać zapisy na seanse spirytystyczne. Pytanie, czy
ktokolwiek zaufa wróżce z taką paskudną mordą?
A
potem znowu skakaliśmy, tym razem każden jeden z osobna. Honor nasz
ratował nieco Miszczunio, bo skończył jako piąty. Następny
najlepszy był Wiewiór, bo zamykał pierwszą dziesiątkę. A potem
nasi ścisnęli się jeden po drugim, jakby bali się sami gdzieś
stać jak pięciolatki: trzynasty Sierściuch, czternasta Menda
Szaflarska, piętnasty ryży Brutus. Biedny Hula miał trochę pecha,
bo do drugiej serii się nie zakwalifikował. Dwóch miejsc mu
zabrakło. Ale nie był jakoś tym bardzo załamany.
Za to
gnom szaflarski łaził dumny, jakby co najmniej Puchar Świata
wygrał, a nie tam w połowie stawki skończył. Wiewiór śmiał się
jak debil, bo on niczego więcej za bardzo nie potrafi. Czasem mu tam
jakieś skoki bez garbika wyjdą, ale poza tym nie ma szału.
Sierściuch marudził, że to mu nie wyszło, że tam krzywo, a tu
znowu nie tak w locie... Z chęcią zatkałabym mu otwór gębowy
wacikami. Kamil z kolei nic sobie z tego piątego miejsca nie robił,
mimo że Tadzio naciskał, że przecież on to Willingen tak kocha, a
tu wyjątkowo brak podium. Panie, wczoraj byliśmy pierwsi. Mówi to
coś panu?
W
każdym razie wychodziło na to, że Niemcy wygrywają na ziemi
polskiej, a Polacy na niemieckiej. I ja nie nie jestem pewna, czy
Adolfikowi by się to tak do końca podobało.
* * *
–
Ile dają za morderstwo przez uduszenie?
Właśnie
się ziszczał mój najgorszy koszmar. Stałam na scenie, na której
prawie wszystko było czarne, nawet podłoga. Nieco za kulisami stał
sprzęt audio, a obok niego – chuderlawy koleś w obcisłych
getrach i podkoszulku Guns’N’Roses. Na siwiejącym łbie miał
różową opaskę. Jego mina świadczyła o tym, że wiedział, co
się święci.
Ze
wszystkich instruktorów tańca na Śląsku ten bęcwał musiał
wybrać akurat takiego, któremu w „naszych” godzinach mogli
udostępnić wyłącznie salę teatralną w centrum kultury. Całe
szczęście, że nie wolno było wpuszczać do niej widzów, bo wtedy
na pewno w torbie, oprócz stroju do ćwiczeń, przywiozłabym ze
sobą siekierę.
–
To zależy – odpowiedział Zniszczoł, stojąc naprzeciw mnie w
pezetenowskich fatałaszkach treningowych, jakby wcale nie zrozumiał
mojej subtelnej aluzji. – Jak z premedytacją, to nawet ze
dwadzieścia pięć lat.
–
Hmm, czyli będę jeszcze przed pięćdziesiątką... – udałam, że
się zastanawiam.
Zniszczoł
wyszczerzył się szerzej niż zwykle, co spowodowało u mnie tylko
mocniejszy skręt żołądka. Kruczku, gdzie jesteś? Jemu to chociaż
mogłabym pół żartem, pół serio zasugerować, żeby mi dorzucił
ze stówę do wypłaty za użeranie się z niepełnosprytnymi, a temu
szwabskiemu malkontentowi to strach było uwagę na rozwiązane
sznurówki zwrócić.
–
Ja ciebie też! – zawołał wesoło.
Na
następne urodziny zamierzam zażyczyć sobie czołg.
–
Okej, no to tak. – Nie do końca heteroseksualny instruktor,
skończywszy użerać się z wieżą audio, przyklaskiem zwrócił na
siebie naszą uwagę. – Na początek chciałbym poznać wasz sposób
poruszania. Pokażcie mi, jak czujecie muzykę, jak czujecie swoje
ciała w tańcu, jak wygląda wasze porozumienie w tej kwestii. Jako
przyszłe małżeństwo na pewno rozumiecie się całkiem nieźle w
życiu, ale na parkiecie może być różnie.
