Oh,
can't you see?
I'm
just being me
I
can't be you
And
I don't want to be
Don't
try to get
Inside
my head
Cause
what you see is what you get
–
Kubacki, czy ty jesteś pojebany?
Pytanie
niby głupie, bo odpowiedź nasuwa się sama, ale wolałam spytać,
żeby jakoś opóźnić swój wybuch gniewu.
Im
dłużej słuchałam dowodów jego rzekomego geniuszu, tym większa
część mojego mózgu obumierała. Nie wiedziałam, że można wpaść
na tak absolutnie popierdolony pomysł, więc mi komórki nerwowe
zaczynały gnić. To co musiało się stać wcześniej z jego
komórkami?
Skrócę
wam Mendy wywód karkołomny i powiem od razu, że sobie cymbał
ubzdurał, że celem zdobycia informacji JA odwiedzę Agatę Kruczek
i przeprowadzę z nią wywiad. Każdy głupi by go wyśmiał, ale
nasz kadrowy Inspektor Imbecyl w ogóle nie brał odmowy pod uwagę.
Za argument miał fakt, że parę razy odwiedziłam – dodam, że
zupełnie przelotnie – chatę Treneira.
Trzymajcie
mnie, bo zaraz wsiądę w moją Żółtą Łódź Podwodną, zajadę
do Nowego Targu i mu ręcznie wyperswaduję wszystkie chore pomysły.
–
Podobno chciałaś uczestniczyć w śledztwie, a robisz scenę już
na pierwszym etapie – warknął.
– A
skąd miałam wiedzieć, że ten twój „pierwszy etap” będzie
taki zjebany?! – odwarknęłam, po czym zerknęłam na Tymka, czy
aby przypadkiem nie słucha.
–
Nie jest zjebany, jest LOGICZNY – warczał dalej. Z drugiej
strony słuchawki usłyszałam pełne gniewu westchnienie. –
Słuchaj, musimy z nią pogadać. Ona się z nim ostatnia widziała.
Może był jakiś dziwny, może coś mówił, a może to jeden wielki
pic na wodę fotomontaż i ona nam to w sekrecie zdradzi?
HAHAHAHAHAHAHAAHAHAH.
Przepraszam, czy my mówimy o TEJ SAMEJ Agacie Kruczek?
– A
nie możecie zrobić tego sami? Muszę ja ściągać specjalnie do
Buczkowic?
Z
telefonem przyciśniętym do ucha przez bark podeszłam do lodówki,
bo pora była najwyższa, żeby zrobić na obiad coś, co nie
powoduje raka, otyłości, cukrzycy i niestrawności... tak
szybko. Chociaż jak słyszałam ten głos w moim prawym uchu, to
trochę się jeść odechciewało.
Wyjęłam
filet z kurczaka i mrożonki na parę. Przeniosłam się pod szafki,
żeby wyjąć ryż.
–
Moglibyśmy – przyznał Mustaf o wiele normalniejszym tonem
– i, oczywiście, zrobiliśmy to lepiej – wywróciłam
oczami – ale jeśli zobaczy przyjazną, znaną gębę, to
łatwiej jej będzie mówić.
Zaczęłam
wyjmować gary.
–
Przepraszam bardzo, Kubacki, ale czy ty chcesz mi powiedzieć, że
przez dziewięć lat pracy z Kruczkiem nie rozmawiałeś z jego żoną
ANI RAZU?
–
Rozmawiałem, wszyscy rozmawialiśmy – odparł, ale było
coś dziwnego w jego głosie. – Tyle że ona... jakby to ująć
dyplomatycznie... w chuj nas nie lubi.
Dyplomacja,
poziom: Szaflarska Menda.
Podstawiłam
jeden z garnków pod kran i zaczęłam nalewać wody.
–
Uważa, że to przez nas tyle go nie ma w domu, jest taki
roztargniony, ple, ple, ple. – Nie mogłam go zobaczyć z tej
odległości, ale wiedziałam, że ten tam po drugiej stronie właśnie
wywraca oczami. – To jak? Ruszysz swoją tłustą dupę? I tak
chyba musisz oddać tego kuzyna, nie?
Wiecie,
w sumie to Kubacki miał w życiu więcej szczęścia, niż sobie to
nawet mógł wyobrazić. Bo gdyby stał w zasięgu mojej ręki, to
już by nie stał, tylko leżał. Martwy. W najlepszym wypadku ciężko
kontuzjowany.
–
NIE! – odwrzasnęłam i rozłączyłam się.
Przepraszam
bardzo, ja wiem, że może do Kate Moss to mam o dwadzieścia kilo za
dużo i trzydzieści centymetrów za mało, ale jakąś tam godność
swoją ludzką posiadam i nie będę przystawać na propozycje
okraszone inwektywami. A zwłaszcza nie od tego cymbała.
Skupiłam
się na przygotowywaniu posiłku. Tymek oglądał bajki w salonie, a
ja, tłukąc filety, wyobrażałam sobie, że rozwalam łeb
Kubackiego, w związku z czym kilka wyszło zbyt cienkich. Potem
ułożyłam sobie własne słowa do melodii Włosów w
wykonaniu Elektrycznych Gitar i od razu poczułam się jakoś
pewniej. Mięso się już gotowało, ryż czekał na wrzucenie do
wrzątku, mieszanka warzyw dusiła się na parze, więc oparłam się
o blat i spojrzałam w bok, za okno.
To
wszystko było dziwne. Czułam się jak wyrwana z innego wymiaru.
Odkąd tylko przystałam (nieświadoma, rzecz jasna) na podstęp
Treneira, wiedziałam, że to raczej krejzol, średnio rozgarnięta
czternastolatka w ciele faceta w wieku średnim, ale myślę, że
nikt z nas nie podejrzewał, że pewnego dnia zgubi się jak Lessie.
Bywały takie momenty, kiedy myślałam sobie: To się naprawdę
dzieje? Jakoś trudno mi było w to wszystko uwierzyć. Miałam
wrażenie, że lada chwila skończy się mój urlop, przyjadę pod
Wielką Krokiew, gdzie zobaczę zmartwionego trenera, pytającego
mnie z przejęciem: „Tośka, a bilety to ty wzięłaś? A nie
widziałaś moich bamboszy? Jezu, a spakowaliśmy wszystkie woski?”.
Westchnęłam.
Nie
dość, że nie mogę spać ze względu na koszmary, to jeszcze teraz
ze względu na szefa.
A mój
telefon dalej dzwonił jak nawiedzony. Skutecznie go ignorowałam...
Do czasu, rzecz jasna.
– I
choć cię rodzina z domu wygania, choć cię trener z papierami
gania, to ty tęp, tęp, tęp wszystkie mendy jak myyyyyy! –
intonowałam, mieszając warzywa dla kontroli i sprawdzając stopień
napęcznienia gotującego się ryżu.
Wtedy
to właśnie, u końca mojej pracy kuchennej, nerwy mi puściły i
postanowiłam odebrać.
–
Powiedziałam ci, że nie! – warknęłam bez zbędnych wstępów.
–
Zobowiązałaś się brać udział w śledztwie, więc mnie teraz
nie wnerwiaj!
–
Skąd miałam wiedzieć, że mianujesz się jego nadinspektorem?!
–
No nie wiem, mogłaś się domyślić! Kto odkrył tajemnicę
smarkacza Prevca, co?!
A, bo
ja Wam jeszcze nie opowiadałam.
Otóż
na początku sezonu, który dla nas zaczął się podejrzanie dobrze
– historyczne zwycięstwo w drużynówce, całkiem fajne miejsca w
indywidualnych, Miszczunio z miejsca w dziesiątce – wymiatał
najmłodszy z męskiej części rodziny Prevców, Demon. Nie mylić z
Domenem, bo to dziecko mamy Petera, które z założenia miało być
po prostu grzecznym chłopczykiem i ostatnim męskim potomkiem w tym
pokoleniu. Szczyl, bo nie wiem, jak inaczej można określić tego
siedemnastolatka o gębie psa Pluto, wygrywał konkurs za konkursem,
panoszył się jak nie wiadomo kto. Łaził w żółtym staniku i
myślał, że sobie wygra cały ten Puchar Świata. A mi się coś
nie wydaje. Bo na tym Turnieju Czterech Skoczni, z którego Miszcz
wywiózł Złotego Gila, to on siły jakiejś nadzwyczajnej nie
pokazał.
W
każdym razie Kubacki wziął sobie za punkt honoru odkryć, co też
takiego stoi za sukcesem tego obszczymura. Pamiętacie może, jak w
zeszłym sezonie kamera w Zakopanem pokazała go wcinającego coś
czerwonego? Myśleliśmy, że to pomidor. A dupa tam. Papryka.
I według świadków to właśnie ona stoi za jego sukcesem.
Skrupulatny wywiad, przeprowadzony przez Szaflarską Mendę, sprawił,
że na paprykę uparli się Wiewiór z Sierściuchem i odpuścić nie
chcą. Team Papryka się nazywają.
Fejspalm
i siara jak glob wielki, ale zostawmy to.
Najwyraźniej
to małe śledztwo środowiskowe umocniło Kubackiego w przekonaniu,
że jest on śledczym zjawiskowym (w czym nie mógł się bardziej
mylić) i dlatego mianował się samozwańczym kapitanem tonącego
okrętu zwanego polską kadrą bez Kruczka.
