Fuck you
Fuck You
Fuck you very, very much
‘Cause we hate what
you do
And we hate your whole
crew
So please, don't stay in
touch
–
Kto? – Zmarszczyłam brwi, wydłubując sobie wykałaczką resztki
schabowego spomiędzy zębów.
Nie
wiem, czy tak można, ale usłyszałam jego wywrót oczami.
–
Stefan Horngacher? Ten były skoczek narciarski? – odparł,
jakby to było takie superoczywiste.
–
Dalej nie wiem, o czym do mnie pierdolisz. – Kubacki westchnął, a
ja wpadłam w panikę. – Ale mam nadzieję, że to nie jest żaden
Szwab?!
–
Właśnie, że jest. Czerwono-biało-czerwony.
Moi
drodzy, nastąpił koniec świata. Byłam przekonana, że tego ciosu
nie przeżyję. No potwarz, jawna potwarz w biały dzień. Publiczne
upokorzenie. Blamaż. Zdrada narodu. Spisek przeciwko państwowości
polskiej i dobremu imieniu naszego kraju. Szwab trenerem kadry
narodowej! W dupach się poprzewracało tym tam w PZN-ie!
Oprócz
tej informacji powoli docierała do mnie druga. Mianowicie, że w
związku z tym nie mam bladego pojęcia, co z moją posadą. Przecież
z nim mnie żadna umowa nie obowiązywała. O Boże, a jeśli będę
musiała sobie znaleźć normalną pracę?! – przeraziłam się
w myślach. Jak bym wtedy miała dosrywać Kubackiemu, jak zatruwać
Zniszczołowi życie, jak ogarniać Murańka, jak wkurzać
Sierściucha, jak nabijać się z Wiewióra...? Na odległość to
żadna frajda. Raz do roku też niezbyt ciekawie.
Zniszczoł
rozłączył się z Kubackim po paru zdaniach, ale nie trwało długo,
a odezwał się i mój telefon. Kiedy spojrzałam na wyświetlacz,
włosy mi na głowie dęba stanęły.
Grecki
popierdol.
Ze
zdumieniem na facjacie pokazałam Zniszczołowi ekran, a ten tylko
uniósł brwi. Przesunęłam palcem po ekranie i przyłożyłam
telefon do ucha.
–
Tak, słucham?
Odpowiedziało
mi znaczące chrząknięcie.
–
Dzień dobry, pani Socho, z tej strony prezes Tajner. –
Szok. Gdyby mi nie powiedział, to w
życiu bym nie zgadła. – Dzwonię z informacją, że
wybraliśmy nowego oficjalnego trenera naszej kadry A. Został nim
Stefan Horngacher. To świetny specjalista. – W jego głosie
słychać było dumę z samego siebie. – W związku z tym
oczekujemy pani jutro w Zakopanem.
Co?
Zaczęłam
się krztusić śliną, po czym wydusiłam słabe:
–
Co?
Jak
to? Nie wywalają mnie na zbity pysk? Nie straciłam pracy? Przecież
kontrakt obowiązywał tylko mnie i Treneira. Przecież ten Szwab...
przecież on... ale... Kruczek... PZN...
CO?
Tajner
westchnął, jakby hamował wybuch gniewu.
–
Też byłem w szoku – mruknął, po czym dodał głośniej:
– Cóż, wygląda na to, że... do pani umowy został dodany
pewien paragraf... którego nie sposób obejść. Wiem, bo pytałem
specjalistów. Otóż nie mogę pani zwolnić. Automatycznie zyskuje
pani status asystentki pana Horngachera. I musi pani migiem wrócić
do pracy, bo Horni... znaczy pan Horngacher... szykuje wielkie
zmiany.
Po
pierwsze: Horni?
Po
drugie: może będę monotematyczna, ale... CO?!
Jak
to paragraf? Co to za pomysł z dupy? Czy oni próbują mnie jakoś
unicestwić? Coś mi się to wszystko wydawało zbyt skomplikowane. I
pokręcone. I pojebane. I zbyt piękne. Bo w to, że mnie Tajner
próbował zwolnić, wierzę w tu procentach. Ale w to, że nie mógł
– nie. Jakże to Bóg Słońca NIE MOŻE czegoś zrobić? Przecież
on jest władcą świata! Jest prezesem skoków narciarskich! W
Polsce to tak, jakby zostać prezydentem! Najpierw jest Tajner, a
potem dopiero Andrzej Duda!
Jako
że przez dłuższą chwilę nic nie mówiłam, w słuchawce zapadła
cisza, którą grecki popierdol przerwał chrząknięciem.
–
Tak że ten – odezwał się elokwentnie. – Jutro punkt
ósma pod Wielką Krokwią. Do zobaczenia.
I się
wziął rozłączył.
Zniszczoł
patrzył na mnie, świrując powoli ze strachu, a ja, z wielkimi
gałami, nadal gapiłam się w jakiś punkt na podłodze, nawet nie
mrugając. Powoli podniosłam wzrok na rudego cymbała, a ten miał
oczy prawie wielkości moich i czekał na reakcję.
–
No? I? Co mówił? Tosiek, odezwij się wreszcie!
–
Wcdpcy – wymamrotałam.
–
Co?
–
Wracam do pracy.
–
CO?!
Złapałam
Zniszczoła za ramiona i, potrząsając nim, krzyknęłam:
–
WRACAM DO PRACY!
Grzywa
wymusił na gębie coś na kształt uśmiechu, ale trudno mu było,
bo ciągle nim trzepałam, więc w końcu go zostawiłam w spokoju.
–
Czy ty... cieszysz się z powrotu do Pucharu Świata? – Uniósł
jedną brew, rozmasowując ręce i już miał na gębie uśmiech
liska-chytruska.
Ja
sobie wypraszam takie insynuacje.
Założyłam
ręce na piersi i zainteresowałam się swoimi paznokciami.
–
Nie, stęskniłam się za czekoladą Skrobota – odmruknęłam.
–
Jaaaaaaasssne.
–
Zniszczoł, ty mnie tu nie opowiadaj kalumnii, tylko pomóż mi się
pakować.
–
Przyznaj lepiej, że kochasz tę robotę.
–
Ty chcesz wrócić do domu w jednym kawałku czy nie bardzo?
Zniszczoł
uniósł ręce w geście kapitulacji.