Czy
on... czy według niego... CO?!
Helena,
mam zawał.
–
Ale my... – zaczęłam, ale w tym samym momencie ten ryży
małpiszon uszczypnął mnie w udo.
Przepraszam
bardzo, czy ja dobrze rozumiem, że ten ZASRANY KRETYN POWIEDZIAŁ
MU, ŻE PRZYSZEDŁ NA LEKCJĘ ZE SWOJĄ NARZECZONĄ?! CZY JA WYGLĄDAM
NA KOGOŚ, KOMU GROZI JAKIKOLWIEK ZWIĄZEK?! Radziecki
się nie liczy.
Spojrzałam
na gnoja piorunującym wzrokiem. W odwecie za chamstwo z całej siły
nadepnęłam mu piętą na śródstopie. Oczy zaszły ryżemu
Brutusowi łzami, ale dźwięku z siebie nie wydał. A jeszcze
lepsze, że nasz instruktor akurat pierdolił od rzeczy, odwrócony
do nas tyłem, szukając jakiegoś utworu na swoim iPodzie podpiętym
do wieży.
Niech
się Zniszczoł zacznie modlić, żeby mi wystarczyło cierpliwości
na dziś.
–
...więc włączę wam utwór, a wy postarajcie się do niego
zatańczyć tak, jak czujecie, okej?
CO?!
ODWRÓT, ODWRÓT, EWAKUACJA, SOCHA STĄD SPIERDALA!
Ale
nie miałam czasu na ucieczkę. Zniszczoł już przekroczył dzielący
nas dystans i objął mnie jedną ręką w pasie, drugą zaś złapał
za wolną dłoń i trzymał ją w powietrzu zgiętą w łokciu. Tak
mnie do siebie przyciskał, że nasze bebzuny się stykały, a przy
tym też moje cycki z jego klatą.
Co za
pojeb dołożył do pieca jak nienormalny? Gorąco tam było jak w
jakiejś zasranej kotłowni. I przez to wszystko pikawa mi zaczęła
dudnić jak dzwonnik z Notre Dame.
Instruktor
włączył...
–
Ja pierdolę – mruknęłam, krzywiąc się strasznie.
Love
Me Like You Do. Chyba bardziej Kill Me
‘Till You Can.
Zniszczoł
ścisnął mnie jeszcze bardziej i zarzucił moją zwisającą dotąd
swobodnie lewą rękę sobie na szyję. Jako że taka bliskość
średnio mi pasowała, musiałam jakoś odreagować, więc wyrwałam
matołowi włosa z tyłu głowy. Obrzucił mnie pełnym gniewu
spojrzeniem.
Mwhahahahahaha!
Goulding
zaczęła śpiewać, a my zaczęliśmy... deptać kapustę. Ruchy
mieliśmy tak niezschynchronizowane, że potykaliśmy się co chwilę
i w ogóle nie istniało u nas zjawisko poczucia rytmu. Kątem oka
zauważyłam, że ziomek gej-instruktor przykrył oczy dłonią. Jest
szansa, że go po prostu rozbolały... od patrzenia na nas.
Chciałam
się zapaść pod scenę.
W
momencie, w którym poczułam pot spływający mi po plecach z
zażenowania, Zniszczoł nagle mnie od siebie odepchnął, nie
puszczając jednej mojej dłoni, po czym siłą rozpędu przyciągnął
mnie z powrotem, tak, że po drodze obróciłam się wokół własnej
osi. Tak mi się zakręciło w głowie, że obiad podniósł mi się
w żołądku. Chwilę później wywijałam takie obroty na scenie, że
to całe zasrane centrum kultury kręciło się wokół mnie.
Odwaliliśmy
tango, że ja pierdolę. Raz wskoczyłam Zniszczołowi na plecy,
śmiejąc się jak zdrowo pierdolnięta, innym razem rudy cymbał
wziął mnie na ręce i wykonał kilka obrotów. Prawie obsrałam się
ze strachu, kiedy bez uprzedzenia złapał mnie za dupsko i uniósł
tak, że miałam pępek na wysokości jego gęby. Swoją drogą on
może nie wygląda, ale musi być silny jak tur. Ja w końcu nie
jestem primabaleriną.
