25 marca, 2018

5. Epoka Bezkruczkowa: wędrówka delikwentów


Fuck you
Fuck You
Fuck you very, very much
Cause we hate what you do
And we hate your whole crew
So please, don't stay in touch


– Kto? – Zmarszczyłam brwi, wydłubując sobie wykałaczką resztki schabowego spomiędzy zębów.
Nie wiem, czy tak można, ale usłyszałam jego wywrót oczami.
Stefan Horngacher? Ten były skoczek narciarski? – odparł, jakby to było takie superoczywiste.
– Dalej nie wiem, o czym do mnie pierdolisz. – Kubacki westchnął, a ja wpadłam w panikę. – Ale mam nadzieję, że to nie jest żaden Szwab?!
Właśnie, że jest. Czerwono-biało-czerwony.
Moi drodzy, nastąpił koniec świata. Byłam przekonana, że tego ciosu nie przeżyję. No potwarz, jawna potwarz w biały dzień. Publiczne upokorzenie. Blamaż. Zdrada narodu. Spisek przeciwko państwowości polskiej i dobremu imieniu naszego kraju. Szwab trenerem kadry narodowej! W dupach się poprzewracało tym tam w PZN-ie!
Oprócz tej informacji powoli docierała do mnie druga. Mianowicie, że w związku z tym nie mam bladego pojęcia, co z moją posadą. Przecież z nim mnie żadna umowa nie obowiązywała. O Boże, a jeśli będę musiała sobie znaleźć normalną pracę?! – przeraziłam się w myślach. Jak bym wtedy miała dosrywać Kubackiemu, jak zatruwać Zniszczołowi życie, jak ogarniać Murańka, jak wkurzać Sierściucha, jak nabijać się z Wiewióra...? Na odległość to żadna frajda. Raz do roku też niezbyt ciekawie.
Zniszczoł rozłączył się z Kubackim po paru zdaniach, ale nie trwało długo, a odezwał się i mój telefon. Kiedy spojrzałam na wyświetlacz, włosy mi na głowie dęba stanęły.
Grecki popierdol.
Ze zdumieniem na facjacie pokazałam Zniszczołowi ekran, a ten tylko uniósł brwi. Przesunęłam palcem po ekranie i przyłożyłam telefon do ucha.
– Tak, słucham?
Odpowiedziało mi znaczące chrząknięcie.
Dzień dobry, pani Socho, z tej strony prezes Tajner. Szok. Gdyby mi nie powiedział, to w życiu bym nie zgadła.Dzwonię z informacją, że wybraliśmy nowego oficjalnego trenera naszej kadry A. Został nim Stefan Horngacher. To świetny specjalista. – W jego głosie słychać było dumę z samego siebie. – W związku z tym oczekujemy pani jutro w Zakopanem.
Co?
Zaczęłam się krztusić śliną, po czym wydusiłam słabe:
– Co?
Jak to? Nie wywalają mnie na zbity pysk? Nie straciłam pracy? Przecież kontrakt obowiązywał tylko mnie i Treneira. Przecież ten Szwab... przecież on... ale... Kruczek... PZN...
CO?
Tajner westchnął, jakby hamował wybuch gniewu.
Też byłem w szoku – mruknął, po czym dodał głośniej: – Cóż, wygląda na to, że... do pani umowy został dodany pewien paragraf... którego nie sposób obejść. Wiem, bo pytałem specjalistów. Otóż nie mogę pani zwolnić. Automatycznie zyskuje pani status asystentki pana Horngachera. I musi pani migiem wrócić do pracy, bo Horni... znaczy pan Horngacher... szykuje wielkie zmiany.
Po pierwsze: Horni?
Po drugie: może będę monotematyczna, ale... CO?!
Jak to paragraf? Co to za pomysł z dupy? Czy oni próbują mnie jakoś unicestwić? Coś mi się to wszystko wydawało zbyt skomplikowane. I pokręcone. I pojebane. I zbyt piękne. Bo w to, że mnie Tajner próbował zwolnić, wierzę w tu procentach. Ale w to, że nie mógł – nie. Jakże to Bóg Słońca NIE MOŻE czegoś zrobić? Przecież on jest władcą świata! Jest prezesem skoków narciarskich! W Polsce to tak, jakby zostać prezydentem! Najpierw jest Tajner, a potem dopiero Andrzej Duda!
Jako że przez dłuższą chwilę nic nie mówiłam, w słuchawce zapadła cisza, którą grecki popierdol przerwał chrząknięciem.
Tak że ten – odezwał się elokwentnie. – Jutro punkt ósma pod Wielką Krokwią. Do zobaczenia.
I się wziął rozłączył.
Zniszczoł patrzył na mnie, świrując powoli ze strachu, a ja, z wielkimi gałami, nadal gapiłam się w jakiś punkt na podłodze, nawet nie mrugając. Powoli podniosłam wzrok na rudego cymbała, a ten miał oczy prawie wielkości moich i czekał na reakcję.
– No? I? Co mówił? Tosiek, odezwij się wreszcie!
– Wcdpcy – wymamrotałam.
– Co?
– Wracam do pracy.
– CO?!
Złapałam Zniszczoła za ramiona i, potrząsając nim, krzyknęłam:
– WRACAM DO PRACY!
Grzywa wymusił na gębie coś na kształt uśmiechu, ale trudno mu było, bo ciągle nim trzepałam, więc w końcu go zostawiłam w spokoju.
– Czy ty... cieszysz się z powrotu do Pucharu Świata? – Uniósł jedną brew, rozmasowując ręce i już miał na gębie uśmiech liska-chytruska.
Ja sobie wypraszam takie insynuacje.
Założyłam ręce na piersi i zainteresowałam się swoimi paznokciami.
– Nie, stęskniłam się za czekoladą Skrobota – odmruknęłam.
– Jaaaaaaasssne.
– Zniszczoł, ty mnie tu nie opowiadaj kalumnii, tylko pomóż mi się pakować.
– Przyznaj lepiej, że kochasz tę robotę.
– Ty chcesz wrócić do domu w jednym kawałku czy nie bardzo?
Zniszczoł uniósł ręce w geście kapitulacji.
Plan był taki, żeby spakować tyle, ile wlezie do mojej torby podróżnej i dla wygody znowu ustanowić chwilowo moje centrum dowodzenia w Wiśle, u Rudeckich. W kwadrans ogarnęłam wszystkie śmieci, powyłączałam wszystkie sprzęty z gniazdek, a potem spakowałam wszystkie zimowe rzeczy. Wyglądałam nadal jak fleja, ale czy kogoś to jeszcze szokowało?
Postanowiłam czasowo zostawić samochód pod blokiem – wiem, ryzykowne, ale kto biednemu zabroni żyć bogato. Poza tym bez sensu tak jechać na dwa auta, trzeba dbać o środowisko. No i wynegocjowałam, że to ja będę prowadzić. Zniszczoł pobladł, ale jeśli chciał dożyć zawodów, nie miał wyboru.