Plan
był taki, żeby spakować tyle, ile wlezie do mojej torby podróżnej
i dla wygody znowu ustanowić chwilowo moje centrum dowodzenia w
Wiśle, u Rudeckich. W kwadrans ogarnęłam wszystkie śmieci,
powyłączałam wszystkie sprzęty z gniazdek, a potem spakowałam
wszystkie zimowe rzeczy. Wyglądałam nadal jak fleja, ale czy kogoś
to jeszcze szokowało?
Postanowiłam
czasowo zostawić samochód pod blokiem – wiem, ryzykowne, ale kto
biednemu zabroni żyć bogato. Poza tym bez sensu tak jechać na dwa
auta, trzeba dbać o środowisko. No i wynegocjowałam, że to ja
będę prowadzić. Zniszczoł pobladł, ale jeśli chciał dożyć
zawodów, nie miał wyboru.
Niemal
w podskokach (to ten entuzjazm, bo dawno nie czułam świeżego
powietrza, nie, że jakaś radość, czy coś) zeszłam do opla rudej
wszy, zapakowałam swoją torbę do bagażnika i zasiadłam na
kółkiem. Złom sprawnie odpalił, a wtedy jego właściciel palnął:
–
Ale wiesz, że nie będzie mnie w Zakopanem, nie?
Zmarszczyłam
brwi.
–
Bo?
–
Bo wysyłają mnie na Kontynental do Sapporo.
Wywróciłam
oczami i włączyłam radio. No tak, czego ja się spodziewałam? Że
zacznie dobrze skakać? Przecież to Zniszczoł. Trenera możesz
zmienić, producenta nart możesz zmienić, Wielką Krokiew możesz
zmienić, ale z pingwina orła nie zrobisz.
Ruszyłam
z piskiem opon, a mojego wiernego kompana aż wbiło w fotel. Prędko
przejechaliśmy miasto i znaleźliśmy się na autostradzie do Wisły,
pędząc jak Mustang z Dzikiej Doliny. Bo jeśli chodzi o samochody,
to nie lubię się wlec. Dlatego wyprzedzaliśmy wszystkie matizy
(wybacz mi, o najdroższy) i inne smarty, zostawiając za sobą tylko
błoto. Tak mi spieszno było zobaczyć mojego najdroższego kuzyna!
Przez
całą drogę analizowałam fakty. Po pierwsze: po długiej
nieobecności wreszcie wracałam na stare śmiecie. Było mi z tym
dziwnie, żeby nie powiedzieć gorzej. Miałam wrażenie, że ostatni
raz robiłam to w poprzednim życiu. Zastanawiałam się więc, jak
moje serce zniesie wysokie dawki Kubackiego na co dzień. Ale chyba o
wiele dziwniej czułam się, siedząc w domu całymi dniami i dłubiąc
w zębach. Wstyd przyznać, ale trochę mnie ta wieść od Tajnera
ożywiła. Ku mojemu zdziwieniu – pozytywnie.
TYLKO
ANI SŁOWA TEMU RYŻEMU ORANGUTANOWI!
Podejrzewałam
jednak, że mój entuzjazm zostanie zduszony w zarodku, skoro tylko
zobaczę na tym gnomim ryju zjadliwy uśmieszek. A potem jeszcze
Sierściuch wyskoczy z tymi swoimi problemami wagi państwowej pod
tytułem: Znowu zapomniałem kremu przeciwzmarszczkowego! oraz
No nie, skończyła mi się odżywka do włosów... Czy
Wiewiór nie ma na niego żadnego wpływu? Nie, żeby był jakiś
mądrzejszy, ale przynajmniej nie jęczy jak trzynastolatka z burzą
hormonów. Miszczuniowi nie można było niczego zarzucić, bo odkąd
zmajstrował sobie syna, trzeba było się natrudzić, żeby:
a)
zrzucić go z podium jakichkolwiek zawodów
b)
zepsuć mu humor.
Wnioski?
Jeśli chcesz być zadowolony z życia, zrób sobie dziecko.
Pozostawała
kwestia nowego trenera. Był Szwabem, co poniekąd przekreślało go
już na starcie. Na pewno nie dorastał do pięt Treneirowi, bo
Zniszczoł mi go dla mnie wygooglował w trakcie jazdy i aż się
wzdrygnęłam. Miał mordę grumpy cata i spojrzenie buca. Lepiej
byłoby dla niego, gdyby zaczął się modlić, żebym miała w tym
sezonie stalowe nerwy. Bo dwóch buców na małej powierzchni domku
skoczniowego to co najmniej jednego za dużo.
–
Jeździsz jak wariatka! – wydarł się Zniszczoł, kurczowo
trzymając się swojego fotela.
Oj,
tam, od razu jak wariatka. To, że właśnie wyprzedziłam
ciężarówkę, autobus i jakieś audi wcale nie znaczy, że jestem
szalona. Po prostu w perspektywie dwumiesięcznej współpracy ze
Szwabem śmierć nie wydaje się wcale taka straszna.
A
poza tym – kto to mówi! Ja sobie przypinam narty i pruję ćwierć
kilometra w powietrzu?
–
Zwolnij! – wydzierał się dalej.
Jezu,
mamy się wlec jakieś sto dwadzieścia na godzinę, bo jadę z
jakimś cipeuszem? Człowieku, to jest AUTOSTRADA, nie teren
zabudowany. A jak on sunie dziewięćdziesiąt na godzinę po
rozbiegu, to jakoś nie krzyczy, że mu za szybko. Chociaż – kto
wie? Może się boi? To by wyjaśniało jego wyniki...
Wywróciłam
oczami, ale zwolniłam nieco, przez co audi, które sama
wyprzedzałam, teraz pokazało nam tylko tylny zderzak. Przez chwilę
było super i cicho, ale nie, rudy szczygieł musiał otworzyć
jadaczkę (jak tylko się uspokoił).
–
Wiesz... za dwa tygodnie mamy pierwszą lekcję tańca.
Półświadomie
depnęłam na gaz.
–
MY mamy?!
–
Okej, JA mam! – poprawił się prędko, zaczynając się nerwowo
wiercić na fotelu. Znowu zaczęłam zwalniać. – Tak tylko mówię.
Prychnęłam.
– A
co mnie to obchodzi?
–
Toooośka, nooooo...
–
Jak mnie nazwałeś?