No
przepraszam bardzo, ale takich farmazonów to nawet ja nie zniesę.
– A
co to ma do rzeczy?!
– A
chcesz, żeby ci wcisnęli za szefa jakiego Szwaba Pointnera?!
W tej
samej chwili poczułam, że coś ciągnie mnie za rękaw i był to
Tymek. Przykryłam mikrofon komórki, nachylając się do kuzyna.
–
Tosia, a dlaczego inspektor Gadżet jest taki zjebany?
Przełknęłam
głośno ślinę.
–
Będziemy jutro.
* * *
Ostatni
raz jechałam tą drogą, kiedy wracałam do Wisły na święta. Z
pewnych względów nie mogłam ich spędzić z rodzicami i, niestety,
bożonarodzeniowa atmosfera nie miała tu żadnego znaczenia. W
zasadzie po konkursie w Engelbergu mogłam od razu zostać w górach,
ale musiałam pozbierać niezbędne manatki i, OCZYWIŚCIE, prezenty,
więc jechałam tu na dwa dni przed świętami, bo oprócz tego
jeszcze miałam ciupać jakieś treningi z nielotami Kruczka.
Pamiętam, że strasznie waliło śniegiem, ale jako że matiz
poszedł w odstawkę (tu proszę zapalić świeczki, by uczcić jego
pamięć), bałam się o swoje trochę życie mniej.
W
sumie to nie były takie złe święta.
Moi
rodzice zawsze chcieli spędzać Wigilię w bardzo okrojonym gronie –
tylko my i mieszkający z nami dziadkowe. Ale mi się zawsze marzyły
takie święta z pierdolnięciem, gdzie dom byłby pełen ludzi,
śmiechu i oczywiście zapierdolu po łokcie. Mama za każdym razem
powtarzała mi, że zmienię zdanie, jak będę musiała sama
wszystko przygotowywać, ale nie łudźmy się, ja nigdy własnej
rodziny nie założę. Dla mojego gatunku to po prostu niemożliwe.
U
Rudeckich nie tłumów nie uświadczyłam, ale ważniejsze było to,
co wydarzyło się później. Koło dwudziestej, kiedy karpik opadł
mi trochę w żołądku, a zmęczony żarłem i radością z
prezentów Tymek zasnął przy Piotrusiu Panu, zapinkolił
dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie z wujostwem zdziwieni, ale
poszłam otworzyć. Jeszcze mi się strudzony wędrowiec nie
przydarzył.
–
Cześć. – Czy ja tę rudą mordę będę musiała do końca
życia oglądać? I to w dodatku w tym swoim wiecznym paraliżu.
– Wesołych świąt, kasztanie!
–
Cześć, wesołych, matole. – Odsunęłam się, robiąc przejście
dla Zniszczoła, ale ten tylko pokręcił pełną płatków śniegu
czupryną.
–
Porywam cię do słynnej rezydencji Zniszczołów, w której, jak
mniemam, miałaś już zaszczyt gościć.
Pozostawię
to bez komentarza.
Zmarszczyłam
brwi. Już miałam coś powiedzieć, kiedy ten, jakby czytając w
mojej zakutej blond łepetynie, dodał:
–
Agata przychodzi dopiero jutro. No, zbieraj swoje zacne dupsko,
wrzucaj płaszcz i jedziemy na dalszą część biby.
–
Po co? – burknęłam, kiedy Zniszczoł jednak wlazł, bo wpuszczał
zimno do domu.
O ile
mnie pamięć nie myliła (a nie myliła mnie), szanowna pani mama
rudego nie pałała do mnie miłością wieczną i żywą.
Spotkałyśmy się tylko raz, ale tak mi pojechała za plecami, że
nawet Zniszczoł sam musiał interweniować.
–
Mama powiedziała, że chce wreszcie lepiej poznać moją najbliższą
przyjaciółkę.
Czy
on mógłby przestać się tak szczerzyć? Karpia nie chce mi trawić.
Nie
czułam się jakoś superprzekonana, więc z niechęcią powlokłam
się na górę po rzeczy, a w tym czasie Aleks gadał z Rudeckimi w
salonie. W końcu jednak znalazłam się w tym jego niezmordowanym
czarnym oplu astrze i jechaliśmy do niego.
Pamiętałam
tę drogę jak mało którą trasę w życiu. A pamięci do tras to
ja nie mam za nic, ale o tym chyba wiecie. Tym razem jednak nic mi
się nie kotłowało w żołądku. No, może trochę, tyle że w
niższych partiach brzucha. Wiecie, stres i kapusta to niezbyt dobre
połączenie. Ale coś się jednak zmieniło. Między innymi to, że
przed płotem i na podjeździe stało kilka samochodów, wszystkie
światła się paliły i już sprzed furtki dało się słyszeć
śmiechy i rozmowy.
– A
obejrzymy Kevina? – spytałam z nadzieją w głosie, kiedy
zmierzaliśmy do drzwi wejściowych.
–
Pytanie! – prychnął. – Nie ma świąt bez tego typka!
Nieco
pokrzepiona tą obietnicą przekroczyłam próg Zniszczołowej
zaludnionej rezydencji. Początkowo wszystko szło fajnie, bo nie
dotarliśmy do salonu, a tam dopiero znalazłam się w blasku
jupiterów kilkunastu par świecących od wina oczu.
Wszyscy oderwali się od swoich zajęć. Kątem oka dostrzegłam, że
na ekranie telewizora lecą pierwsze sceny świątecznego hitu
Polsatu, ale to nie pomogło przerobić mojej miny ratlerka z
zatwardzeniem na uśmiech.
Siostrze
i rodzicom nie musiał mnie przedstawiać, co najwyżej przypomnieć,
że się już znamy, ale poznałam tyle jego ciotek i kuzynów, że
wszystkie trzy kadry skoczków mniej sobie osób liczą. Nawet nie
starałam się ich zapamiętywać. Skupiłam się na jego matce,
która – najwyraźniej nieco rozluźniona winem – uśmiechała
się, śledząc każdy mój ruch jak snajper.
W
ramach cudów świątecznych olśniło mnie, skąd mogła pojawić
się taka niesłychana odmiana u pani Zniszczołowej. Doszłam do
wniosku, drogą genialnej dedukcji, że skoro nie zagrażałam już
jej synkowi jako potencjalna dziewczyna, to mogła zacząć oswajać
potwora. Może się gdzieś tam pogodziła z faktem, że już zawsze
będę musiała pilnować pampersa Kruczka. A patrząc po stopniu
przychlastnięcia Zniszczoła do mojej osoby, nie można było mieć
nadziei, że odpuści sobie torturowanie mnie swoją obecnością
przez najbliższą dekadę.
Wtedy
w mojej głowie mignęła myśl: A może wcale nie. W końcu
chłopak za kilka miechów będzie pożeniony, nie? Będzie miał
obowiązki, dzieci, to już nie będzie czasu na Sochę i jej
towarzystwo, skądinąd zaszczytne.
BORZE,
JAK DOBRZE.
–
Cieszę się, że wpadłaś – oznajmiła łagodnie.
Skwaśniała
mi gęba. Poniekąd nie miałam wyboru.
–
Bardzo ładnie przystroiła pani dom – palnęłam.
Tak
naprawdę ozdoby to było nic. Tam był tak zwany full house.
Ludzie. Rozmowy. Śmiechy. Wielka rodzina. Coś, czego nigdy nie
zaznałam, a czego pragnęłam w każde święta. Trochę jak Kevin.
Tylko choinkę ładniej stroiłam. Równie dobrze mogliby mnie
posadzić na podłodze z butelką mineralnej – teraz byłabym
zadowolona.
Widzicie?
Na starość człowiek dziadzieje. Sentymentalny się robi i w ogóle
miękki jak Maxi King w środku (bo na zewnątrz twardy).
–
Dziękuję – odparła bez zażenowania. Podziwiam.
– Jakiś stres przed turniejem?
–
Nieee – mruknęłam, zerkając nerwowo w kierunku telewizora. HALO,
CYMBALE, MOŻE BYŚ ZAKUMAŁ, ŻE TAM LECI NASZ FILM ŚWIĄTECZNY?
– Już przez to przeszłam. Nasi sobie poradzą.
Śmiechom
nie było końca...
– A
co słychać u rodziców? Trochę się zdziwiłam, że zostałaś u
wujostwa na Wigilię.
Zniszczoł
zrobił jakąś dziwną minę do swojej matki, ale ta wyglądała na
niezbitą z tropu.
I po
zajebistych świętach.
–
Wyjechali – odparłam chłodno. – A ja nie miałam ochoty na
wycieczkę.
Między
nami zapadło chwilowe milczenie. Ojciec Zniszczoła zabawiał
jakiegoś brzdąca, siostra rudawego buraka siedziała na kolanach
chłopaka na fotelu w kącie, jacyś dwaj kuzyni ganiali po domu z
plastikowymi karabinami, trzy ciotki zawzięcie dyskutowały o
menopauzie, podjadając wystawione na stół ciasta, jacyś wujkowie
siłowali się z korkiem od wina, kuzynki w naszym wieku parzyły
sobie kawę w ekspresie, dwie babcie narzekały na młodzież w
autobusach, ktoś upominał swoje dzieci.
–
Cóż... chciałam cię tylko poinformować, że u nas możesz czuć
się jak w domu.