Niemal w podskokach (to ten entuzjazm, bo dawno nie czułam świeżego powietrza, nie, że jakaś radość, czy coś) zeszłam do opla rudej wszy, zapakowałam swoją torbę do bagażnika i zasiadłam na kółkiem. Złom sprawnie odpalił, a wtedy jego właściciel palnął:
– Ale wiesz, że nie będzie mnie w Zakopanem, nie?
Zmarszczyłam brwi.
– Bo?
– Bo wysyłają mnie na Kontynental do Sapporo.
Wywróciłam oczami i włączyłam radio. No tak, czego ja się spodziewałam? Że zacznie dobrze skakać? Przecież to Zniszczoł. Trenera możesz zmienić, producenta nart możesz zmienić, Wielką Krokiew możesz zmienić, ale z pingwina orła nie zrobisz.
Ruszyłam z piskiem opon, a mojego wiernego kompana aż wbiło w fotel. Prędko przejechaliśmy miasto i znaleźliśmy się na autostradzie do Wisły, pędząc jak Mustang z Dzikiej Doliny. Bo jeśli chodzi o samochody, to nie lubię się wlec. Dlatego wyprzedzaliśmy wszystkie matizy (wybacz mi, o najdroższy) i inne smarty, zostawiając za sobą tylko błoto. Tak mi spieszno było zobaczyć mojego najdroższego kuzyna!
Przez całą drogę analizowałam fakty. Po pierwsze: po długiej nieobecności wreszcie wracałam na stare śmiecie. Było mi z tym dziwnie, żeby nie powiedzieć gorzej. Miałam wrażenie, że ostatni raz robiłam to w poprzednim życiu. Zastanawiałam się więc, jak moje serce zniesie wysokie dawki Kubackiego na co dzień. Ale chyba o wiele dziwniej czułam się, siedząc w domu całymi dniami i dłubiąc w zębach. Wstyd przyznać, ale trochę mnie ta wieść od Tajnera ożywiła. Ku mojemu zdziwieniu – pozytywnie.
TYLKO ANI SŁOWA TEMU RYŻEMU ORANGUTANOWI!
Podejrzewałam jednak, że mój entuzjazm zostanie zduszony w zarodku, skoro tylko zobaczę na tym gnomim ryju zjadliwy uśmieszek. A potem jeszcze Sierściuch wyskoczy z tymi swoimi problemami wagi państwowej pod tytułem: Znowu zapomniałem kremu przeciwzmarszczkowego! oraz No nie, skończyła mi się odżywka do włosów... Czy Wiewiór nie ma na niego żadnego wpływu? Nie, żeby był jakiś mądrzejszy, ale przynajmniej nie jęczy jak trzynastolatka z burzą hormonów. Miszczuniowi nie można było niczego zarzucić, bo odkąd zmajstrował sobie syna, trzeba było się natrudzić, żeby:
a) zrzucić go z podium jakichkolwiek zawodów
b) zepsuć mu humor.
Wnioski? Jeśli chcesz być zadowolony z życia, zrób sobie dziecko.
Pozostawała kwestia nowego trenera. Był Szwabem, co poniekąd przekreślało go już na starcie. Na pewno nie dorastał do pięt Treneirowi, bo Zniszczoł mi go dla mnie wygooglował w trakcie jazdy i aż się wzdrygnęłam. Miał mordę grumpy cata i spojrzenie buca. Lepiej byłoby dla niego, gdyby zaczął się modlić, żebym miała w tym sezonie stalowe nerwy. Bo dwóch buców na małej powierzchni domku skoczniowego to co najmniej jednego za dużo.
– Jeździsz jak wariatka! – wydarł się Zniszczoł, kurczowo trzymając się swojego fotela.
Oj, tam, od razu jak wariatka. To, że właśnie wyprzedziłam ciężarówkę, autobus i jakieś audi wcale nie znaczy, że jestem szalona. Po prostu w perspektywie dwumiesięcznej współpracy ze Szwabem śmierć nie wydaje się wcale taka straszna.
A poza tym – kto to mówi! Ja sobie przypinam narty i pruję ćwierć kilometra w powietrzu?
– Zwolnij! – wydzierał się dalej.
Jezu, mamy się wlec jakieś sto dwadzieścia na godzinę, bo jadę z jakimś cipeuszem? Człowieku, to jest AUTOSTRADA, nie teren zabudowany. A jak on sunie dziewięćdziesiąt na godzinę po rozbiegu, to jakoś nie krzyczy, że mu za szybko. Chociaż – kto wie? Może się boi? To by wyjaśniało jego wyniki...
Wywróciłam oczami, ale zwolniłam nieco, przez co audi, które sama wyprzedzałam, teraz pokazało nam tylko tylny zderzak. Przez chwilę było super i cicho, ale nie, rudy szczygieł musiał otworzyć jadaczkę (jak tylko się uspokoił).
– Wiesz... za dwa tygodnie mamy pierwszą lekcję tańca.
Półświadomie depnęłam na gaz.
– MY mamy?!
– Okej, JA mam! – poprawił się prędko, zaczynając się nerwowo wiercić na fotelu. Znowu zaczęłam zwalniać. – Tak tylko mówię.
Prychnęłam.
– A co mnie to obchodzi?
– Toooośka, nooooo...
– Jak mnie nazwałeś?
– TOSIEK, NAZWAŁEM CIĘ TOSIEK! TYLKO NIE PRZYSPIESZAJ!
Uśmiechnęłam się kącikiem ust, nie odrywając wzroku od drogi. Tą metodą (nie mówię, że jakąś humanitarną) osiągnęłam, we własnym mniemaniu, upragniony porządek. Myliłam się.
– Nie bądź buc.
– Za późno.
– Wiem, że chcesz. – Dźgnął mnie łokciem w żebra z debilnym wyrazem twarzy.
– Ty mnie tu nie wytrącaj z równowagi, kiedy prowadzę!
Zniszczoł westchnął z rezygnacją i osunął się nieco w fotelu. Założył ręce na piersi i patrzył na widoki za szybą z obrażoną miną. Wywróciłam oczami.
– No nie mogę. Po prostu... nie umiem i nie mogę. Wiesz o tym, Aleks.
Po tych słowach gwałtownie odwrócił do mnie głowę i... już się uśmiechał.
Chyba powinni mi jeszcze płacić pensję psychologa, bo w mgnieniu oka rozpoznałam u tych świrów chorobę afektywną dwubiegunową, a Zniszczoł był tego wyjątkowo trudnym przypadkiem. W zasadzie nie do odratowania.
– Powiedziałaś do mnie Aleks.
– No i co?
– Znaczy, że cię zmiękczyłem. – I znowu ten debilny wyszczerz.
– Żeby ci zaraz nogi w kolanach nie zmiękły, jak ci kopa w jaja zasadzę! – warknęłam.
A ten w odpowiedzi wyciągnął się wygodnie na siedzeniu, jeszcze szerzej uśmiechnięty, jakby mu kto co za darmo obiecał.
– I czego cieszysz ryja, baranie?! – burknęłam zdezorientowana.
– Bo teraz wreszcie czuję, że jadę z Antkiem.
Pokręciłam głową, ale nic więcej nie dodałam. W końcu chciałam, żebyśmy dojechali do Wisły w jednym kawałku.