–
TOSIEK, NAZWAŁEM CIĘ TOSIEK! TYLKO NIE PRZYSPIESZAJ!
Uśmiechnęłam
się kącikiem ust, nie odrywając wzroku od drogi. Tą metodą (nie
mówię, że jakąś humanitarną) osiągnęłam, we własnym
mniemaniu, upragniony porządek. Myliłam się.
–
Nie bądź buc.
–
Za późno.
–
Wiem, że chcesz. – Dźgnął mnie łokciem w żebra z debilnym
wyrazem twarzy.
–
Ty mnie tu nie wytrącaj z równowagi, kiedy prowadzę!
Zniszczoł
westchnął z rezygnacją i osunął się nieco w fotelu. Założył
ręce na piersi i patrzył na widoki za szybą z obrażoną miną.
Wywróciłam oczami.
–
No nie mogę. Po prostu... nie umiem i nie mogę. Wiesz o tym, Aleks.
Po
tych słowach gwałtownie odwrócił do mnie głowę i... już się
uśmiechał.
Chyba
powinni mi jeszcze płacić pensję psychologa, bo w mgnieniu oka
rozpoznałam u tych świrów chorobę afektywną dwubiegunową, a
Zniszczoł był tego wyjątkowo trudnym przypadkiem. W zasadzie nie
do odratowania.
–
Powiedziałaś do mnie Aleks.
–
No i co?
–
Znaczy, że cię zmiękczyłem. – I znowu ten debilny wyszczerz.
–
Żeby ci zaraz nogi w kolanach nie zmiękły, jak ci kopa w jaja
zasadzę! – warknęłam.
A ten
w odpowiedzi wyciągnął się wygodnie na siedzeniu, jeszcze szerzej
uśmiechnięty, jakby mu kto co za darmo obiecał.
– I
czego cieszysz ryja, baranie?! – burknęłam zdezorientowana.
–
Bo teraz wreszcie czuję, że jadę z Antkiem.
Pokręciłam
głową, ale nic więcej nie dodałam. W końcu chciałam, żebyśmy
dojechali do Wisły w jednym kawałku.
* * *
Pizgawica,
jaka mnie zastała następnego dnia o ósmej rano na Wielkiej Krokwi,
dość mocno kontrastowała z ciepłym przyjęciem przez wujostwo i
kuzyna poprzedniego wieczora. Okazało się, że na miejscu byłam
pierwsza – nie licząc panów techników z nartami, którzy od
godziny już udeptywali zeskok. Stało się dla mnie jasne, że
grecki popierdol specjalnie podał mi wcześniejszą porę, żeby
mnie wypizgało na ament, zanim Szwab się dotaszczy do Zakopanego.
Po wymyśleniu co najmniej dziesięciu sposobów, jak zabić
szanownego Apolla, mogłam wreszcie znaleźć plus tego położenia –
przynajmniej miałam czas, żeby mentalnie przygotować się na
spotkanie z nowym szefem.
W
zasadzie, po poczynieniu pewnych refleksji długich a skutecznych,
doszłam do wniosku, że szwabowstwo nowego Kołcza (przepraszam, ale
na miano Treneira to on nie zasługuje, albowiem Treneiro jest jedyny
taki na świecie) byłam w stanie przełknąć. W sumie każdą jego
narodowość byłam w stanie przełknąć, ponieważ sam fakt, że z
jakichś prawniczych względów musiał mnie przyjąć,
wyglądał dla mnie nader korzystnie. A to dlatego, że z kimkolwiek
bym nie pracowała, oznaczało to, że będę bliżej śledztwa. Być
może wykręcę Kubackiego z jego samozwańczego panowania, bo to kto
widział, żeby menda była naczelnikiem sprawy kryminalnej? Tak być
nie może i nie będzie. Parę przytyków na temat długości jego
tak zwanych lotów, komentarz w sprawie jego strategii
konkursowych, zjadliwy uśmieszek i chłopak od razu zostanie
ustawiony do pionu.
Ale
kiedy ci pizga, masz przemoczone buty i nie czujesz rąk mimo
rękawiczek, twoje poczucie radości także zamarza. Dlatego stałam
dalej jak ten cymbał pod domkiem – i nawet nie dostałam klucza,
bo ten zawłaszczył sobie dnia poprzedniego jegomość Szwab. Po co?
Nie wiem, ale nie muszę mówić, że to nie poprawiło mi humoru.
Marzyło mi się znowu mieć w ręce coś ostrego, żeby inni umykali
przede mną w pośpiechu. Ach, tak ciepło wspominałam poprzednie
lato!
Wydeptywałam
właśnie kolejną dziurę w dziesięciocentymetrowym śniegu,
złorzecząc na Tajnera i przeklinając sobie radośnie pod nosem,
kiedy usłyszałam jakieś zamieszanie przy bramie i podniosłam
głowę. Z ochroniarzami gadał cały roztrzęsiony i blady jak
ściana Titus. Zauważył mnie po kilku sekundach i pomachał do
mnie, wcale nie w ten swój ułomnie radosny sposób.
Wywróciłam
oczami, bo żyłam zbyt długo na tym świecie, żeby podejrzewać
Mnientusa o poważne problemy i posiadanie ważnych informacji. Nie
oszukujmy, ale komuś tak mocno średnio rozgarniętemu jak on
nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzyłby niczego istotnego. Ja
to bym mu nawet nart nie powierzyła, zważywszy na to, co robi ze
swoimi. Ale Titus po chwili podbiegł do mnie nieco zdyszany i z
oczami wielkimi jak znak STOP na infografice zeskoku.
–
Antek! – zawołał, chwytając mnie za ramiona. Dostał za to od
razu po łapskach. Nie będą mnie tu żadne miętowe wypierdki
obmacywać, kiedy ja nie w humorze jestem. A nawet jak jestem, to też
nie. – To koniec! To koniec!
Oby
był koniec – jego lamentu.
–
Jaki znowu koniec? – skrzywiłam się.
–
On wszystko pozmieniał! Przed chwilą! – I tak krzyczał i dyszał
mi tu na zmianę w twarz, a ja nadal jajco z tego wiedziałam i tylko
narażałam się na coraz głębsze zmarszczki mimiczne.
–
Ale KTO, Titus, sieroto?! – warknęłam.
–
Horngacher! – Miętus prawie się popłakał. – Pięć minut temu
pół sztabu wymienił!