To
już wiemy, po kim Zniszczoł odziedziczył tę rozbrajającą
bezpośredniość. Dobra, przestałam być na nią zła. Uśmiechała
się, piła wino i w ogóle przyjazna dla środowiska była.
–
Powiedz mi lepiej, jak ty znosisz tego osobnika przez tyle godzin w
tygodniu. – Wskazała głową na Zniszczoła, który wyszczerzył
się jak dureń.
–
Mamo, ona by beze mnie dnia tam nie wytrzymała! – zawołał,
obejmując mnie ramieniem i przyciskając mój policzek do swojego.
Wybuchnęłam
dzikim śmiechem, odpychając go od siebie.
–
Pfff! Bez ciebie to bym mniej tabletek na uspokojenie brała, ośle.
– A
Kubacki?
– A
Kubacki to jest poza wszelką skalą, wiesz o tym.
Teraz
nie dość, że się szczerzył, to jeszcze brwiami ruszał, jakby
nadpobudliwy był jakiś.
–
Czyyyliii... jakbym odszedł, to byś popadła w otchłań rozpaczy.
Prychnęłam.
–
Tydzień bym nie trzeźwiała z radości.
–
Dobra, dobra, Socha, wszyscy wiemy, że ty beze mnie życia nie masz.
Poczułam
się, jakby mnie ktoś strzelił w pysk. Zniszczoł chyba szybko się
połapał, że palnął gafę, więc zrehabilitował się naprędce:
–
Ale ja bez ciebie też nie.
Zmarszczyłam
brwi.
– A
Agata?
–
To inna para kaloszy. – Chrząknął nerwowo. – Dobra, mamo, daj
nam spokój, święta są. Przemówiłabyś ludzkim głosem. –
Pokazał jej język, a ona pogroziła mu palcem. – Idziemy oglądać
Kevina.
Kubacki
miał rację. W Wigilię świnia przemówiła ludzkim głosem, bo
rozmawiałam z prawie wszystkimi członkami rodziny Zniszczoła
podczas seansu i dla nikogo nie byłam wredna – prócz Zniszczoła,
ale bałwan sobie zasłużył ponad rokiem znajomości. Czułam
ciepło. Czułam spokój. Prawie zapomniałam o koszmarach, które
wtedy prześladowały mnie już od miesiąca.
Niechcący
kimnęło mi się na godzinę, ale obudziłam się w sam raz na
pasterkę, na którą szliśmy we dwójkę.
Kiedy
mnie odwoził tej nocy do domu Rudeckich, zanim wysiadłam z
samochodu, powiedziałam półsennie:
–
Dzięki za wszystko. Wesołych świąt jeszcze raz. Ale tak od serca.
Uśmiechnął
się. Wiecie, ten jego paraliż nie zawsze jest wkurwiający. Nie po
dużych ilościach wina, pierników i kolęd.
–
Wesołych świąt. Ale tak od serca.
W
sumie to były najlepsze święta w moim życiu. Ale nie mówcie tego
Zniszczołowi, dobra? Bo jeszcze w dupie mu się poprzewraca od tego
dobrobytu.
Teraz
jednak wracałam tą drogą nerwowa, przeklinając Kubackiego pod
nosem. Jeszcze wczoraj wybrałam numer Kruczkowej z listy kontaktów
awaryjnych i umówiłam nas na spotkanie. Głos miała ponury tak, że
niemal widziałam ją przyodzianą w kir. Prawdę mówiąc, ta baba
jest nawiedzona, i to wiadomo nie od dziś. To znaczy – mnie to
wiadomo. Najwyraźniej Kubacki nie wziął tego czynnika pod uwagę,
a powinien, skoro ją spotkał.
Zaparkowałam
przed domem wujostwa, ale zanim wysiadłam odwróciłam się do
grającego na telefonie Tymka.
–
Ej, mały. – Kuzyn wyłączył grę i spojrzał na mnie. –
Pamiętaj, że nie wolno ci używać słowa na „z”.
–
Zjebany? – Zachichotał.
–
Tymek, to nie jest śmieszne!
Ale
jemu się podobało.
Wyciągnęłam
małego zdrajcę, wytaszczyłam nasze bagaże i weszłam do domu
wujostwa. Tam powoli przygotowywałam się na bolesną śmierć. Już
wcześniej spisałam listę pytań. Nie mogłam ich mieć przy sobie,
bo to w założeniu miało być spotkanie prywatne. Gdyby ta wariatka
zorientowała się, co knujemy, byłaby w stanie wezwać policję, a
mną wytrzeć podłogę w kiblu. Ona naprawdę jest dzika. Nie mam
pojęcia, jak została żoną Kruczka, który poza tym, że o
wszystkim zapomina, jest raczej przyjaznym dla środowiska
zwierzęciem.
Sama
się tak jakoś żałobnie ubrałam. Cóż, to mógł być mój
ostatni dzień.
Pozbierałam
do pożyczonej od ciotki torebki najpotrzebniejsze pierdoły i mogłam
ruszać. Tyle że przy zakładaniu butów poczułam wibracje. Zanim
przekopałam się przez ten cały pierdolnik, który z sobą
wzięłam... Okazało się, że był to sms od Mendy o treści:
Pamiętaj,
po wszystkim będziemy czekać pod domem Twojej ciotki. Nie schrzań
tego, sieroto.
Powstrzymując
przemożną chęć rozwalenia komórki o ścianę, wrzuciłam ją do
torebki i pognałam do swojej Żółtej Łodzi Podwodnej.
Dom
Kruczków był raczej zwyczajny, wolnostojący, ale mieli sporo
sąsiadów. Na tyłach rósł ogród z altanką, huśtawką i
pierdyliardem krzewów, kwiatów i klombów, których Kruczkowa
strzegła jak Cerber. Na podjeździe stało auto trenera, dom wydawał
się jakiś smutny i szary, chociaż nie wiem, może to od tego
śniegu? Bo on miał kolor srajtaśmy.
Ściągnęłam
gniewnie brwi, po raz ostatni wyobrażając sobie Kubackiego
skąpanego we własnej krwi, przeszłam przez furtkę i zadzwoniłam
do drzwi. Musiałam chwilę poczekać, ale w końcu usłyszałam, że
się szanowna gospodyni pofatygowała, żeby mi otworzyć.
Ona
rzeczywiście miała na sobie żałobny kir. Ba, nawet woalkę. W
dłoni mięła chusteczkę, oczy i nos miała czerwone i wyglądała
jak siedem nieszczęść. Znaczy – bez przesady, w obcisłej
kiecce, wymyślnym kapeluszu z woalką i szpilkach miała siłę
paradować, więc to był... taki jej szurnięty poziom nieszczęścia.
Na mój widok wymusiła uśmiech.
–
Ach, Aśka, to ty! – zawołała zbyt wysokim tonem. – Wejdź,
wejdź.
Po
zastanowieniu stwierdziłam, że w sumie dlaczego tylko Menda ma
cierpieć? Wszystkim im łby poukręcam.
Tak.
Agata Kruczek nie mogła spamiętać mojego imienia przez ponad rok.
Nie mogła albo nie chciała. Dla ogólnego bezpieczeństwa – wolę
nie wnikać.
–
Dzień dobry – wymamrotałam, zbierając całą swoją energię, by
ta mina zdychającego łosia przypominała uśmiech. Z drugiej strony
– może dzięki temu wyglądałam na bardziej przygnębioną.
Wiecie, współczucie, dzielenie tych samych emocji, sympatia... Co
ja brałam? – Na pewno nie przeszkadzam?
Dom
wyglądał, jakby był niedawno szorowany na kolanach. Dosłownie
mogłam się przejrzeć w kafelkach w holu. Miałam tak samo paskudny
ryj, jak zawsze. Niestety.
–
Ależ skąd! – zapewniła mnie uroczym tonem. Zaczynałam się bać,
bo ona zwykle spoglądała na wszystkich spod byka. Teraz jednak
prowadziła mnie przez dom, zabierając ode mnie płaszcz. – Jestem
tu teraz taka samotna... Dzieci są u babci, nie chciałam, żeby
mnie widziały w takim stanie...
Zdjęłam
prędko buty i dogoniłam ją w drodze do salonu.
W
sumie to była spora szansa, że potrzebowały teraz, jak nigdy,
matczynego ramienia, ale ja się nie znam, nie? Śledztwo tu
przyszłam prowadzić.
W
życiu nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę, zwłaszcza o
sobie.
–
Rozgość się. – Zamaszystym ruchem wskazała na kanapę.
Pacnęłam
na nią sztywna. Próbowałam się rozglądać dyskretnie, ale głowa
mi latała jak nakręcona. Niewiele zmieniło się w ich domu,
zaledwie drobiazgi. Miałam wrażenie, że brakuje niektórych ozdób,
ale może sprzedali. Albo ta wariatka w szale wytłukła całą
porcelanę.
–
Chcesz czegoś do picia?
Ten
jej sztuczny uśmiech powodował u mnie skręt żołądka.
–
He-herbaty bym się napiła.
Ja
się do tego nie nadaję. Ja mogę kryminał napisać, ale detektywem
to ja nie zostanę. Miałam ochotę spierdolić, skoro tylko
Kruczkowa zniknęła w kuchni. Powstrzymywała mnie obietnica. A
sekundę później zauważyłam na jednej z komód zdjęcie – jedno
z niewielu, które pozostawiono na wierzchu – trenera z całą
kadrą, z całym sztabem. Był ucieszony na nim jak prosię w deszcz.