* * *

Pizgawica, jaka mnie zastała następnego dnia o ósmej rano na Wielkiej Krokwi, dość mocno kontrastowała z ciepłym przyjęciem przez wujostwo i kuzyna poprzedniego wieczora. Okazało się, że na miejscu byłam pierwsza – nie licząc panów techników z nartami, którzy od godziny już udeptywali zeskok. Stało się dla mnie jasne, że grecki popierdol specjalnie podał mi wcześniejszą porę, żeby mnie wypizgało na ament, zanim Szwab się dotaszczy do Zakopanego. Po wymyśleniu co najmniej dziesięciu sposobów, jak zabić szanownego Apolla, mogłam wreszcie znaleźć plus tego położenia – przynajmniej miałam czas, żeby mentalnie przygotować się na spotkanie z nowym szefem.
W zasadzie, po poczynieniu pewnych refleksji długich a skutecznych, doszłam do wniosku, że szwabowstwo nowego Kołcza (przepraszam, ale na miano Treneira to on nie zasługuje, albowiem Treneiro jest jedyny taki na świecie) byłam w stanie przełknąć. W sumie każdą jego narodowość byłam w stanie przełknąć, ponieważ sam fakt, że z jakichś prawniczych względów musiał mnie przyjąć, wyglądał dla mnie nader korzystnie. A to dlatego, że z kimkolwiek bym nie pracowała, oznaczało to, że będę bliżej śledztwa. Być może wykręcę Kubackiego z jego samozwańczego panowania, bo to kto widział, żeby menda była naczelnikiem sprawy kryminalnej? Tak być nie może i nie będzie. Parę przytyków na temat długości jego tak zwanych lotów, komentarz w sprawie jego strategii konkursowych, zjadliwy uśmieszek i chłopak od razu zostanie ustawiony do pionu.
Ale kiedy ci pizga, masz przemoczone buty i nie czujesz rąk mimo rękawiczek, twoje poczucie radości także zamarza. Dlatego stałam dalej jak ten cymbał pod domkiem – i nawet nie dostałam klucza, bo ten zawłaszczył sobie dnia poprzedniego jegomość Szwab. Po co? Nie wiem, ale nie muszę mówić, że to nie poprawiło mi humoru. Marzyło mi się znowu mieć w ręce coś ostrego, żeby inni umykali przede mną w pośpiechu. Ach, tak ciepło wspominałam poprzednie lato!
Wydeptywałam właśnie kolejną dziurę w dziesięciocentymetrowym śniegu, złorzecząc na Tajnera i przeklinając sobie radośnie pod nosem, kiedy usłyszałam jakieś zamieszanie przy bramie i podniosłam głowę. Z ochroniarzami gadał cały roztrzęsiony i blady jak ściana Titus. Zauważył mnie po kilku sekundach i pomachał do mnie, wcale nie w ten swój ułomnie radosny sposób.
Wywróciłam oczami, bo żyłam zbyt długo na tym świecie, żeby podejrzewać Mnientusa o poważne problemy i posiadanie ważnych informacji. Nie oszukujmy, ale komuś tak mocno średnio rozgarniętemu jak on nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzyłby niczego istotnego. Ja to bym mu nawet nart nie powierzyła, zważywszy na to, co robi ze swoimi. Ale Titus po chwili podbiegł do mnie nieco zdyszany i z oczami wielkimi jak znak STOP na infografice zeskoku.
– Antek! – zawołał, chwytając mnie za ramiona. Dostał za to od razu po łapskach. Nie będą mnie tu żadne miętowe wypierdki obmacywać, kiedy ja nie w humorze jestem. A nawet jak jestem, to też nie. – To koniec! To koniec!
Oby był koniec – jego lamentu.
– Jaki znowu koniec? – skrzywiłam się.
– On wszystko pozmieniał! Przed chwilą! – I tak krzyczał i dyszał mi tu na zmianę w twarz, a ja nadal jajco z tego wiedziałam i tylko narażałam się na coraz głębsze zmarszczki mimiczne.
– Ale KTO, Titus, sieroto?! – warknęłam.
– Horngacher! – Miętus prawie się popłakał. – Pięć minut temu pół sztabu wymienił!
– A ty skąd to wiesz? – Uniosłam podejrzliwie brew, bo nie przypominałam sobie, żeby ten zwykle naładowany endorfinami cymbał zaliczał się do jakiegokolwiek sztabu.
– Podsłuchałem. Pod drzwiami jego pokoju hotelowego.
To śledztwo jakoś dziwnie wpłynęło na biednego Titusa.
– Przyszedłem cię tylko ostrzec, że był bardzo... zirytowany, że nie mógł się pozbyć ciebie – dodał Mnientus nieśmiało, po czym odchylił się i schował twarz w dłoniach, jakby w obawie przed atakiem.
I chyba zdziwiło go, że ja tylko stałam ze ściągniętymi gniewem brwiami, łypiąc na okolicę spod byka. W każdym razie wyprostował się, a po chwili spojrzał przez ramię i podskoczył ze strachu.
– Jakby co, to niczego nie wiesz, a już na pewno nie ode mnie! – I tyle go widziałam.