– A
ty skąd to wiesz? – Uniosłam podejrzliwie brew, bo nie
przypominałam sobie, żeby ten zwykle naładowany endorfinami cymbał
zaliczał się do jakiegokolwiek sztabu.
–
Podsłuchałem. Pod drzwiami jego pokoju hotelowego.
To
śledztwo jakoś dziwnie wpłynęło na biednego Titusa.
–
Przyszedłem cię tylko ostrzec, że był bardzo... zirytowany,
że nie mógł się pozbyć ciebie – dodał Mnientus nieśmiało,
po czym odchylił się i schował twarz w dłoniach, jakby w obawie
przed atakiem.
I
chyba zdziwiło go, że ja tylko stałam ze ściągniętymi gniewem
brwiami, łypiąc na okolicę spod byka. W każdym razie wyprostował
się, a po chwili spojrzał przez ramię i podskoczył ze strachu.
–
Jakby co, to niczego nie wiesz, a już na pewno nie ode mnie! – I
tyle go widziałam.
Za
sekundę zrozumiałam, co go spłoszyło – mój nowy szef kroczył
niczym terminator z gębą grumpy cata w moim kierunku. I to on był
niezadowolony, chociaż jego przewieźli OGRZEWANYM BUSIKIEM prosto z
CIEPŁEGO HOTELU, podczas kiedy ja musiałam wziąć stary, stojący
ciągle na zewnątrz samochód ciotki Marty i już od ponad godziny
odmrażałam sobie dupsko na tej podróbie Syberii. Że już nie
wspomnę o zdrapywaniu lodu z szyb i odpalaniu grata na popych...
Zatęskniłam
za moją Żółtą Łodzią Podwodną.
Nie
miałam jednak czasu rozrzewniać się nad moim genialnym wozem, bo
Szwab znacznie zmniejszył odległość między nami. Do tego
stopnia, że stał naprzeciwko, lustrując mnie spojrzeniem, a za
jego plecami czaił się sztab.
–
Ty jesteś asystentką Kruczka? – zapytał łamaną angielszczyzną.
–
Tak. – Przy nim spinały mi się nawet poślady. Nie wiem tylko,
czy ze złości czy stresu.
–
Stefan Horngacher. – Podał mi dłoń. – I, niestety, do końca
marca będę twoim szefem.
To
powiedziawszy, otworzył sobie kluczem domek, przy czym nie omieszkał
pierdolnąć drzwiami.
Reszta
ekipy nadal stała jak wryta, nie bardzo wiedząc, jak mają rozumieć
to zachowanie. Wśród małego tłumu zauważyłam Grześka Sobczyka,
który tylko podrapał się po czole pod czapką i dołączył do
tego szwabskiego świra. Zbyszek Klimowski pokręcił głową, ale
zrobił to samo. Nie było nigdzie Gębali ani Skrobota. Zamiast nich
stał jakiś dziwny koleś w czapce z Kamilandu, niziutka brunetka z
piegami i wyszczerzem, obnażającym paskudne żelastwo nazębne,
które swego czasu nosił nasz słynny Konik Polny oraz jeszcze jeden
koleś, który wyglądał jak zagubiony turysta, który nic nie
skumał z wykładu przewodnika. Uniosłam górną wargę z
obrzydzeniem i już chciałam dołączyć do asystentów i tego
szwabskiego świra, ale dopiero wtedy zauważyłam, że przy busiku
kadrowym stał ktoś jeszcze.
–
Antonino, serce ty moje! Źródło radości i szczęścia!
O
borze, tak, tylko jego mi tu brakowało.
Kubacki
– wyraża więcej niż tysiąc kurw.
Zadrutowana,
zagubiony turysta i ich dziwny kolega odwrócili się za gnomim
głosem Mendy Szaflarskiej, która stała z otwartymi ramionami.
–
Spierdalaj, Kubacki! – odkrzyknęłam, zakładając ręce na
piersi.
Najbardziej
szokujące w tym wszystkim jednak było to, że stojący i zbierający
swoje rzeczy z busika Sierściuch się UŚMIECHNĄŁ. Jego najlepszy
kumpel tylko zarechotał w swoim stylu, a Kamil pomachał mi, kręcąc
głową. Stefek tylko na mnie skinął. Ziober to mnie prawie nie
zauważył.
Zaczęłam
zmierzać w kierunku domku, ale po drodze dopadł mnie Kubacki i
wymamrotał pod nosem:
–
Potem musimy pogadać. Wiesz o czym.
Wywróciłam
oczami, ale ledwo zdążyłam to zrobić, drzwi domku się otworzyły.
W szczelinie stanął Grzesiek, który wcisnął mi krótkofalówkę
i wymykając się niemal, powiedział cicho:
–
Bierz i chodź ze mną. Odradzam siedzenie w środku.
I
odeszłam, zagarnięta przez Sobczyka, w kierunku skoczni.
W
tamten dzień odbywały się kwalifikacje, które przebrnęliśmy w
komplecie. Z moim kochanym i najwyraźniej zdrowo pierdolniętym
szefem miałam kontakt zerowy – kazał mi robić jakieś drobne
rzeczy, pomagać nielotom w różnych pierdołach, do których wcale
mnie nie potrzebowali. No ale szef każe, to pracownik musi. On
kaleczył angielski, a ja przytakiwałam głową. A kwalifikacje
wygrał Sztefan, co Leyhe.
Sytuacja
zmieniła się nieco następnego dnia. Przyjechaliśmy na skocznię
koło południa, seria próbna zaczęła się za kwadrans trzecia.
Drużynówka o szesnastej. Oczywiście wszystkie Janusze z wuwuzelami
trąbiły już od drugiej, że jedzenia nie chciało mi trawić –
nie, żeby szef pozwalał mi robić sobie jakieś przerwy na posiłek.
I wszystko było niby po staremu: Wiewiór śmiał się jak debil
nawet do swoich gogli (pewnie widział w nich swoje odbicie),
Sierściuch drugą godzinę uklepywał odstające mu kłaki na
głowie, Miszczunio i Stefek Cichy Morderca Hula rozmawiali beztrosko
ze swoimi żonami przed domkiem, a Kubacki pożerał twarz tej swojej
Martki-nartki gdzieś na uboczu. I jak ja w takich warunkach miałam
utrzymać jedzenie w żołądku? Miałam chwilę dla siebie między
kolejnym noszeniem kawki a szukaniem wosku dla tego nowo
zatrudnionego. I w tej właśnie chwili, kiedy rozkoszowałam się
ciszą oznaczającą brak szwargolenia (bo okazało się, że ta
dziwna zadrutowana karykatura ma na imię Kerstin była pół-Polką,
pół-Szwabką i w dodatku nową fizjoterapeutką), zadzwonił mój
telefon.