Pamiętam ten moment. Zakończenie Letniej Grand Prix, na której
Sierściuch zaszalał jak łysy u fryzjera i wygrał wszystko. I
trzyma formę. Minutę przed zdjęciem trener spanikował, że zgubił
telefon. Nie, żeby do mnie z niego dzwonił właśnie w tamtym
momencie czy coś.
Chciałabym,
żeby teraz do mnie zadzwonił z pytaniem, czy mam jego telefon. To
byłoby bardzo w jego stylu i ułatwiłoby mi życie. Przynajmniej
wiedziałabym, że żyje. Pojechałabym za tym nieogarem nawet na
drugi koniec świata. W gruncie rzeczy już to zrobiłam co najmniej
raz.
–
Proszę, Zosiu. – Kruczkowa postawiła przede mną filiżankę
parującej herbaty.
Nie
dość, że jakaś owocowa, to jeszcze nie w kubku z Milki.
–
Tosia – bąknęłam. – Nazywam się Tosia.
Właściwie
to Antek, ale potrafiłabym przełknąć nawet i to dla dobra
śledztwa. Zaczynałam powoli wyliczać, ile przysług winien jest mi
ten cieć z Nowego Targu – wliczając w to udawanie jego dziewczyny
w Lahti. Nie wiem, może w końcu jakiś medal przytaszczy stamtąd w
tym roku? HAHAHAHAHAHAHA, nie no, tak tylko żartowałam.
–
Ach, nieważne. – Machnęła ręką i usiadła w fotelu
naprzeciwko. – Moja droga, a jak ty się trzymasz?
Gówniana
perfumowana woda poparzyła mi język. Skrzywiłam się więc, ale
szybko odchrząknęłam, odstawiając filiżankę na uroczy do
porzygu spodeczek.
–
Eeee, nooo, tak sobie – odparłam elokwentnie. Opamiętałam się
jednak w porę. – Znaczy bywało lepiej. Tę-tęsknimy za nim w
kadrze.
Tak,
nie ma go kilka dni, a my już usychamy z tęsknoty. O, źródło
naszego życia, napój nas swoja obecnością...
Ty,
co ona, kurwa, wrzuciła do tej herbaty? Zerknęłam nieufnie na
napar, ale niczego podejrzanego w nim nie było, oprócz tego, że
był podejrzanie tani.
–
Och, ja wiem... – Znowu zaczęła się mazać, przyciskając
chusteczkę do piersi. – On się tak poświęcał, tak kochał tę
pracę...
Baaardzo
się poświęcał. A najbardziej poświęcał mnie, bo beze mnie to
on by nawet butów na dobre stopy nie włożył. Wiecie, Tymek w
pieluchach mniej się mazał od tego babiszona. W duszy wywróciłam
oczami, bo inaczej musiałabym wrzasnąć. Taka była egzaltowana, że
jej uczucia mi bokiem wychodziły.
–
Policja mnie tu nachodziła... wypytywali, dręczyli, a ja nie mam
głowy do tego... mój mąż zaginął!
Wodospad
łez potoczył się po jej twarzy, a ja żałowałam, że nie robi
gdzieś kałuży, bo chętnie bym się w niej utopiła. Teraz już
wiem, dlaczego Kubacki wymyślił mi takie zadanie – myślał, że
sobie jelenia znalazł, co za niego czarną robotę będzie odwalał.
Akurat!
Musiałam
być jednak porządna, co nie?
–
Czyli... – zaczęłam łagodnie. – Czyli nic pani nie mówił?
Nie był jakiś... dziwny?
–
Ile razy mam powtarzać, że nie?! Już to mówiłam policji! –
wydarła się, a ja poczułam, jak mi ciśnienie rośnie. – On
więcej mówił wam niż mnie!
Skrzywiłam
się. Ona na pewno z nim żyła od kilkunastu lat?
–
Eee... nie, proszę pani, on nam niewiele mówi.
–
Na pewno mówił ci bardzo dużo jako swojej asystentce – syknęła
jadowicie, aż mnie coś w kręgosłupie łupnęło.
Z jej
oczu zniknęły łzy, teraz był tam nowy mieszkaniec – furia.
Głęboki
wdech – wyyyydeeeech... Twój gniew jest czerwoną chmurą,
którą wydalasz z organizmu razem z oddechem...
–
Nie, proszę pani, nic mi nie mówił – wycedziłam przez zęby. –
Kiedy ostatni raz go widziałam, był normalny.
Kubacki,
jak ja cię za te fraki wytargam...
– A
kiedy ostatni raz go widziałaś?
Halo,
to ja tu miałam zadawać pytania?
Trochę mnie zamurowało, ale nie straciłam rezonu.
–
Półtora tygodnia temu, jak mi urlop dawał.
–
Właśnie. – Zwęziła oczy do szparek, patrząc na mnie groźnie.
– Zostawiłaś go, a miałaś pilnować.
Przepraszam,
czy ja rozmawiam z niedosłyszącą?
–
To. On. Dał. Mi. Urlop – powiedziałam z wyraźnym naciskiem na
każde słowo. Niech mi ona dupy z gęby nie robi, bo nie ręczę za
siebie. – Ja o niego nie prosiłam!
Kruczkowa
nie-wdowa zapowietrzyła się, zmieszana.
–
Powinnaś... – zaczęła, szalonym wzrokiem szukając po stole
podpowiedzi. Jakbym jej chlusnęła tymi smakowymi sikami w oczy... –
Powinnaś była zaprotestować!
–
Przecież protestowałam! – warknęłam.
–
Widocznie zbyt mało! Najwyraźniej w ogóle cię nie obchodził! –
Teatralnie przyłożyła nadgarstek do czoła. – Taka byłaś
lojalna wobec człowieka, który zrobił dla ciebie tyle dobrego!
Panie,
nie dawaj mi siły, daj mi cierpliwość. Bo jak będę miała siłę,
TO TĘ KUĆMĘ ZA KUDŁY WYTARGAM I PODJAZD NIMI ODŚNIEŻĘ!
Tak,
ale najpierw mnie wkręcił w tę gównianą robotę, bo nie miał
niańki, co by go na każdym kroku pilnowała. Gdzie mam, kurwa, iść
bić pokłony? Dobra, mniejsza, już mu to wybaczyłam, ale ta
zasrana paniusia nie miała za grosz pojęcia, jak wyglądała moja
praca przy nim, jak w ogóle wyglądały nasze relacje, a śmiała mi
tu jakieś kazania w tej materii prawić.
Zacisnęłam
zęby i powieki.
–
Nic. Pani. Nie wie.
–
Ależ oczywiście, że wiem! – fuknęła, wykonując zamaszysty
ruch ręką. – Zostawiłaś go tak na pastwę losu... To twoja
wina! To WASZA wina! Przez was nie było go w domu, przez was nie
mógł zapomnieć o skokach! Przez was olewał rodzinę! To przez was
zniknął! Zostawiliście go, kiedy on dla was wszystko... JESTEŚCIE
NAJWIĘKSZYMI WRZODAMI, JAKIE WIDZIAŁY MOJE OCZY!
Już
ja pokażę tej plastikowej, afektowanej barbie, co to znaczy
prawdziwa złość.
Poderwałam
się gwałtownie z miejsca, przewracając przy tym wszystko na stole,
nabrałam powietrza w płuca i wrzasnęłam:
–
JA SOBIE WYPRASZAM! MNIE NIKT W DOMU SZEFA MOJEGO UBLIŻAĆ NIE
BĘDZIE! JA SOBIE NIE POZWALAM!
Na to
ona również się poderwała z siedzenia.
–
JAK ŚMIESZ! – wrzeszczała, gestykulując, jakby ją prąd
poraził. – W MOIM DOMU! JESTEŚ W MOIM DOMU! TY... TY
LADACZNICO TY! URĄGASZ MI POD MOIM DACHEM! Od razu wiedziałam, że
Łukasz powinien cię wywalić na zbity pysk! Zero wdzięczności,
ZERO! I to po tym, jak zastąpił twojego beznadziejnego ojca!
SKANDAL! A może powinien zachowywać się tak, jak on?! Może
walenie cię po tej durnej łepetynie to jedyna metoda, żeby do
ciebie cokolwiek dotarło?!
Czyli
coś tam jej jednak mówił.
Przypomniało
mi się, jak mój od siedmiu boleści terapeuta powiedział, że nie
wolno bić ludzi. Pozostało mi więc zrobić tylko jedno, jeśli ta
wizyta miała się skończyć bez ofiar w ludziach. Zacisnęłam
mocno zęby, wydając z siebie głośny i przeciągły warkot.
Wzięłam buty i płaszcz do ręki, po czym wyszłam w skarpetach na
śnieg, trzaskając na odchodne drzwiami.
Kubacki,
ty się módl, żeby mi nikt walca w najbliższym czasie nie kupił.
* * *
Miałam
się spotkać z jełopami zaraz po cudownej wizycie u Kruczkowej, ale
musiałam rozjeździć swój gniew, więc im się czatowanie pod
domem ciotki znudziło, a poza tym jakieś inne zajęcia mieli, więc
tego dnia nie musiałam już więcej oglądać ich mord. Lepiej dla
nich, bo mogliby skończyć w czarnych workach.