Za sekundę zrozumiałam, co go spłoszyło – mój nowy szef kroczył niczym terminator z gębą grumpy cata w moim kierunku. I to on był niezadowolony, chociaż jego przewieźli OGRZEWANYM BUSIKIEM prosto z CIEPŁEGO HOTELU, podczas kiedy ja musiałam wziąć stary, stojący ciągle na zewnątrz samochód ciotki Marty i już od ponad godziny odmrażałam sobie dupsko na tej podróbie Syberii. Że już nie wspomnę o zdrapywaniu lodu z szyb i odpalaniu grata na popych...
Zatęskniłam za moją Żółtą Łodzią Podwodną.
Nie miałam jednak czasu rozrzewniać się nad moim genialnym wozem, bo Szwab znacznie zmniejszył odległość między nami. Do tego stopnia, że stał naprzeciwko, lustrując mnie spojrzeniem, a za jego plecami czaił się sztab.
– Ty jesteś asystentką Kruczka? – zapytał łamaną angielszczyzną.
– Tak. – Przy nim spinały mi się nawet poślady. Nie wiem tylko, czy ze złości czy stresu.
– Stefan Horngacher. – Podał mi dłoń. – I, niestety, do końca marca będę twoim szefem.
To powiedziawszy, otworzył sobie kluczem domek, przy czym nie omieszkał pierdolnąć drzwiami.
Reszta ekipy nadal stała jak wryta, nie bardzo wiedząc, jak mają rozumieć to zachowanie. Wśród małego tłumu zauważyłam Grześka Sobczyka, który tylko podrapał się po czole pod czapką i dołączył do tego szwabskiego świra. Zbyszek Klimowski pokręcił głową, ale zrobił to samo. Nie było nigdzie Gębali ani Skrobota. Zamiast nich stał jakiś dziwny koleś w czapce z Kamilandu, niziutka brunetka z piegami i wyszczerzem, obnażającym paskudne żelastwo nazębne, które swego czasu nosił nasz słynny Konik Polny oraz jeszcze jeden koleś, który wyglądał jak zagubiony turysta, który nic nie skumał z wykładu przewodnika. Uniosłam górną wargę z obrzydzeniem i już chciałam dołączyć do asystentów i tego szwabskiego świra, ale dopiero wtedy zauważyłam, że przy busiku kadrowym stał ktoś jeszcze.
– Antonino, serce ty moje! Źródło radości i szczęścia!
O borze, tak, tylko jego mi tu brakowało.
Kubacki – wyraża więcej niż tysiąc kurw.
Zadrutowana, zagubiony turysta i ich dziwny kolega odwrócili się za gnomim głosem Mendy Szaflarskiej, która stała z otwartymi ramionami.
– Spierdalaj, Kubacki! – odkrzyknęłam, zakładając ręce na piersi.
Najbardziej szokujące w tym wszystkim jednak było to, że stojący i zbierający swoje rzeczy z busika Sierściuch się UŚMIECHNĄŁ. Jego najlepszy kumpel tylko zarechotał w swoim stylu, a Kamil pomachał mi, kręcąc głową. Stefek tylko na mnie skinął. Ziober to mnie prawie nie zauważył.
Zaczęłam zmierzać w kierunku domku, ale po drodze dopadł mnie Kubacki i wymamrotał pod nosem:
– Potem musimy pogadać. Wiesz o czym.
Wywróciłam oczami, ale ledwo zdążyłam to zrobić, drzwi domku się otworzyły. W szczelinie stanął Grzesiek, który wcisnął mi krótkofalówkę i wymykając się niemal, powiedział cicho:
– Bierz i chodź ze mną. Odradzam siedzenie w środku.
I odeszłam, zagarnięta przez Sobczyka, w kierunku skoczni.

W tamten dzień odbywały się kwalifikacje, które przebrnęliśmy w komplecie. Z moim kochanym i najwyraźniej zdrowo pierdolniętym szefem miałam kontakt zerowy – kazał mi robić jakieś drobne rzeczy, pomagać nielotom w różnych pierdołach, do których wcale mnie nie potrzebowali. No ale szef każe, to pracownik musi. On kaleczył angielski, a ja przytakiwałam głową. A kwalifikacje wygrał Sztefan, co Leyhe.
Sytuacja zmieniła się nieco następnego dnia. Przyjechaliśmy na skocznię koło południa, seria próbna zaczęła się za kwadrans trzecia. Drużynówka o szesnastej. Oczywiście wszystkie Janusze z wuwuzelami trąbiły już od drugiej, że jedzenia nie chciało mi trawić – nie, żeby szef pozwalał mi robić sobie jakieś przerwy na posiłek. I wszystko było niby po staremu: Wiewiór śmiał się jak debil nawet do swoich gogli (pewnie widział w nich swoje odbicie), Sierściuch drugą godzinę uklepywał odstające mu kłaki na głowie, Miszczunio i Stefek Cichy Morderca Hula rozmawiali beztrosko ze swoimi żonami przed domkiem, a Kubacki pożerał twarz tej swojej Martki-nartki gdzieś na uboczu. I jak ja w takich warunkach miałam utrzymać jedzenie w żołądku? Miałam chwilę dla siebie między kolejnym noszeniem kawki a szukaniem wosku dla tego nowo zatrudnionego. I w tej właśnie chwili, kiedy rozkoszowałam się ciszą oznaczającą brak szwargolenia (bo okazało się, że ta dziwna zadrutowana karykatura ma na imię Kerstin była pół-Polką, pół-Szwabką i w dodatku nową fizjoterapeutką), zadzwonił mój telefon.