ZNISZCZOŁ
Westchnęłam,
ale odebrałam. Niech facet ma coś z tego życia.
–
Tosiaczek! –
wydzierał mi się do ucha rudy szczygieł. – Tosiaczek, hej!
Dzwonię z dobrą nowiną!
–
Wreszcie zrozumiałeś, do czego służy próg?
–
...poniekąd.
–
?!
–
Mam podium! Trzecie miejsce! Kumasz mowę?!
Chrząknęłam,
bo tak jakoś... mój głos dziwnie brzmiał.
– I
czego cieszysz japę? To tylko Kontynental. I nawet nie wygrałeś!
–
No wiesz?! – oburzył się. – Zamiast cieszyć się ze
mną, to tylko krytykujesz.
Wywróciłam
oczami, z trudem ściągając usta w jedną linię.
–
No cieszę się. Trochę. – Tak trochę, że zaczynały mnie boleć
mięśnie twarzy.
–
Trochę?
–
Na więcej nie licz. – Bym mu powiedziała prawdę, to by mu się w
dupie od tego dobrobytu poprzewracało. – To nie medal w Kulm.
–
Ale przytulaska dostanę po powrocie?
–
Mogę cię popieścić prądem, jakbyś bardzo chciał.
–
Jak będziesz dalej taka wredna, to na moje wesele pójdziesz
sama.
–
Ty się lepiej martw, żebyś nie szedł sam do ołtarza.
– O
to się nie martwię. Sen z powiek spędza mi za to kwestia tańca...
–
Fannemel ma dziewczynę.
Usłyszałam
głośne westchnienie ulgi po drugiej stronie.
–
Wreszcie! Wreszcie nie będziesz się zadawać z wrogiem! –
Dałam mu kilka sekund. – A poza tym nie zmieniaj tematu!
–
Socha! – Grumpy Cat stał w drzwiach domku i warczał, jakby był
jakimś dobermanem. Chcąc nie chcąc, trochę byłam mu wdzięczna,
bo uratował mnie od Zniszczołowych sztuczek, mających na celu
zmiękczenie mojego kamiennego serca. – Zebranie! Teraz!
–
Żałuję, ale muszę kończyć. Szwabisko wzywa. Trzymaj się tam w
tej Japonii i nie przesadź z sushi.
Wiecie,
zaczęłam doceniać zebrania z Kruczkiem, bo z tym świrem nasze
spotkania przypominały wojskowe musztry. Co generał Horngacher
powie, to świętość. Strasznie dużo mówił o gwałtownej,
śródsezonowej zmianie metod treningowych i związanym z tym
zamieszaniem, ale to mnie akurat gówno obchodziło. Ja byłam tylko
od papierów i załatwiania wszystkich ważnych spraw. Od formy byli
tamci eksperci i grupa niedorajd na zewnątrz, więc tylko wywracałam
oczami, jak on wszystkim rozdzielał zadania.
–
Socha. – Podniosłam na niego wzrok. – Ty... ty możesz tu
posprzątać.
EKSKJUZ
MI?
–
Co?
Na
mordzie Grumpy Cata pojawił się złośliwy uśmieszek.
–
Ktoś tu musi ogarnąć. Trochę tu syf. Tak się składa, że ty nie
będziesz miała co robić, bo my sobie bez ciebie świetnie
poradzimy.
Grzesiek
tylko schylił głowę i przetarł palcami oczy. On już wiedział,
co się święci.
Poczułam,
że zaczęłam się cała telepać. Serce waliło jak popierdolone, a
ciśnienie to mi momentalnie skoczyło ze stu dziesięciu na
siedemdziesiąt do stu czterdziestu na sto. Prawie nie poczułam, jak
boleśnie wbijam sobie paznokcie w dłonie po zaciśnięciu ich w
pięści. Myślałam, że z grumpy cata zrobię mu mordę Pepe pana
dziobaka.
–
Jestem asystentką, a nie sprzątaczką – wysyczałam przez zęby.
– I
jako moja asystentka masz mnie słuchać. – Nagle skończyły się
uśmieszki, a zaczął wkurw. – Dla mnie jesteś bezużyteczna i
trzymam cię tylko dlatego, że ten wasz nieudolny prezes nie potrafi
załatwić sprawy twojego kontraktu. W przeciwieństwie do Kruczka,
ja jestem zorganizowany.
Warga
mi zadrgała.
– I
w przeciwieństwie do trenera Kruczka, jest pan wrzodem na dupie.
Człowiek
w czapce z Kamilandu najpierw wydał z siebie dziwny szczek, a potem
chrząknął, czym ściągnął na siebie uwagę reszty. W odpowiedzi
uniósł dłoń na znak, żeby się nim nie przejmować.
Szwab
się zagotował.
–
Nie dyskutuj, tylko zabieraj się za arbeit! Zapominasz chyba,
kto tu jest szefem i rozdziela zadania!
–
Trener Kruczek też nim był i był również na tyle miły, żeby
nie traktować nas jak podwładnych, tylko jako równy zespół –
wycedziłam przez zęby.
– Z
tego, co mi wiadomo, to był też na tyle miły, żeby posunąć się
do podstępu, by cię zmusić do pracy dla niego.
Tak
naprawdę paskudne Szwabisko cudem uniknęło śmierci, bo w tamtym
momencie miałam ochotę poszukać najbliższego rębaka i wrzucić
go na przemiał. Długo patrzyłam na niego spod byka, dysząc jak
astmatyk, aż w końcu oznajmiłam, co następuje:
–
Nie będę robić za wycieraczkę.
To
powiedziawszy, wybiegłam na zewnątrz, rąbiąc drzwiami.
Hitler
twierdził, że Arbeit macht frei. Gówno tam. Arbeit macht
podwładnym najbardziej jebniętego z jebniętych Szwabów na
świecie.
Żyję.
Na pocieszenie, że sezon
już się zakończył – rozdział ode mnie.