Ja
się wszystkiego po tej jędzy spodziewałam, ale takich cyrków na
pewno nie. Co ona w ogóle wiedziała? Zawsze tylko uprzykrzała mu
życie. Wiecznie narzekała, wrzeszczała, dyrygowała nim na
wszystkie strony, wytresowała go jak psa! O jego pracy nie chciała
słuchać. Gdyby nie my, to trener by ciągle strapiony chodził, a
tak to treningi dodawały mu trochę otuchy. Co by nie mówić,
kochał to, co robił. I, co ważniejsze, miał szansę łączyć
pasję z pieniędzmi, a mało komu się to udaje. Czy ta tępa nie
potrafi tego skumać?
Co ja
w ogóle gadam? ŁączyŁ? Przecież trener na pewno żyje, tylko ta
wariatka wszystko wyolbrzymia. Pierdolona histeryczka.
A
może to przez nią zaginął? Może uciekł? Gdybym ja miała
taką żonę, też bym dała nogę.
Westchnęłam,
wisząc podparta nad biurkiem. Nie miałam ochoty ani siły już na
nic. Tymek bawił się na łóżku za moimi plecami, śnieg sypał
jak popierdolony, na zewnątrz wytworzyła się mała Syberia, a my w
środku mieliśmy ciepło i to było jedyne pocieszenie w ciągu tego
dnia. W ramach rekompensaty za szczyny u Kruczkowej, zrobiłam sobie
swoją DOBRĄ herbatę w DOBRYM kubku, ale zdążyła się wystudzić,
bo jakoś mi ochota na nią przeszła. I nawet postawionych obok
piegusków mi się nie chciało jeść. Widzicie? Te Kruczki to mnie
już do ruiny doprowadzają.
Tymek
podbiegł do biurka, żeby upić łyk mojej zimnej herbaty i wziąć
ciastko.
–
Tosia! – zawołał. Odwróciłam się do niego i zaraz wzięłam go
sobie na kolana. Miał w rękach wóz policyjny. Zabawkowy, okej? To
nie jest jakieś dziecko Hulka. – Tosia, dlaczego jesteś smutna?
Westchnęłam,
wtulając nos w jego liche, ale umyte szamponem o zapachu gumy do
żucia blond włosy. Borze, on był taki mięciutki. Chyba
potrzebowałam tego po całym dniu bycia hardą babą.
–
Bo ten dzisiejszy dzień był jakiś taki...
–
...zjebany? – dokończył za mnie.
–
Mhm – przytaknęłam, ale natychmiast otrzeźwiałam. – Hej! Nie
wolno ci tak mówić, jasne?!
Tymek
zaczął się chichrać złośliwie, więc ja zaczęłam go łaskotać
i jakoś tak wyszło, że pół godziny później zasnęliśmy
zmęczeni śmiechem. Pomijam fakt, że przebudziłam się z
pięć razy, bo mnie mój tajemniczy przyszły mąż we śnie przy
ołtarzu nawiedzał całą noc.
Na
szczęście, w rodzinie nic nie ginie, więc cudowna wizytacja
kolegów z kadry mnie nie ominęła – po prostu nastąpiła
kolejnego dnia. Wyobraźcie sobie, że robicie pyszną jajecznicę na
późne śniadanie, podśpiewujecie nad kuchenką do grającego
radia, plącząc się po domu w za dużej bluzie z kapturem po byłym.
Rękawy są dłuższe niż wasze ręce, więc wam wpadają do
jajecznicy i rozpierdalacie więcej niż smażycie. Blaty i podłoga
są zajebane, ale czekające na śniadanie dziecko jest szczęśliwe,
że może kruszyć wszędzie chlebem, bo to i tak nie zrobi różnicy.
I
właśnie w tym sielankowym momencie rozlega się dzwonek do drzwi, a
wy prawie rozjeżdżacie się w kolorowych skarpetkach w pandy na
rozrzuconych porcjach podsmażanych jajek. No nic, myślicie
sobie, oby to był kurier i oby padł na mój widok, chociaż nogi
przydałoby się trochę podgolić i wyplątać tę gumkę z włosów,
bo za niedługo zapuści tam korzenie.
Otwieracie
drzwi, a tam na późne „dzień
dobry” gnomie oblicze pewnej mendy z Szaflar.
Kubacki
ewidentnie był w połowie jakiegoś złośliwego powitania, ale
słowa ugrzęzły mu w gardle. Zniszczoł miał oczy jak pięć
złotych i nie mógł przestać się gapić na moje grube nogi. Nie
przejmowałam się ich reakcją, bo wielorybom gwałt nie grozi.
Wywróciłam
oczami i bez słowa wpuściłam ich do środka.
–
Co za... strój – wydukał rudy cymbał za moimi plecami.
–
Zara legginsy założę – mruknęłam.
–
Byle szybko, bo mi oczy wypali.
Spojrzałam
przez ramię na Mustafa, który uśmiechał się złośliwie, i
zatrzymałam się na chwilę.
–
Ty sobie uważaj – pogroziłam mu palcem – bo ja tu gorącą
patelnię mam. Żeby ci ryja zaraz nie wyparzyło.
Poczłapałam
do kuchni. W międzyczasie Tymek wyleciał jak torpeda do holu, żeby
powitać tych jełopów wrzaskiem i uściskiem, chociaż odnosi się
to głównie do Aleksa, bo do Kubackiego podchodził z wyraźną
rezerwą. Widzicie? MOJA KREW.
Zrzuciłam
jajecznicę na talerz sobie i kuzynowi, ale już miałam nerwa.
Kuźwa, zeżreć normalnie nie można, bo przytaszczą ci się tacy
jeden z drugim i obsłużyć ich trzeba. Zniszczoł wszedł z Tymkiem
na rękach, a zniesmaczony Kubacki przywlókł się za nimi.
Patrzyłam na tę patelnię. Zamachnąć się czy nie, zamachnąć
się czy nie...
Spojrzałam
na ten ryj.
Nie,
szkoda patelni.
–
Chcecie czegoś? – zerknęłam na nich przez ramię od niechcenia.
Ja to bym sobie marzyła, żeby oni mi święty spokój dali.
–
Żebyś w końcu spodnie założyła.
Odwróciłam
się do cymbała na pięcie.
– A
ty załóż worek na łeb, bo patrzeć się na ciebie nie da.
Zniszczoł
zaśmiał się, ale spoważniał, kiedy Kubacki posłał mu jedno ze
swoich morderczych spojrzeń. Zanim zdążył jednak cokolwiek
odpowiedzieć, skinęłam na nich, żeby poszli za mną do jadalni,
co też uczynili.
Nie
zdążyłam dobrze widelca w jajecznicę wsadzić, a już padło
pierwsze pytanie:
–
Gadaj. Czego dowiedziałaś od Kruczkowej?
Mustaf
gapił się na mnie jak sroka w gnat. A ja sobie na lajcie żułam
śniadanie i nie spieszyłam się z odpowiedzią.
–
Niczego.
Mina
Szaflarskiej Mendy – bezcenna. Zniszczoł tylko wybałuszył oczy,
przestając zbierać ze stołu to, co wyleciało Tymkowi z talerza.
–
Jak to? – bąknął ten pierwszy.
Wzruszyłam
ramionami, odgryzając kawałek kromki chleba.
–
Normalnie, tak. Bo ta baba jest popier... – zerknęłam na Tymka,
który babrał się w jajecznicy. – ...niczona jak choinka na Boże
Narodzenie.
Już
się jasnowłosej księżniczce przestało podobać. Pierwszy szok
minął.
– W
sensie?
– W
sensie, że jest umysłowo niedorobiona – odparłam, nadal
spokojna. – Jak ty, o.
Minęło
kilka sekund, zanim Kubacki wstał, ruszając całym stołem, po czym
walnął w niego pięściami. A stół szklany. Koleś miał
szczęście, że nic się nie stało, bo bym go odłamkiem posiekała
na drobno.
No,
niestety, po takim wybryku nie mogłam pozostać obojętna, więc też
wstałam.
–
Socha, czy ty, kurwa, nie potrafisz zrobić niczego dobrze?!
–
ZAMKNIJ RYJ, TU JEST DZIECKO! – Wskazałam na Tymona, który w
ogóle nie zwracał na nas uwagi. – A poza tym nie znasz całej
historii.
Usiedliśmy
i streściłam im, jakimi cudownymi epitetami pod naszym wspólnym
adresem uraczyła mnie Kruczkowa. To już przestali być taki
wojowniczy. Znaczy się ten cep blondyński przestał, Zniszczoł był
dziś cały dzień bardzo cichy.
– I
co teraz zrobimy? – odezwał się wreszcie, patrząc to na mnie, to
na swojego niewydarzonego kolegę.
Zaproponowałam,
że pogadamy o tym w salonie, jak tylko skończę śniadanie. Rudawy
cymbał uparł się, że pomoże mi w zmywaniu, chociaż ja nie
jestem jakaś niepełnosprytna ruchowo, żeby nie potrafić prostych
czynności wykonywać, więc musiałam zostawić kuzyna z Kubackim.