ZNISZCZOŁ

Westchnęłam, ale odebrałam. Niech facet ma coś z tego życia.
Tosiaczek! – wydzierał mi się do ucha rudy szczygieł. – Tosiaczek, hej! Dzwonię z dobrą nowiną!
Odwołałeś ślub?
– Wreszcie zrozumiałeś, do czego służy próg?
...poniekąd.
– ?!
Mam podium! Trzecie miejsce! Kumasz mowę?!
Chrząknęłam, bo tak jakoś... mój głos dziwnie brzmiał.
– I czego cieszysz japę? To tylko Kontynental. I nawet nie wygrałeś!
No wiesz?! – oburzył się. – Zamiast cieszyć się ze mną, to tylko krytykujesz.
Wywróciłam oczami, z trudem ściągając usta w jedną linię.
– No cieszę się. Trochę. – Tak trochę, że zaczynały mnie boleć mięśnie twarzy.
Trochę?
– Na więcej nie licz. – Bym mu powiedziała prawdę, to by mu się w dupie od tego dobrobytu poprzewracało. – To nie medal w Kulm.
Ale przytulaska dostanę po powrocie?
– Mogę cię popieścić prądem, jakbyś bardzo chciał.
Jak będziesz dalej taka wredna, to na moje wesele pójdziesz sama.
– Ty się lepiej martw, żebyś nie szedł sam do ołtarza.
O to się nie martwię. Sen z powiek spędza mi za to kwestia tańca...
– Fannemel ma dziewczynę.
Usłyszałam głośne westchnienie ulgi po drugiej stronie.
Wreszcie! Wreszcie nie będziesz się zadawać z wrogiem! – Dałam mu kilka sekund. – A poza tym nie zmieniaj tematu!
– Socha! – Grumpy Cat stał w drzwiach domku i warczał, jakby był jakimś dobermanem. Chcąc nie chcąc, trochę byłam mu wdzięczna, bo uratował mnie od Zniszczołowych sztuczek, mających na celu zmiękczenie mojego kamiennego serca. – Zebranie! Teraz!
– Żałuję, ale muszę kończyć. Szwabisko wzywa. Trzymaj się tam w tej Japonii i nie przesadź z sushi.
Wiecie, zaczęłam doceniać zebrania z Kruczkiem, bo z tym świrem nasze spotkania przypominały wojskowe musztry. Co generał Horngacher powie, to świętość. Strasznie dużo mówił o gwałtownej, śródsezonowej zmianie metod treningowych i związanym z tym zamieszaniem, ale to mnie akurat gówno obchodziło. Ja byłam tylko od papierów i załatwiania wszystkich ważnych spraw. Od formy byli tamci eksperci i grupa niedorajd na zewnątrz, więc tylko wywracałam oczami, jak on wszystkim rozdzielał zadania.
– Socha. – Podniosłam na niego wzrok. – Ty... ty możesz tu posprzątać.
EKSKJUZ MI?
– Co?
Na mordzie Grumpy Cata pojawił się złośliwy uśmieszek.
– Ktoś tu musi ogarnąć. Trochę tu syf. Tak się składa, że ty nie będziesz miała co robić, bo my sobie bez ciebie świetnie poradzimy.
Grzesiek tylko schylił głowę i przetarł palcami oczy. On już wiedział, co się święci.
Poczułam, że zaczęłam się cała telepać. Serce waliło jak popierdolone, a ciśnienie to mi momentalnie skoczyło ze stu dziesięciu na siedemdziesiąt do stu czterdziestu na sto. Prawie nie poczułam, jak boleśnie wbijam sobie paznokcie w dłonie po zaciśnięciu ich w pięści. Myślałam, że z grumpy cata zrobię mu mordę Pepe pana dziobaka.
– Jestem asystentką, a nie sprzątaczką – wysyczałam przez zęby.
– I jako moja asystentka masz mnie słuchać. – Nagle skończyły się uśmieszki, a zaczął wkurw. – Dla mnie jesteś bezużyteczna i trzymam cię tylko dlatego, że ten wasz nieudolny prezes nie potrafi załatwić sprawy twojego kontraktu. W przeciwieństwie do Kruczka, ja jestem zorganizowany.
Warga mi zadrgała.
– I w przeciwieństwie do trenera Kruczka, jest pan wrzodem na dupie.
Człowiek w czapce z Kamilandu najpierw wydał z siebie dziwny szczek, a potem chrząknął, czym ściągnął na siebie uwagę reszty. W odpowiedzi uniósł dłoń na znak, żeby się nim nie przejmować.
Szwab się zagotował.
– Nie dyskutuj, tylko zabieraj się za arbeit! Zapominasz chyba, kto tu jest szefem i rozdziela zadania!
– Trener Kruczek też nim był i był również na tyle miły, żeby nie traktować nas jak podwładnych, tylko jako równy zespół – wycedziłam przez zęby.
– Z tego, co mi wiadomo, to był też na tyle miły, żeby posunąć się do podstępu, by cię zmusić do pracy dla niego.
Tak naprawdę paskudne Szwabisko cudem uniknęło śmierci, bo w tamtym momencie miałam ochotę poszukać najbliższego rębaka i wrzucić go na przemiał. Długo patrzyłam na niego spod byka, dysząc jak astmatyk, aż w końcu oznajmiłam, co następuje:
– Nie będę robić za wycieraczkę.
To powiedziawszy, wybiegłam na zewnątrz, rąbiąc drzwiami.
Hitler twierdził, że Arbeit macht frei. Gówno tam. Arbeit macht podwładnym najbardziej jebniętego z jebniętych Szwabów na świecie.





Żyję.

Na pocieszenie, że sezon już się zakończył – rozdział ode mnie.

Przy okazji pozwolę sobie przypomnieć, że piszę też opowiadanie o Grzegorzu Łomaczu. Jakiś czas temu tam też się pojawił rozdział. Chętnych zapraszam tu.

Czy tylko ja czuję, że moja Tośka jest mniej... tośkowata?