Przy okazji pozwolę sobie przypomnieć, że piszę też opowiadanie o Grzegorzu Łomaczu. Jakiś czas temu tam też się pojawił rozdział. Chętnych zapraszam tu.
Przy okazji pozwolę sobie przypomnieć, że piszę też opowiadanie o Grzegorzu Łomaczu. Jakiś czas temu tam też się pojawił rozdział. Chętnych zapraszam tu.
Czy tylko ja czuję, że
moja Tośka jest mniej... tośkowata?
Tęskniłam za Sochą! ❤️ Czekam na więcej, choć moje serce się łamie przez takie traktowanie Horniego. I nie mogę się doczekać, kiedy pojawią się zagraniczni skoczkowie, bo ich relacje z Tośką były zawsze super. Pisz. Pisz dużo, bo jesteś świetna!
OdpowiedzUsuń- ANTONINO SOCHO JAK MOGŁAŚ PODPISAĆ COKOLWIEK BEZ PRZECZYTANIA!
OdpowiedzUsuń- Ta, w perwolu.
- Titus biedny szpieg.
- O niee, wyję, Tośka zostań copywrighterem!
- OMG Flanemel.
- OMG x2
Jestem.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to jestem córką marnotrawną, ale na usprawiedliwienie powiem, że wszędzie mi z komentowaniem nie po drodze, tutaj to ja i tak mam stosunkowo małe zaległości. Czy Antonina przyjmuje takie tłumaczenie?
Uchichrałam się porządnie dzięki tym dwóm ostatnim rozdziałom, ale postanowiłam przytoczyć tylko jeden cytat: "Kubacki – wyraża więcej niż tysiąc kurw." XDDD
Niby Tośka tak się fajnie czuła w domu, wśród pizzy, seriali i rozciągniętych starych ciuchów, ale jednak ucieszyła ją wizja powrotu do pracy. No ale do czasu. Nie spodziewałam się, że relacje Tośki z nowym trenerem mogą się układać AŻ TAK tragicznie. Matko kochano, toż to strach się do nich zbliżać, żeby rykoszetem nie dostać. Na razie sytuacja nie wygląda rozwojowo. Choć nie, może wygląda. Tylko jeśli już, to raczej rozwinie się w jeszcze gorszym kierunku.
Kiepsko to wszystko wygląda po porwaniu Kruczka przez ufo. Ja się twardo trzymam tej wersji, mam na nią tyle samo dowodów, co na każdą inną. Równe zero, znaczy się. A zawsze to lepiej się czyta kryminał, jak się obstawi, kto może być zabójcą, nie? To przenoszę ten schemat na wersję o porwaniu. A co.
Aha,pomysł Zniszczoła z tym kursem tańca to rzeczywiście jakiś chory, niech sobie Agatkę zabiera, to z nią się ma w końcu ochajtać (btw ja już chyba nigdy nie będę pewna czy używam odpowiedniego imienia tej Aleksowej dziewczyny. Tak mnie Tośka rozregulowała tym swoim tysiącem wersji XD).
W każdym razie widzę, że tu to się dopiero będzie działo. Także jestem zawsze, bo przecież jakoś trzeba leczyć tego posezonowego kaca.
Buziak! :*
Krótko, zwięźle i na temat.
OdpowiedzUsuńTęskniłam! Za Sochą, za szczygłem, za Twoim pisaniem.
Nie mogę się doczekać tego, co wydarzy się w najbliższej tośkowej przyszłości.
Ciekawie się zapowiada współpraca trenera i jego asystentki :D
OdpowiedzUsuńCoś wspaniałego. W sumie jak zawsze. Socha wymiata. Pisz następny rozdział bo już nie mogę się doczekać. Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńTośka, ty się ciesz, że nie miałaś w kontrakcie Mustafa poślubić.
OdpowiedzUsuńSzybko dawaj następny rozdział, bo życie bez Tośkoów jest bez sensu.
OdpowiedzUsuńTak się akurat złożyło, że w dniu, w którym Horngacher opuszcza naszą kadrę mi zebrało się na napisanie komentarza do rozdziału, w którym u ciebie cała przygoda się zaczyna. Nie powiem trochę mnie to rusza. I w takim właśnie lekko sentymentalnym nastroju czytam i komencę.
OdpowiedzUsuńReakcja Tośki na Horngachera wcale, a wcale mnie nie dziwi. Nigdy się nie kryła ze swoimi uczuciami co szprechających narodów i przecież nie będzie robić wyjątków dla jakiegoś trenera, który zastępuje miejsce jej drogocennego Kruczka. Jednak kwintesencją jej reakcji jest moment, w którym zdaje sobie sprawę, że ze Stefanem żadna umowa jej nie wiąże. To przerażenie, że być może będzie musiała szukać sobie nowej, normalnej (sick!) pracy chyba najlepiej oddaje to jakie postępy zrobiła Tośka w relacji z naszymi nielotami, jak bardzo się do nich przywiązała, jak jej na nich wszystkich zależy i jak bardzo oni wpłynęli na jej życie, i jak bardzo je zmienili. Niby jedno proste zdanie z humorystycznym wydźwiękiem, a tak wiele mówi o rozwoju Tośki.
Kruczki (xD) prawne działające na rzecz Tośki. Koniec świata, że zadziałały na korzyść pracownika. Oczywiście Zniszczoł nie mógł pozwolić Tośkowi nawet na chwilę radości, tylko od razu jej wytknął, że cieszy się podejrzanie aż za bardzo i ch*j bombki strzelił. J tam w pełni kupuję wytłumaczenie z czekoladą od Skrobota. Za czekoladą łatwo się stęsknić.
Ja to myślę, że Tośka to się jednak roboty doczekać nie mogła i dlatego tak się spieszyła, ale wymóweczka z Tymkiem też zacna.
No ej, ale nie wierzę, żeby z Horniego była taki gbur, żeby Tośkę tak nieładnie traktować. Ja wiem, że to na potrzeby twojego opowiadania i wgl, ale taki mocno nieprzyjemny ten nasz nowy kołcz, wręcz niewychowany.
Ło panie, ale nam się konflikt zaostrza pod koniec rozdziału. Chyba nie wyjdę z szoku, nie spodziewałam się, że ze Stefana to czarny charakter będzie :O Szok i niedowierzanie.