Tymek, mądre dziecko, wykorzystał okazję, żeby podręczyć
nielubianego „wujka” i zdecydował, że będą się bawić w
wielbłąda – to znaczy, że mój zdolny krewniak siedział na
grzbiecie księcia z Nowego Targu, a ten go woził po domu.
Ja
wam mówię, to jest moja krew.
Przez
cały bardzo skomplikowany proces zmywania naczyń Zniszczoł wydawał
się jakiś dziwny. Pomijam, że od rana był nieswój (może się po
prostu ta bipolarność odezwała), ale wyraźnie coś go gryzło.
Ale zapewne nie tak bardzo jak mnie moje legginsy, które zmuszona
byłam założyć za zadek, bo by przecież Kubacki się spuścił na
miejscu.
–
Co ty taki ryj masz dziś krzywy? – zapytałam, wycierając talerz.
Westchnął.
Z holu dochodziły nas dzikie okrzyki Tymka i jęczenie Dejwiego.
–
Mam... mały problem. – Nawet nie raczył popatrzeć na moją
facjatę. – Ale spoko, poradzę sobie sam.
Aż
przestałam chować naczynia do szafki. Założyłam ręce na biodra.
Jak Zniszczoł podniósł wzrok, to się zdziwił.
–
No co?
–
Co za sens ma trucie mi o przyjaźni, skoro nie chcesz, żebym ci
pomagała?
Zaśmiał
się.
–
Ale on dotyczy... czegoś... tylko mojego.
Skrzywiłam
się.
–
Jeśli to coś związane z seksem, to...
Zaśmiał
się jeszcze raz. Nie zawsze mnie to wkurzało, w sumie ma całkiem
serdeczny śmiech. CZASEM.
–
Nie, ale słowo, poradzę sobie.
Wzruszyłam
ramionami, bo co mogłam więcej uczynić? Nie to nie, żegnam.
Weszliśmy
do holu, w którym Kubacki najwyraźniej starał się przekupić
Tymka do zakończenia zabawy białymi michałkami. No to trafił jak
kulą w płot, bo kuzynek ich nienawidzi.
–
Kubacki, nie bałamuć mi dziecka – mruknęłam, pomagając małemu
zejść z grzbietu buraka pastewnego ze wsi Nowy Targ.
–
Mi? – spytał, wstając z czworaków i wytrzepując brudne
ręce. – Hmm... – Udawał, że się zastanawia. Wywróciłam
oczami. – Wiedziałem, że nie możesz być taka spasiona bez
powodu.
Zdążyłam
zauważyć gniewnie ściągnięte brwi i ręce na biodra u Tymka, a
chwilę potem Mustaf krzyknął jak rażony prądem, trzymając się
za stopę. Młody położył ręce na biodra.
–
Nie wolno obrażać Tosi! – oburzył się młody.
Założyłam
ręce na piersi z satysfakcją, a Menda nadal się kuliła z bólu.
Ja patelni oszczędziłam, ale kuzyn swoich nóg nie szczędził. To
się nazywa bodyguard z prawdziwego zdarzenia!
–
Za wysokie progi na twoje nogi, Kubacki.
Przybiłam
piątkę z Tymkiem, a potem złapałam go za rączkę i poprowadziłam
do salonu, machając na ciołków, żeby do nas dołączyli.
–
Tosiu, dlaczego wujek Dejwi jest taki zjebany? – spytał
mnie młody w drodze.
–
Niestety, taki się już urodził – odparłam, zgodnie z prawdą
zresztą. – Ale nie mów więcej tego brzydkiego słowa na „z”,
dobrze?
W tym
samym momencie odezwał się dzwonek do drzwi, więc podałam rękę
kuzyna Zniszczołowi, a sama pobiegłam otworzyć.
W
sumie nie wiem, kogo się spodziewałam. Hofera? Aslana? Nie,
Greckiego Popierdola nie, bo on by stąd o własnych siłach nie
wrócił. Lepiej dla niego, żeby pierdził w stołek w Warszawce
albo gdzie on tam ma tę swoją siedzibę. Niby podpisywałam z nim
kilka umów, ale to zawsze akurat wtedy, jak był w Wiśle albo
Zakopcu. Może to i lepiej, bo bym ten pezetenowski pierdolnik w
pierze obróciła.
W
każdym razie spodziewałam się kogokolwiek, ale nie Kłuska.
Zdyszanego, czerwonego na ryju, ze zamrożonymi końcówkami włosów.
Dyszał, kasłał, rzęził i świszczał, jakby zaliczył właśnie
jakiś maraton dookoła Ziemi. Podparł się ręką o framugę i
schylił, próbując unormować oddech.
„Sportowcy”.
Chrząknęłam.
–
Kusy, czego mi dyszysz jak styrany york w psim zaprzęgu?
–
Hauasamahawbanała...
–
Co?
Wziął
głęboki oddech i wydusił:
–
Reszta... Kruczków... zniknęła...
To
powiedziawszy, walnął ryjem prosto w mój próg, tuż pod moje
nogi.
Trochę mnie tu nie było,
ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie, co? Postaram się być już
bardziej regularna. Rozdział miał się pojawić dopiero w maju,
zgodnie z obietnicą (daną sobie), ale zagłosowaliście w
twitterowej ankiecie, że chcecie prezent. Oto i jest! Mam nadzieję,
że to całkiem niekiepski prezent. ;)
Gdyby komuś było mało
mojego pisania, to przypominam, że na Ratując
Alaskę pojawił się już pierwszy rozdział, a
ostatnio popełniłam również oneshota pt. Lęki
nieuświadomione. Może ktoś będzie miał ochotę
zajrzeć, mimo że dzień dziś świąteczny. :)
I z tego też powodu, moi
drodzy, mówię Wam: wesołego Alleluja! Mam nadzieję, że po
wielkanocnym śniadaniu jesteście w stanie jeszcze się ruszać, a
zwłaszcza czytać. :D
PS. Tyle wydarzeń
przewidziałam w Nie-lotnych (choć tam były one zapisane
teoretycznie na sezon 2015/2016), że chyba zostanę wróżką.
Zwłaszcza że już kolejny raz „wyprosiłam” (czysto
telepatycznie) nowe zdjęcie Grześka.
PADA GRZEŚ, PADA GRZEŚ,
SYPIE NAM FLOTAMI,
NAWET NʼGAPETH DOSTAŁ W
CZAPĘ, LEŻY POD BANDAMI.
TE ROUZIERY TO FRAJERY,
ZBIERAJA NʼGAPETHA,
ALE POLSKA JUŻ WYGRAŁA,
WIĘC BĘDZIE WIELKA FETA!
PS2 Głosujcie w ankiecie
na samym dole!
Przybyłam.
OdpowiedzUsuń- Stwierdzasz fakt?
- Znaną - tak, przyjazną w tym momencie niet.
- Hasztag dyplomatyzm, hasztag wyślijcie kogoś, kogo lubi.
- Jest trenerem skoków, jakby nim nie był, to byłby częściej w domu.
- Zastanawiałam się, co za smarkacza i myślałam, że Cene, ale zapomniałam, że jest jeszcze młodszy Prevc z chromosomem XY
- Wiewiór i Kocur to próba doświadczalna dla Mustafa, który bada właściwości papryki
- To czym ty jeździsz?
- Też mieli Jordana na gramofonie?
- Aśka, Tośka, das spielt keine rolle!
- To Kruczkeino ojcował Tośce czy Tośka matkuje Kruczkeinowi?
- Otwieracie drzwi, a tam na późne „dzień dobry” gnomie oblicze pewnej mendy z Szaflar. - Tu się spodziewałam świadków Jehowy.
- No jak jork w zaprzęgu huskich.
A więc Tosiek, łi łisz ja a meri krysmas... a nie, nie te święta. Alleluja i do przodu, aby Kraft nie przyszedł dojczerować Tośki
Co się tyczy związku Tośka-Treneiro, to jest to pełna symbioza: ona mu niańkuje, on jej ojcuje.
UsuńCóż, a Krafcik przyszedł... wystarczy spojrzeć w dół. XD
Dziękuję!
I chyba doznaje jakiegoś rozdwojenia jaźni
UsuńKrafciastych świąt!
OdpowiedzUsuńNo co za cham z tego anonima, że się pode mnie podszywa i życzy Krafciastych świąt! Nie życzy się Krafciastych świąt, a świąt pełnych Krafta mein Gott to primo, a secundo - Tośka ma traperki i chyba tu trollować nie będę, bo jednak traperki to broń masowej zagłady
OdpowiedzUsuńNie mogłam się doczekać, ale taka byłam zakręcona, że za czytanie wzięłam się dopiero dziś rano... i nie mogę się doczekać maja, żeby poznać dalszy ciąg tego "śledztwa".
OdpowiedzUsuńW sumie, to zapomniałam Ci wspomnieć, że dzięki Tobie nie potrafię myśleć o Kubackim inaczej niż "Szaflarska Menda". To takie dziwne uczucie.... No, ale w końcu Kubacki tutaj jest właśnie taki. I uwielbiam Tymka za to, że tak uroczo go potraktował. Zdecydowanie ma w sobie coś z Antka.
No, ale święta, święta i po świętach, więc czas wstać i zostawić już ich w spokoju, więc do zobaczenia w maju!