12 komentarzy:

  1. Tęskniłam za Sochą! ❤️ Czekam na więcej, choć moje serce się łamie przez takie traktowanie Horniego. I nie mogę się doczekać, kiedy pojawią się zagraniczni skoczkowie, bo ich relacje z Tośką były zawsze super. Pisz. Pisz dużo, bo jesteś świetna!

    OdpowiedzUsuń
  2. - ANTONINO SOCHO JAK MOGŁAŚ PODPISAĆ COKOLWIEK BEZ PRZECZYTANIA!
    - Ta, w perwolu.
    - Titus biedny szpieg.
    - O niee, wyję, Tośka zostań copywrighterem!
    - OMG Flanemel.
    - OMG x2

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem.
    A tak w ogóle to jestem córką marnotrawną, ale na usprawiedliwienie powiem, że wszędzie mi z komentowaniem nie po drodze, tutaj to ja i tak mam stosunkowo małe zaległości. Czy Antonina przyjmuje takie tłumaczenie?
    Uchichrałam się porządnie dzięki tym dwóm ostatnim rozdziałom, ale postanowiłam przytoczyć tylko jeden cytat: "Kubacki – wyraża więcej niż tysiąc kurw." XDDD
    Niby Tośka tak się fajnie czuła w domu, wśród pizzy, seriali i rozciągniętych starych ciuchów, ale jednak ucieszyła ją wizja powrotu do pracy. No ale do czasu. Nie spodziewałam się, że relacje Tośki z nowym trenerem mogą się układać AŻ TAK tragicznie. Matko kochano, toż to strach się do nich zbliżać, żeby rykoszetem nie dostać. Na razie sytuacja nie wygląda rozwojowo. Choć nie, może wygląda. Tylko jeśli już, to raczej rozwinie się w jeszcze gorszym kierunku.
    Kiepsko to wszystko wygląda po porwaniu Kruczka przez ufo. Ja się twardo trzymam tej wersji, mam na nią tyle samo dowodów, co na każdą inną. Równe zero, znaczy się. A zawsze to lepiej się czyta kryminał, jak się obstawi, kto może być zabójcą, nie? To przenoszę ten schemat na wersję o porwaniu. A co.
    Aha,pomysł Zniszczoła z tym kursem tańca to rzeczywiście jakiś chory, niech sobie Agatkę zabiera, to z nią się ma w końcu ochajtać (btw ja już chyba nigdy nie będę pewna czy używam odpowiedniego imienia tej Aleksowej dziewczyny. Tak mnie Tośka rozregulowała tym swoim tysiącem wersji XD).
    W każdym razie widzę, że tu to się dopiero będzie działo. Także jestem zawsze, bo przecież jakoś trzeba leczyć tego posezonowego kaca.
    Buziak! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Krótko, zwięźle i na temat.
    Tęskniłam! Za Sochą, za szczygłem, za Twoim pisaniem.
    Nie mogę się doczekać tego, co wydarzy się w najbliższej tośkowej przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawie się zapowiada współpraca trenera i jego asystentki :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Coś wspaniałego. W sumie jak zawsze. Socha wymiata. Pisz następny rozdział bo już nie mogę się doczekać. Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  7. Tośka, ty się ciesz, że nie miałaś w kontrakcie Mustafa poślubić.

    OdpowiedzUsuń
  8. Szybko dawaj następny rozdział, bo życie bez Tośkoów jest bez sensu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak się akurat złożyło, że w dniu, w którym Horngacher opuszcza naszą kadrę mi zebrało się na napisanie komentarza do rozdziału, w którym u ciebie cała przygoda się zaczyna. Nie powiem trochę mnie to rusza. I w takim właśnie lekko sentymentalnym nastroju czytam i komencę.
    Reakcja Tośki na Horngachera wcale, a wcale mnie nie dziwi. Nigdy się nie kryła ze swoimi uczuciami co szprechających narodów i przecież nie będzie robić wyjątków dla jakiegoś trenera, który zastępuje miejsce jej drogocennego Kruczka. Jednak kwintesencją jej reakcji jest moment, w którym zdaje sobie sprawę, że ze Stefanem żadna umowa jej nie wiąże. To przerażenie, że być może będzie musiała szukać sobie nowej, normalnej (sick!) pracy chyba najlepiej oddaje to jakie postępy zrobiła Tośka w relacji z naszymi nielotami, jak bardzo się do nich przywiązała, jak jej na nich wszystkich zależy i jak bardzo oni wpłynęli na jej życie, i jak bardzo je zmienili. Niby jedno proste zdanie z humorystycznym wydźwiękiem, a tak wiele mówi o rozwoju Tośki.
    Kruczki (xD) prawne działające na rzecz Tośki. Koniec świata, że zadziałały na korzyść pracownika. Oczywiście Zniszczoł nie mógł pozwolić Tośkowi nawet na chwilę radości, tylko od razu jej wytknął, że cieszy się podejrzanie aż za bardzo i ch*j bombki strzelił. J tam w pełni kupuję wytłumaczenie z czekoladą od Skrobota. Za czekoladą łatwo się stęsknić.
    Ja to myślę, że Tośka to się jednak roboty doczekać nie mogła i dlatego tak się spieszyła, ale wymóweczka z Tymkiem też zacna.
    No ej, ale nie wierzę, żeby z Horniego była taki gbur, żeby Tośkę tak nieładnie traktować. Ja wiem, że to na potrzeby twojego opowiadania i wgl, ale taki mocno nieprzyjemny ten nasz nowy kołcz, wręcz niewychowany.
    Ło panie, ale nam się konflikt zaostrza pod koniec rozdziału. Chyba nie wyjdę z szoku, nie spodziewałam się, że ze Stefana to czarny charakter będzie :O Szok i niedowierzanie.
    Zniszczoł pałęta się po kontynentalach i myśli, że zaimponuje tym Tośce. Phii. Ale niech tam spina poślady i wraca do pucharu świata, bo kto będzie dbał o zdrowie psychiczne Tośki w ryzach i nie pozwoli jej na okrutny mord na Kubackim?
    Naprawdę Kubacki i Socha to taki dobry duet. Jedno spierdalaj między nimi wyraża więcej niż tysiąc słów. Chyba za nimi stęskniłam się najbardziej.
    O ile jeszcze przyszło mi do głowy, że dzisiaj sezon się kończy, a u ciebie zaczyna i to tak jakbym łagodziła sobie zespół odstawienny po dzisiejszym dniu, czytając ten rozdzialik.
    Pozdrawiam, weny i zdrówka życzę.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobrą passę mam (na razie), to trza korzystać. Lecimy z tym koksem (co ja robię ze swoim życiem, oh god).