Zniszczoł pałęta się po kontynentalach i myśli, że zaimponuje tym Tośce. Phii. Ale niech tam spina poślady i wraca do pucharu świata, bo kto będzie dbał o zdrowie psychiczne Tośki w ryzach i nie pozwoli jej na okrutny mord na Kubackim?
Naprawdę Kubacki i Socha to taki dobry duet. Jedno spierdalaj między nimi wyraża więcej niż tysiąc słów. Chyba za nimi stęskniłam się najbardziej.
O ile jeszcze przyszło mi do głowy, że dzisiaj sezon się kończy, a u ciebie zaczyna i to tak jakbym łagodziła sobie zespół odstawienny po dzisiejszym dniu, czytając ten rozdzialik.
Pozdrawiam, weny i zdrówka życzę.
Dobrą passę mam (na razie), to trza korzystać. Lecimy z tym koksem (co ja robię ze swoim życiem, oh god).
OdpowiedzUsuńJeeej! Epoka lodowcowa leciała ostatnio. I to nawet właściwa część… Kocham tę bajkę prawie tak jak Shreka. A Shreka kocham niewiele mniej od Tośków <3.
Czyli zaczyna się okres bez Trenejra, smuteczek :< Jak ja to przetrwam, no jak? Moja ulubiona postać! Mam nadzieję, że się szybko znajdzie! Bo jak nie, to cię znajdę (a wiem, gdzie szukać!)!
A ci delikwenci, to że niby skazani na Horniego? Oh, boi. Oni jeszcze nie wiedzą, oni jeszcze nie znają. Znikajcie z kadry, póki możecie… Zamknijcie Blogspota, póki czas (parafrazując SNZ Snicketa).
Okej, no to zobaczmy, czy ten Horni taki straszny, jak go opisują.
(spojler alert: bardziej!)
Też bym zapytała „Kto?”, bo tak za bardzo to gościa nie kojarzyłam. No nołnejm jakiś szwabski, ot co. Potem dopiero się dokształciłam, że były skoczek (dość kiepski) i coś tam kogoś trenował pobocznie w kadrach B, C, Y i Z.
W sumie nie wiem, co ta Tośka ma do tych niemieckojęzczynych. Uraz jakiś, czy jak? Ale ja to może jestem bardziej wyrozumiała. Z wiadomych powodów.
Dobra, patrząc szeroko historycznie to może i ma trochę racji… Ale nie demonizujmy, okej? Jakoś przeżyje tę jego narodowość.
...gorzej będzie z osobowością.
Normalna praca, by ci nie zaszkodziła, Tosiaczku. Odpoczęłabyś psychicznie. Stare dobre korpo – przecież to raj w porównaniu z lataniem po całym świecie z tą bandą świrniętych nielotów. Jakby się jeszcze pozwiedzać coś dało, a nie tylko lotnisko-hotel-skocznia-hotel-lotnisko. Ech.
Czy Tośka ma zapisanego Apolla w ten sposób właśnie? XD
„Oczekujemy pani jutro w Zakopanem” - to prawie jak „Drodzy studenci, od jutra przechodzimy znowu na stacjonarne. Wymagana 100% obecność”. On myśli, że Tośka nie ma nic innego do roboty tylko pakować dupę w troki i wlec się Zakopianką w piątkowe popołudnie (5h wyrwane z życia, sad but true).
Hm, chyba faktycznie nie ma.
Widać, że Apollo bardzo się starał ją wywalić, ale nie wyszło. Bywa. Mówi się trudno i jedzie się dalej. Choć jak nie Apollo, to kto? Kto ma w kraju większą władzę? (poza kotem. Nie mylić z Kotem).
„Wcdpcy” - w pierwszej chwili przeczytałam „wydupczy” i nie zabrzmiało to dobrze.
I ej! Tosiek się cieszy! Ona ich lubi!
Przynajmniej trochę.
(Ale to już wiemy).
A skrobotowa czekolada to bardzo mocny argument jest, ot co!
Swoją drogą to nie wiem, czy Wisła jest dobrym miejscem wypadowym, bo tak zasadniczo to chyba z Wisły gorzej się dostać do Zakopanego z Kato… (sprawdziłam, wychodzi podobnie czasowo, jeśli jedzie się przez Czechy, inaczej jest dłużej. Ale z Kato zdecydowanie dalej… Ave, A4!)
Biedny Olek, Tosiek-kierowca, zapnijcie pasy!!! (i włóżcie kaski)
Ale że jak to bez Oleczka w Zakopanemy? :< Kto ją tam będzie wkurzał? (Kot, Kubacki, Muraniek i reszta bandy)
...to do Wisły jest jakaś autostrada? Bo nie mówisz o wiślance z ograniczeniem do 70km/h na całej długości, prawda? Prawda?
O proszę – dziecko jako przepis na szczęśliwe życie. Trochę kosztowny i hałaśliwy ten przepis, ale niech będzie. Kiedyś może wypróbuję. Może.
Umrą. Umrą śmiercią tragiczną! Ale ominie ich spotkanie z nowym trenerem, więc w sumie…
A może faktycznie wyniki Olka biorą się z lęku przed prędkością. BTW, czy skoczkowie miewają lęk wysokości, albo agorafobię? Ciekawe…
To jak Tośka przyśpiesza, gdy Olek ją wkurza przypomina mi scenę z jakiegoś filmu, ale nie wiem jakiego… „Okej, okej, tylko się nie denerwuj i zdejmij nogę z gazu!”.
Tośka, czy ty posiadasz jakiekolwiek humanitarne metody? Podpowiem, odpowiedź zaczyna się na „n” i kończy na „ie”.
Czyli wychodzi na to, że Olek tęskniła za wyzwiskami i groźbami natychmiastowej kastracji, tak?
Masochista. Ona ma rację, że ma nierówno pod sufitem ten skakajec. Podobnie jak pozostali.
Ta to zawsze ma pecha do warunków pogodowych – gdzie by nie pojechała to pizga. Jak za cara. W kieleckim.
UsuńWidzę, że Tosia dojrzała do tego, żeby przełknąć szwabskość Horniego. Może się nawet polubią, kto wie? (ha, ha, ha). A jeśli nie, to i tak trzeba sytuację odpowiednie wykorzystać, ot co.
Jeszcze raz – jak to się stało, że Menda została głównym śledczym tego poronionego śledztwa?