Wiele osób mi pisze, że już w Dawidzie widzi tylko Szaflarską Mendę i nie wiem, czy to dobrze czy źle. :P Niemniej bardzo mi miło! Ja też lubię postać Tymka, który zawsze będzie trzymał Tosi stronę, chroniąc ją przed niegodziwcami pokroju Kubackiego. :D
UsuńNo, ja mam nadzieję, że w maju. :D
Dziękuję! <3
Do diaska!!! Gdzie ciąg dalszy? !? :-( bo się wciaglam...
OdpowiedzUsuńCiąg dalszy, miejmy nadzieję, jeszcze w tym miesiącu. :)
UsuńJak ja tęskniłam za poczuciem humoru Tośki i tą agresją wobec Kubackiego <3 Relacja nie do podrobienia ! Tymek *.* jak to mówią w rodzinie nic nie zginie nawet niechęć do Mendy XD
OdpowiedzUsuńZniszczoł coś tu kombinuje ,ciekawie nie powiem ! Rozdział cudo
Weny życzę !
Oj, tam, znowu tak długo nie była nieobecna, żeby za nią tęsknić. :P Jej agresji jeszcze się naczytamy, więc spokojnie, starczy do końca. XD A czy Zniszczoł kombinuje, to się dopiero okaże. B-)
UsuńDziękuję!
Melduję się! 😊
OdpowiedzUsuńTymek to chyba najważniejsze słonko tego rozdziału, kocham całym serduszkiem 💖
A myślałam, że to Tośka jest niestabilna psychicznie 😂 Okazuje się, że jest jeszcze poziom Agaty Kruczek 😂😂😂
Oh oh, co ten Klusek (tak, dokładnie, przez L 😌) odwala? Jakie porwanie? Może Treneira porwali kosmici, którym przewodniczy ta jego żona? 🤔
Czekam na nowy rozdział.
Pozdrawiam i weny życzę! :))
Kosmici? A to Kruczek nie jest jednym z nich? XD
UsuńCóż, poziom Agaty K. to prawdziwy majstersztyk wśród wariatów. A Tymka nie da się nie kochać, no!
Dziękuję! <3
Zacznę od początku, bo tak ponoć najlepiej. Gratulacje, Antonino, wciąż klniesz przy dziecku, ale teraz już ogarniasz, że to robisz i że może nie bardzo pasuje – krok do przodu. Coś czuję, że niedługo będzie nam Tosiaczek w obecności Tymka przemawiać tylko językiem archaniołów XD
OdpowiedzUsuń„Tyle że ona... jakby to ująć dyplomatycznie... w chuj nas nie lubi.” DYPLOMATYCZNIE XD
„Tłukąc filety, wyobrażałam sobie, że rozwalam łeb Kubackiego, w związku z czym kilka wyszło zbyt cienkich.” Wiesz, tak się zaczęłam zastanawiać, co by to było, gdyby otp niektórych się spełniło i Tośka z Kubackim jakimś cudem zostaliby parą. NIECHYBNIE KTÓREŚ BY ZGINĘŁO. Więc może i lepiej, że Menda ma swoją Martę i nie figuruje jako potencjalny kandydat do zaszczytnej roli mężczyzny życia Antoniny S. Bo niby kto się czubi, ten się lubi, ale BEZ PRZESADY.
AAA!!! TYMEK JUŻ PRZEJĄŁ PODSTAWY JĘZYKA ARCHANIOŁÓW!!!
Wigilia u Zniszczołów to chyba taki klasyczny klasyk, o którym każdy z nas marzy, a nie każdemu z nas się to choć raz w życiu trafi. I zawsze się o tym dobrze czyta, nawet jeśli – tak jak teraz – za oknem słońce i dwadzieścia stopni. I nawet pani mama pokazała ludzkie oblicze. I Kevin był. I Pasterka. Wszystko jak należy. Aż się nawet Tośka troszkę rozmarzyła ;)
No i przechodzimy do wizyty w domu trenera. Powiedzmy sobie jasno – to była katastrofa. Wersja, że Kruczek uciekł przed żoną, wydaje mi się po tej scenie całkiem prawdopodobna.
O, dobra, już nie. Cała rodzina zginęła. No dobra, to ja w takim razie obstawiam, że porwało ich ufo. Well, chyba jestem zjebanym detektywem XD
Proszę Cię o wyrozumiałość, zważając na to, że komentarz tutaj to mój pierwszy krok w drodze powrotnej do blogosfery. Jego jakość może być zjebana, ale starałam się :P
Buziak! :*
Język archaniołów, tak, to zdecydowanie język Tośki. XD Opanowała się, to się liczy!!!! Nic jej nie doceniasz!!!!
UsuńDlatego uważam, że OTP Tośka-Kubacki, choć niezaprzeczalnie ciekawe, nie byłoby możliwe, bo pod tymi ich potyczkami nie kryje się żadne "nierozwiązane napięcie seksualne", jest zwyczajne napięcie, zwłaszcza przedmiesiączkowe. XD
Kurde, teoria z kosmitami robi się popularna. Xd GDZIE POPEŁNIŁAM BŁĄD?
Ależ ja ten komentarz kocham, o czym wiesz. Jakość jest jak dla mnie najlepsiejsza!
Dziękuję! <3
Zaczął się nowy sezon skoków, a ja tak patrzyłam na tego nieszczęsnego Kubackiego i znowu zaczęłam go wyzywać od "Szaflarskich Mend"..., więc automatycznie pomyślałam również o Tobie, Tosi i tym wszystkim...
OdpowiedzUsuńBrakuje mi Twojego pisania, jej charakteru i tego wszystkiego, dzięki czemu odrywałam się od nieszczęsnych studiów i zanurzałam w antosiowym świecie. Chciałabym wrócić..., ale widzę, że poza zmianami w naszych "profilówkach" nie ma tu żadnych nowości, niestety.
Jednak wierzę w to, że niedługo wrócicie obie - Ty i Tosia, więc na razie usiądę i poczekam, jak Kubuś Puchatek na Krzysia. Bo tęsknię, strasznie tęsknię...
Do zobaczenia <3
Coś słabo mi idzie nadrabianie zaległości, ale już nadchodzę z kolejnym komentarzem. 3 rozdziały w plecy to nie jest coś, czego nie da się nadrobić, co nie?
OdpowiedzUsuńRozdział należy zaczynać z wysokiego c, więc Tośka nie owijając w bawełnę zadała bardzo konkretne pytanie. I podejrzewam, że było to pytanie retoryczne. O taką Tośkę nic nie robiłam.
Myślę, że w poronionym pomyśle Kubackiego można by znaleźć przebłysk geniuszu, bo zawsze mógł sam siebie wysłać na przeszpiegi, a nie Sochę, a wtedy dopiero mogłaby nasza droga Antonina sobie na nim poużywać.
Jak Tośka ogarnie ten niesamowicie zdrowy obiad to ja poproszę przepis, bo nie wiem czy jest danie, która spełnia jej wszystkie warunki. Dobra, składniki dania jednak zamieszczone, ale jednak mimo wszystko może jakiś tajemniczy składnik? xD
Ja myślę, że nie tylko Socha nie ogarnia co się dzieje. Sama czytam i nie wierzę, że Kruczek zaginął w akcji. A może to Horngacher go sprzątnął, żeby przejąć naszą kadrę? :D
Kubacki wielkim odkrywcą demonicznej diety? Niech ten człowiek mnie nie rozśmiesza xDD
Tak czytam ten opis świąt i cholera gwiazdki mi się zachciało, a tu przecież Wielkanoc za chwilę. I niech Socha się tak swoją sentymentalnością nie przejmuje, każdy marzy o takich świętach.
Trochę szczęka mi opadła przy tej wizycie u żony Kruczek. Nieźle dały do wiwatu obie panie. Szok, że wszyscy ( dwie osoby xD) wyszli żywo z tego spotkania.
Ogólnie napięcie to ty potrafisz dawkować i przyprawić człowieka o zawał przy okazji. Ja tu sobie czytam rozluźniona, rechoczę pod nosem ze zjebanego Kubackiego i nagle wpada Kłusek i serce mi zamiera. Bo jak cholera cała rodzina Kruczków mogła zniknąć? I czy Socha jest ostatnią osobą, która ich widziała? Fajnie by było jakby dało im to jakąś przewagę w śledztwie prowadzonym profesjonalnie przez Mendę, ale jakoś na razie nie widzę żadnych korzyści. Albo nie umiem czytać między wierszami. Właśnie, czy ty nam dajesz jakieś wskazówki odnośnie tego co się naprawdę wydarzyło, czy na razie wiemy jeszcze zbyt mało? W ogóle podoba mi się pomysł jaki masz na drugą część Tośków. Ten wątek kryminalny (na razie tak to wygląda xD) sprawia, że jest to coś zupełnie innego niż nie-lotni. I chyba nawet bardziej do mnie przemawia. No ale to dopiero trzeci rozdział, zobaczymy jak to będzie. Nie będę na razie porównywać obu części, bo na to zdecydowanie za wcześnie.
Na koniec dodam tylko, że po przeczytania przedostatniego zdania też miałam ochotę zaryć ryjem pod nogi Tośki.
Pisz nam dalej Tośki w tym czasie posuchy od skoków.
A może to boski Apollo pozbył się Kruczka, żeby wcisnąć Horngachera i ogłosić się zbawcą polskich skoków? XD Albo Małysz. Nie, to już byłoby złe.
Dobra koniec, bo mózg mnie chyba dzisiaj opuścił.