    Jeeej! Epoka lodowcowa leciała ostatnio. I to nawet właściwa część… Kocham tę bajkę prawie tak jak Shreka. A Shreka kocham niewiele mniej od Tośków <3.
    Czyli zaczyna się okres bez Trenejra, smuteczek :< Jak ja to przetrwam, no jak? Moja ulubiona postać! Mam nadzieję, że się szybko znajdzie! Bo jak nie, to cię znajdę (a wiem, gdzie szukać!)!
    A ci delikwenci, to że niby skazani na Horniego? Oh, boi. Oni jeszcze nie wiedzą, oni jeszcze nie znają. Znikajcie z kadry, póki możecie… Zamknijcie Blogspota, póki czas (parafrazując SNZ Snicketa).

    Okej, no to zobaczmy, czy ten Horni taki straszny, jak go opisują.
    (spojler alert: bardziej!)

    Też bym zapytała „Kto?”, bo tak za bardzo to gościa nie kojarzyłam. No nołnejm jakiś szwabski, ot co. Potem dopiero się dokształciłam, że były skoczek (dość kiepski) i coś tam kogoś trenował pobocznie w kadrach B, C, Y i Z.
    W sumie nie wiem, co ta Tośka ma do tych niemieckojęzczynych. Uraz jakiś, czy jak? Ale ja to może jestem bardziej wyrozumiała. Z wiadomych powodów.
    Dobra, patrząc szeroko historycznie to może i ma trochę racji… Ale nie demonizujmy, okej? Jakoś przeżyje tę jego narodowość.
    ...gorzej będzie z osobowością.
    Normalna praca, by ci nie zaszkodziła, Tosiaczku. Odpoczęłabyś psychicznie. Stare dobre korpo – przecież to raj w porównaniu z lataniem po całym świecie z tą bandą świrniętych nielotów. Jakby się jeszcze pozwiedzać coś dało, a nie tylko lotnisko-hotel-skocznia-hotel-lotnisko. Ech.
    Czy Tośka ma zapisanego Apolla w ten sposób właśnie? XD
    „Oczekujemy pani jutro w Zakopanem” - to prawie jak „Drodzy studenci, od jutra przechodzimy znowu na stacjonarne. Wymagana 100% obecność”. On myśli, że Tośka nie ma nic innego do roboty tylko pakować dupę w troki i wlec się Zakopianką w piątkowe popołudnie (5h wyrwane z życia, sad but true).
    Hm, chyba faktycznie nie ma.
    Widać, że Apollo bardzo się starał ją wywalić, ale nie wyszło. Bywa. Mówi się trudno i jedzie się dalej. Choć jak nie Apollo, to kto? Kto ma w kraju większą władzę? (poza kotem. Nie mylić z Kotem).
    „Wcdpcy” - w pierwszej chwili przeczytałam „wydupczy” i nie zabrzmiało to dobrze.
    I ej! Tosiek się cieszy! Ona ich lubi!
    Przynajmniej trochę.
    (Ale to już wiemy).
    A skrobotowa czekolada to bardzo mocny argument jest, ot co!
    Swoją drogą to nie wiem, czy Wisła jest dobrym miejscem wypadowym, bo tak zasadniczo to chyba z Wisły gorzej się dostać do Zakopanego z Kato… (sprawdziłam, wychodzi podobnie czasowo, jeśli jedzie się przez Czechy, inaczej jest dłużej. Ale z Kato zdecydowanie dalej… Ave, A4!)
    Biedny Olek, Tosiek-kierowca, zapnijcie pasy!!! (i włóżcie kaski)
    Ale że jak to bez Oleczka w Zakopanemy? :< Kto ją tam będzie wkurzał? (Kot, Kubacki, Muraniek i reszta bandy)
    ...to do Wisły jest jakaś autostrada? Bo nie mówisz o wiślance z ograniczeniem do 70km/h na całej długości, prawda? Prawda?
    O proszę – dziecko jako przepis na szczęśliwe życie. Trochę kosztowny i hałaśliwy ten przepis, ale niech będzie. Kiedyś może wypróbuję. Może.
    Umrą. Umrą śmiercią tragiczną! Ale ominie ich spotkanie z nowym trenerem, więc w sumie…
    A może faktycznie wyniki Olka biorą się z lęku przed prędkością. BTW, czy skoczkowie miewają lęk wysokości, albo agorafobię? Ciekawe…
    To jak Tośka przyśpiesza, gdy Olek ją wkurza przypomina mi scenę z jakiegoś filmu, ale nie wiem jakiego… „Okej, okej, tylko się nie denerwuj i zdejmij nogę z gazu!”.
    Tośka, czy ty posiadasz jakiekolwiek humanitarne metody? Podpowiem, odpowiedź zaczyna się na „n” i kończy na „ie”.
    Czyli wychodzi na to, że Olek tęskniła za wyzwiskami i groźbami natychmiastowej kastracji, tak?
    Masochista. Ona ma rację, że ma nierówno pod sufitem ten skakajec. Podobnie jak pozostali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta to zawsze ma pecha do warunków pogodowych – gdzie by nie pojechała to pizga. Jak za cara. W kieleckim.
      Widzę, że Tosia dojrzała do tego, żeby przełknąć szwabskość Horniego. Może się nawet polubią, kto wie? (ha, ha, ha). A jeśli nie, to i tak trzeba sytuację odpowiednie wykorzystać, ot co.
      Jeszcze raz – jak to się stało, że Menda została głównym śledczym tego poronionego śledztwa?
      Tośka i ostre przedmioty to jest złe połączenie… niektórzy wiedzą o tym co nieco.
      Oj, tęskniłam za Titusem! A teraz wieli pan ekspert ojrosportów, kierownik szkolenia technicznego, czy inny wielki pan. Tak się robi karierę w skokach, po kiego grzyba męczyć się skakaniem?
      Ale wracając do naszego aktualnego Titusa, to biedak się z panem ochroniarzem dogadać nie może i bieży z jakimiś wieściami. Zapewne ważnymi, wbrew pogardliwym przypuszczeniom Sochy.
      Czy oni się kiedyś nauczą, żeby Sochy nie tykać, nawet przy wyraźnym zezwoleniem z jej strony(bo to zapewne oznacza wstrząs mózgu albo inny uraz)?
      Jak kto kto? Przeca nie grecki popierdoł!
      Posłuchał? O proszę, a cóż to za demoralizacja niewinnego Krzysia? Jaki bad boy się z niego robi!
      Pff, on śmie być niezadowolony w otoczeniu takich (termicznych) luksusów?
      Yellow submarine, yellow submarine, we all live in the yellow submarine! (w hołdzie RIP matizowi – ja)
      W tym miejscu oczekiwałam od Sochy „I vice, kurwa, versa” i się zawiodłam! Widocznie była w tak dużym szoku po tym spotkaniu, że o tym zapomniała. Zgroza!
      ALE JAK TO NIE MA SKROBOTA?! I CO TO ZA DZIWNE, OBCE LUDZI, JA SIĘ PYTAM?!
      O borze. Zapomniałam o istnieniu Ziobera :O Co on tam robi, wtf?! I co te skakajce takie zastraszone? :O
      Zmiany, zmiany, że oretykotlety.
      Kubacki taki dyskretny jakby mieli co najmniej schadzkę o północy…
      Dobrze, że chociaż Grzesiek jest po jej stronie.