Śmialiśmy
się nienormalni. W sumie... nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak
dobrze się bawiłam ktoś mnie tak wytrząsł. Jako że
trochę se tam mam umiejętności, to dodatkowo darłam mordę razem
z Ellie Goulding. Wzięliśmy się raz pod ręce i zaczęliśmy się
kręcić jak na góralskim weselu, przyklaskując do tego.
Aż
muzyka zwolniła.
–
I’ll let you set the pace...
Zniszczoł
przycisnął mnie do siebie mocno, ale powoli. O chuj, co się
odpierdala? – to tyle, jeśli chodzi o moje elokwentne myśli.
Sekundę później poczułam, że przechylam się do tyłu, a nielot
Kruczkowy trzyma mnie w pasie. Wtedy sobie pomyślałam, że chyba
nie na tym związek polega, że wstydzisz się czegoś przed drugą
osobą, tylko raczej chcesz jej wszystko o sobie wiedzieć i wiedzieć
wszystko o niej, więc... mimo wszystko to Agata powinna z nim tu
być? Ale ja się tam nie znam, jestem tylko pierdolniętą
asystentką trenera, na życiu i związkach nie znam.
#SokratesModeOn.
–
‘Cause I’m not thinking straight...
Kiedy
prawie dotknęłam głową podłogi, Zniszczoł poderwał mnie do
góry i znowu zaczął mną wywijać, jakbym ja umiała tańczyć. W
międzyczasie instruktor mruknął coś, co brzmiało bardzo jak: „Ja
pierdolę, dlaczego zawsze mnie muszą się trafiać przypadki
beznadziejne”, ale nawet nie miałam ochoty ani siły się na niego
wkurwiać, bo Zniszczoł robił ze mnie pretendentkę do „Tańca z
gwiazdami”.
–
ŁOT AR JU ŁEJTIN FOOOOOOOOR! – zawyłam po raz ostatni tego dnia,
siedząc u Zniszczoła na barana.
Byliśmy
tacy zdyszani, że ledwo żyłam, a właściwa lekcja miała się
dopiero zacząć. Mimo że jakiś dziwny uśmiech (który chyba
wyjątkowo nie przypominał miny rotweilera z zatwardzeniem) nie
chciał mi zejść z gęby, ciągle siedząc rudej wszy na barkach,
wycedziłam przez wyszczerzone zęby:
– I
tak cię uduszę, Zniszczoł.
Wow, nie było mnie tu
niecałe trzy miesiące... To i tak nieźle, jak na mnie. :D Bo mam
wrażenie, że zostawiłam Was na co najmniej pół roku!
Przepraszam, że to jest
takie zupełnie inne niż dotychczas. Zmieniam się, więc moje
pisanie niejako za tym „nadąża”. Mimo wszelkich starań, nie
potrafię wrócić do poprzedniego Tośkowego rytmu. Czy mimo to
zechcecie zostać z Tośkowymi, by poczekać na rozwój sytuacji?
ZWŁASZCZA ŻE TERAZ
TOLKOWCY DOSTALI PORZĄDNĄ DAWKĘ TAK POŻĄDANEGO PRZEZ NICH
CONTENTU!!!
Przy okazji chciałam
dodać, że znalazłam utwór,
który idealnie oddaje charakter Mendy. Kto
się wsłucha/wczyta w tekst, ten się ze mną zgodzi. XD
Jak oceniacie powrót? Ja
w sumie dość słabo... bo moim zdaniem zaczyna w tej historii
brakować Tośkowego pazura. A może mi się wydaje? Mało dziś o
interakcjach z pozostałymi zawodnikami, ale to dlatego, że rozdział
taki trochę skupiony na Tolku. W następnym zaczyna się rozwijać
śledztwo, więc będzie trochę mniej... hermetycznie. ;)
PS Do sceny z tańcem
musiałam wykorzystać M. – żeby lepiej opisać chwyt Zniszczoła.
XD
PS2 WYŁĄCZLI GADŻET
ANKIETOWY, ZŁODZIEJE BLOGSPOTOWE!
Ależ ja tęskniłam za nimi!