Tośka i ostre przedmioty to jest złe połączenie… niektórzy wiedzą o tym co nieco.
Oj, tęskniłam za Titusem! A teraz wieli pan ekspert ojrosportów, kierownik szkolenia technicznego, czy inny wielki pan. Tak się robi karierę w skokach, po kiego grzyba męczyć się skakaniem?
Ale wracając do naszego aktualnego Titusa, to biedak się z panem ochroniarzem dogadać nie może i bieży z jakimiś wieściami. Zapewne ważnymi, wbrew pogardliwym przypuszczeniom Sochy.
Czy oni się kiedyś nauczą, żeby Sochy nie tykać, nawet przy wyraźnym zezwoleniem z jej strony(bo to zapewne oznacza wstrząs mózgu albo inny uraz)?
Jak kto kto? Przeca nie grecki popierdoł!
Posłuchał? O proszę, a cóż to za demoralizacja niewinnego Krzysia? Jaki bad boy się z niego robi!
Pff, on śmie być niezadowolony w otoczeniu takich (termicznych) luksusów?
Yellow submarine, yellow submarine, we all live in the yellow submarine! (w hołdzie RIP matizowi – ja)
W tym miejscu oczekiwałam od Sochy „I vice, kurwa, versa” i się zawiodłam! Widocznie była w tak dużym szoku po tym spotkaniu, że o tym zapomniała. Zgroza!
ALE JAK TO NIE MA SKROBOTA?! I CO TO ZA DZIWNE, OBCE LUDZI, JA SIĘ PYTAM?!
O borze. Zapomniałam o istnieniu Ziobera :O Co on tam robi, wtf?! I co te skakajce takie zastraszone? :O
Zmiany, zmiany, że oretykotlety.
Kubacki taki dyskretny jakby mieli co najmniej schadzkę o północy…
Dobrze, że chociaż Grzesiek jest po jej stronie.
Ona zasadniczo zawsze pomaga im w jakichś drobiazgach… bo szukanie skarpetek Murańka raczej nie jest wyczynem świat ratującym… chyba, że samego zainteresowanego.
NA POHYBEL WUWUZELOM!!!!!!!!
O, Antek się nauczył jakiegoś imienia… może dlatego, że damskie, to łatwiej zapamiętać.
Phi, po co jakieś szwabskie fizjoterapeutki zatrudniać, skoro mogli mieć mnie? Oburzonam!
I CO WAM SIĘ NIE PODOBAŁO W GĘBALI, JA SIĘ PYTAM, KUR...TULARNIE?
Jaka łaskawa XD Wielki zaszczyt Oleczka kopnął. I nie oberwał za „Tosiaczka” (widocznie był za daleko)! No, dobrze Socha, nie za dużo tego słodzenia, bo się w rzyci poprzewraca i będzie tą rzycią bulę zamiatał. Mądra metoda wychowawcza, mądra (ale tak naprawdę się cieszy, yay!).
Czy ona i tak na to wesele nie wybiera się sama tak btw?
O, Fanni. Tęskniłam! A Oleczek nadal zazdrosny!
Ordung muss sein, no nie? Oddawajcie tego Kruczka! Porządek, porządkiem, ale trochę radości trzeba w życiu jeszcze mieć, nie? Co to za życie bez zabawy, hm?
Że ona ma co zrobić? Czy on chce życie stracić… szybciej?
Grzesiek, ty łapami się po twarzy nie macaj, tylko spierdalaj w podskokach i zabieraj skakajców po drodze, bo tu zaraz bomba atomowa pieprznie i to zdrowo.
ALE KRUCZKA MI NIKT NA MOIM EKRANIE LAPTOPA OBRAŻAĆ NIE BĘDZIE, TY KOCIA MORDO (z góry przepraszam wszystkie kotki, jesteście urocze i kocham was *muah*!).
Tego w czapie już nieco lubię. Cóż to za ludź? Tośka jego imię pewnie przyswoi za milion lat, eh.
Dalej, dalej! Go, go, Socha! Fight! (jestem pewna, że by wygrała!)
...i najlepsze jest to, że najwyraźniej nie mogą jej wywalić nawet za to jebnięcie drzwiami. Ależ ona mogłaby teraz rewolucję w FISie zrobić! Aaah, sprawiedliwe noty za wiatr, koniec tańca z belkami, dsq dla oszukistów, konkursy na normalnych skoczniach w PŚ… Ach, marzenie.
Aż żal nie wykorzystać. Więc tego, Socha, liczę na ciebie! Tak przy okazji, zaraz po znalezieniu Kruczka.
Podsumowując, najbliższe tygodnie zapowiadają się BARDZO ciężko. Dla wszystkich. Przecież Tośka tam wszystkich rozniesie!
No dopsz. To ja lecę czytać dalej. Co do tośkowatości Tośki, to jest nieco dojrzalsza, ma głębsze relacje z kadrą, więc nie ma tego elementu budowania relacji, który w przypadku Antka przebiega bardzo burzliwie, nadając sytuacji komicznego charakteru. Jest kilka nowych postaci i myślę, że nadadzą historii kolorytu, choć Tośka też już jest nieco „ucywilizowana” i podejrzewam, że będzie mnie burzliwie, niż byłoby to w „Nie-lotnych” (no chyba, że w przypadku Horniego – tutaj będzie jatka).
UsuńA w przypadku „starych i lubianych” zapanował pewien status quo, więc tu mamy nieco wyhamowania akcji, jakby te relacje były już w 100% nascycone i nic nowego na razie nie da się z nich wycisnąć. Ale nie czuję tutaj „odgrzewanych kotletów”, raczej ciszę przed burzą. Tośka może jeszcze więcej osiągnąć, pójść dalej, choć chyba czuje się bardzo bezpiecznie na tym etapie, którym jest teraz. To, choć kiedyś nowe, teraz jest znane i oswojone. Myślę, że w tej historii jednym z najważniejszych wątków jest jej character development, który na razie osiągnął pewnego rodzaju plateau, więc czekam na bodziec, który znów wypchnie Tosię z jej strefy komfortu (tak jak Zniszczoł wepchnął ją do kadry). Małe kroczki jednak już czyni (np. nie zabiła Horniego - A POWINNA).
No, tyle mojej pseudopsychoanalizy fikcyjnych bohaterów.
Polecam się, E_A
PS: Tylko 3? Prawie jak nie ja!