      Ona zasadniczo zawsze pomaga im w jakichś drobiazgach… bo szukanie skarpetek Murańka raczej nie jest wyczynem świat ratującym… chyba, że samego zainteresowanego.
      NA POHYBEL WUWUZELOM!!!!!!!!
      O, Antek się nauczył jakiegoś imienia… może dlatego, że damskie, to łatwiej zapamiętać.
      Phi, po co jakieś szwabskie fizjoterapeutki zatrudniać, skoro mogli mieć mnie? Oburzonam!
      I CO WAM SIĘ NIE PODOBAŁO W GĘBALI, JA SIĘ PYTAM, KUR...TULARNIE?
      Jaka łaskawa XD Wielki zaszczyt Oleczka kopnął. I nie oberwał za „Tosiaczka” (widocznie był za daleko)! No, dobrze Socha, nie za dużo tego słodzenia, bo się w rzyci poprzewraca i będzie tą rzycią bulę zamiatał. Mądra metoda wychowawcza, mądra (ale tak naprawdę się cieszy, yay!).
      Czy ona i tak na to wesele nie wybiera się sama tak btw?
      O, Fanni. Tęskniłam! A Oleczek nadal zazdrosny!
      Ordung muss sein, no nie? Oddawajcie tego Kruczka! Porządek, porządkiem, ale trochę radości trzeba w życiu jeszcze mieć, nie? Co to za życie bez zabawy, hm?
      Że ona ma co zrobić? Czy on chce życie stracić… szybciej?
      Grzesiek, ty łapami się po twarzy nie macaj, tylko spierdalaj w podskokach i zabieraj skakajców po drodze, bo tu zaraz bomba atomowa pieprznie i to zdrowo.
      ALE KRUCZKA MI NIKT NA MOIM EKRANIE LAPTOPA OBRAŻAĆ NIE BĘDZIE, TY KOCIA MORDO (z góry przepraszam wszystkie kotki, jesteście urocze i kocham was *muah*!).
      Tego w czapie już nieco lubię. Cóż to za ludź? Tośka jego imię pewnie przyswoi za milion lat, eh.
      Dalej, dalej! Go, go, Socha! Fight! (jestem pewna, że by wygrała!)
      ...i najlepsze jest to, że najwyraźniej nie mogą jej wywalić nawet za to jebnięcie drzwiami. Ależ ona mogłaby teraz rewolucję w FISie zrobić! Aaah, sprawiedliwe noty za wiatr, koniec tańca z belkami, dsq dla oszukistów, konkursy na normalnych skoczniach w PŚ… Ach, marzenie.
      Aż żal nie wykorzystać. Więc tego, Socha, liczę na ciebie! Tak przy okazji, zaraz po znalezieniu Kruczka.
      Podsumowując, najbliższe tygodnie zapowiadają się BARDZO ciężko. Dla wszystkich. Przecież Tośka tam wszystkich rozniesie!

      Usuń
    2. No dopsz. To ja lecę czytać dalej. Co do tośkowatości Tośki, to jest nieco dojrzalsza, ma głębsze relacje z kadrą, więc nie ma tego elementu budowania relacji, który w przypadku Antka przebiega bardzo burzliwie, nadając sytuacji komicznego charakteru. Jest kilka nowych postaci i myślę, że nadadzą historii kolorytu, choć Tośka też już jest nieco „ucywilizowana” i podejrzewam, że będzie mnie burzliwie, niż byłoby to w „Nie-lotnych” (no chyba, że w przypadku Horniego – tutaj będzie jatka).
      A w przypadku „starych i lubianych” zapanował pewien status quo, więc tu mamy nieco wyhamowania akcji, jakby te relacje były już w 100% nascycone i nic nowego na razie nie da się z nich wycisnąć. Ale nie czuję tutaj „odgrzewanych kotletów”, raczej ciszę przed burzą. Tośka może jeszcze więcej osiągnąć, pójść dalej, choć chyba czuje się bardzo bezpiecznie na tym etapie, którym jest teraz. To, choć kiedyś nowe, teraz jest znane i oswojone. Myślę, że w tej historii jednym z najważniejszych wątków jest jej character development, który na razie osiągnął pewnego rodzaju plateau, więc czekam na bodziec, który znów wypchnie Tosię z jej strefy komfortu (tak jak Zniszczoł wepchnął ją do kadry). Małe kroczki jednak już czyni (np. nie zabiła Horniego - A POWINNA).
      No, tyle mojej pseudopsychoanalizy fikcyjnych bohaterów.
      Polecam się, E_A

      PS: Tylko 3? Prawie jak nie ja!

      Usuń