OdpowiedzUsuńBrakowało mi ich... i może faktycznie nieco zmieniasz charakter Antka, ale to sprawia, że ta opowieść jakoś fajnie ewaluuje i to chyba właśnie lubię w niej najbardziej.
OdpowiedzUsuńJa też zmieniłam się znacznie odkąd zaczęła się moja przygoda z Twoją historią... i czasem czuje, że coś mnie łączy z tą Antoniną..., a to, że razem się zmieniamy tylko dodaje temu wszystkiemu uroku.
Pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejny. <3
Tylko Magnum z orzechami/migdałami, ale to Tośka, więc szanuję i tak.
OdpowiedzUsuńAle za to, że nie wiesz, co żeś podpisała to nie.
Czyli to poprzedni sezon był wersją alfa?
Damie tylko spirytus.
Dżizas Krajst, screenshot poparcia już jest, nikt się tego nie wyprze!
No skoro ty jesteś Tosiek, to on może być Baśka. Problem będzie, jeśli będzie mieć fajny biust.
Ja nie każdą herbatę słodzę, ale jak słodzę, to porządnie więc rozumiem twoje zdziwienie.
No genów to on nie oszuka xd
Ale ta Karen czy Kristina czy jak jej tam (roboczo Krystyna) ma akcent, niech ją drzwi ści... wait, mam taki sam, bo nie wymawiam r.
Migiem, to se można latać panie T.
Potrafi strzelić mądrą i sprytną ripostą oraz ogarnąć burdel związany z zawodnikami.
Skąd ten wniosek?
Krystyno nie denerwuj Antoniny.
Lepsze raporty od Mendy.
Mówiłam, że Krystyna.
No ale słownik ortograficzny to jej mógł dać, bo fryzurą to nie nadrabia.
Tobie łatwiej, przynajmniej rozumiesz co się do ciebie mówi, nawet jak to nie ma sensu.
Na co Zniszczołowi lekcje tańca w busiku?
Nowa jednostka miar i wagi.
Skala mhroku wybiła kosmos.
Przeczytałam peerel.
Antosiowanie o drugiej w nocy powinno być surowo karane.
Całe Niemcy już się o tym dowiedziały o poziomie desperacji.
O kuźwa, on ją chyba śledzi, albo to skakajce wystawiają Tośkę na ustalone wcześniej próby.
Dwadzieścia pięć jest za szczególne okrucieństwo, za usprawiedliwione wzburzenie tylko 10.
Kohabitacyjny może prędzej.
Prędzej makareny w jego wykonaniu bym się spodziewała.
No za to by się dało tę dyszkę.
Pozdrawiam cieplutko.
Naszły mnie podczas czytania nieco podobne wnioski do Twoich. W tym sensie, że jest trochę... przygnębiająco. Bo jak mamy Tośkę i Kubackiego, to ich wymiany zdań są, owszem, okropnie chamskie, ale równocześnie mega śmieszne. A jak Tośka konfrontuje się na przykład z tą Helgą ze sztabu, to jest raczej tylko chamsko. Bo tamta jej oczywiście w podobnym tonie nie odpowie. Nie ma się co dziwić zresztą. Zbyt mało się znają. Plus tamta jest raczej dobrze wychowana XDDD
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle komu by było wesoło jak by mu trenera porwali? No. Więc Tośka jest usprawiedliwiona.
Skisłam przy tym całowaniu w tyłek XDDD
I na koniec lekcja tańca. Coś, co nie miało prawa się wydarzyć. A jednak nocne Polaków rozmowy działają cuda. Myślę, że tylko poziom niewyspania Tośki skłonił ją do tego, żeby wreszcie się zgodzić. Plus to, że zrobiło się jej ciepło na serduszku, bo są ludzie, którzy naprawdę ją lubią. To zawsze jest miłe.
Ja tu widzę ogromny potencjał do przyszłych występów na weselu / w "Tańcu z gwiazdami" / na dożynkach itp. itd. Ze dwa miesiące treningów i jak para numer dziesięć zatańczy salsę, to nam wszystkim kapcie spadną! Wspomnicie moje słowa!
Ech, ten komentarz specjalnie porywający nie jest, ale chyba całkiem wyszłam z wprawy :/ buziak! :*