Adrawa
Okej, obiecałam, że nadrobię, więc powolutku nadrabiam. Rozdział już czytałam, dawno, dawno, dawno, dawno, dawno, dawno, dawno temu. Więc muszę go sobie przypomnieć. Nie spodziewaj się elaboratu, ja już tak nie umiem (serio). Z drugiej strony przeczytałam ostatni swój komentarz, żeby sobie odświeżyć temat (toż to prawie jak streszczenie z opracowaniem!) i stwierdzam, że może jednak mi się uda dosięgnąć pięt tamtemu poziomowi.
OdpowiedzUsuńTytuł, po pierwsze się rymuje. Po drugie, idealnie opisuje Tosiaczka. Ona jak zacznie inwektywami obrzucać, to ofiara wszystko wyśpiewa! To może się udać! Być może jest tu jeszcze jakieś inne, głębsze odniesienie, coś mi majaczy na końcu mózgu, ale nope, nie wykrzeszę z siebie nic więcej obecnie.
(Piosenkę, ja zwykle, pomijam. Wybaczysz? Widzę tylko, że Jonasi, co jest bardzo na czasie ostatnio, choć nie było jak to pisałaś, jakieś EONY temu, kiedy notabene powinnam Cię skomencić, za co przepraszam Cię stokrotnie!)
Pierwsze pytanie jak zwykle w punkt. I oczywiście jest retoryczne, bo Tośka dobrze zna na nie odpowiedź.
Nie jestem pewna czy żona Kruczusia pozytywnie odniesie się do jego asystentki. To tak jakby... żona szefa i sekretarka. Najlepiej trzymać je po przeciwnych stronach globu, nawet jeżeli żadne podejrzane machinacje w tym układzie o trzech kątach nie zachodzą. (A poza tym, twój argument jest inwalidą, mendo!).
Tosiu, najpierw patrz, czy młody śpi, a potem rzucaj inwektywami. Bo demoralizacja jakaś tu zaraz nastąpi!
Hmm... w "Nie-lotnych" po przelotnym poznaniu Agata wydawała się całkiem sensowną kobitką, czyżby to było tylko złudzenie? Choć w sumie, halo. Ma na imię Agata, to mówi samo za siebie, że to zło wcielone!
Co do zawartości lodówki - nie ma jedzenia bez chemii, pamiętajcie, dzieci! Cały świat to chemia! #biolchemrozumie
Menda prezentuje poziom dyplomacji lepszy ode mnie, halo! Ciekawe czym tak podpadli? Choć, w sumie, skoro obecny był Kubacki to... to nic dziwnego. On by świętego do siebie zraził.
*Pssssyt: czy tu nie powinno być "zrobilibyśmy"? "Moglibyśmy – przyznał Mustaf o wiele normalniejszym tonem – i, oczywiście, zrobiliśmy to lepiej"*
On naprawdę nie ma instynktu samozachowawczego! :O
...biedne kotlety :<
"Włosy" <3 <3 <3
Kruczek jej chyba wisi odszkodowanie moralne za to swoje zniknięcie! I zdrowotne!
Lubię tę wersję "Włosów"! Naprawdę! Jest gdzieś dostępna pełna wersja?
Ha! Pomidor! To jest, oczywiście papryka! Ech, nie spodziewałam się po Kubackim takiej błyskotliwości... ciekawe czy po prostu nie przekupił młodego jakimiś kreskówkami na kodowanym kanale, czy coś w zamian za zdradzenie tajemnicy jego sukcesu. Team Papryka, tęsknię! Serio! To były czasy... I to tylko Pietrek z Kotem mogli wpaść na taki pomysł, ot co!
Wizja szwabskiego trenera na zastępstwie lepszy niż tuzin kopniaków w tyłek. W wersji telefonicznej, ale jednak.
Tymek wygrał wszystko! Jak zawsze! <3
Nie wiem, czy mówiłam Ci już, ze podoba mi się, jak wracasz do tego, co działo się w okresie pomiędzy "Bez-sennymi" a "Nie-lotnymi", bo to pozostawi taki posmak tajemniczości, niepewności, która powoli się rozjaśnia. A tutaj na przykład, mamy święta. (RIP matiz [*]).
*"U Rudeckich nie tłumów nie uświadczyłam" - ups?*
I TO ŚWIĘTA ZE ZNICZOŁAMI, YAY!
...choć właściwie, to biedna Tośka. Nadmiar rudej wesołkowatości i szygiełkowatości może ją zabić!
BTW, Oleczek zdaje się wie, jak bardzo dwie najważniejsze kobiety w jego życiu (mamuśka zdecydowanie spadła na miejsce numer trzy!) się nie trawią, skoro informacja o nieobecności Anatolki wypłynęła już na starcie.
KEVCIO MUST BE!!!
...obecnie kadry skoczków są tak liche, nie tylko drugie i trzecie, ale także piąte i siódme, że to nie jest wielka filozofia skołować odpowiednią liczbę pociotków do takiego porównania #Polorulez.
CDN
„Wtedy w mojej głowie mignęła myśl: A może wcale nie.” - w tym momencie zrobiło mi się ciutkę smutnawo, ale Socha dowaliła do pieca swoim „I BARDZO DOBRZE!”, ale ja tam Tosiaczka znam na wylot, choć porzuciłam ją na pastwę losu na długie miesiące, a nawet lata (ostatni komentarz lipiec 2k17!), wiem zatem doskonale, że pierwsze słowo do dziennika, drugie do śmietnika i bujać to my, ale nie nas, więc Socha jest od dawien dawna zdemaskowana i parafrazując Zniszczołka: ONA ICH LUBI!!! *z pewną dozą zdziwienia wykrzyknięte*
UsuńOleczek nigdy jej wyboru nie zostawia, ot co.
„Sentymentalny się robi i w ogóle miękki jak Maxi King w środku (bo na zewnątrz twardy).” - mamy na to z Szur specjalne określenie – syndrom skorupki. Jak to się je – chyba każdy wie. (jak jajko).
Szczygiełkowatość Szyczgła irytuje nawet jego własną matkę! To po kim on to ma, ja się pytam?! Przecież nie po sekretnym zielu Laniska! (okej, istnieje jeszcze opcja po ojcu, ale jest zbyt oczywista, by brać ją pod uwagę).
Rudy Cymbale ty uważaj na słowa. Święta świętami, ale Tośka na pewno jakiś odświętny traperek ma pod ręką! I nie zawaha się go użyć!
Tosiaczek i Olek to jest moje fav OTP niezależnie do tego czy mają choćby ujemne szanse bycia razem. Tyle. Kropka. I nawet przecinek, o!
„Lista kontaktów awaryjnych” brzmi jak „broń Panbóczku by dzownić, chyba że aprawdę zbliża się Armagedon”.
Apropos słowa na „z”, jakiś czas temu mówię Szur, że nie wolno używać przy mnie słowa na „s”, ona na cały głos wówczas: SEKS?! A ja: …sesja. Oto ja i moje życie erotyczne, ech.
Kruczuś po prostu do tej pory, po X latach małżeństwa nie ogarnął, jaką magierę poślubił. Gały (nie) widziały, co brały. Ej! A może właśni ogarnął i dlatego zwiał gdzie pieprz/soczewica/mak lekarski rośnie?
Tosieńka przewidująca – strój trumienny? Jest! Testament spisany?
Ostatnio Yellow Submarine utożsamiam tylko z tą piosenką: https://www.youtube.com/watch?v=bG6Ry2EkEPM
Teatralna ta żałoba. I ktoś ma tutaj problem z imionami, zapewne na takiej samej zasadzie, na której działała Anitka XD.
Ale łosie to Ty szanuj! (Jaką szczotką czeszą się łosie? Odpowiedź na końcu komentarza!)
Trenejro :< *śmiech przez łzy* CHLIP!
Tosia, Zosia, jeden pies, i tak nie zapamięta. A medal będzie, przewiduję niczym Pythia (yup, tym razem naciągam perfidnie, ale #takbędzie!).
Czerwona chmura? Już wiem, czemu taki smog nad Polską…
Widzisz, Tośka? To twoja culpa! I tyle! Poczuwaj się!
Ja to tam widzę dwa wrzody: standardowo Kubacki i Kruczkowa menda wersja damska. Ale co ja się tam znam, ja tu tylko sprzątam.
Wkurzony Tosiek i język polski chyba niespecjalnie idą ze sobą w parze…
Uno: Trenejro czasem jej słucha. I nawet sobie to całkiem dobrze interpretuje. Duo: PANI AGATO TO BYŁ CIOS PONIŻEJ PASA. Wyciąganie ojca to jest kopniak w krocze!
Już wiem, co kupię Tośce (ewentualnie Tobie, z braku realnych możliwości obdarowania Tosieńki) na urodziny.
Paskudy mają szczęście, że udało im się zwiać. Bo zostały by z nich mokre plamy. Rozciapciane na elewacji domu Rudnickich oraz sąsiadów w promieniu pięciu kilometrów. O, Tosiaczek się ze mną zgadza w kwestii ucieczki Trenejra od żony. Piątunia, Anotnino!
JAK TO NIE TKNĘŁA PIEGUSKÓW?! Lekarza, prędko!!!
Mam wrażenie, że Tośka czasami traktuje Tymka jak pluszaka. Ej! Zwierzę to nie zabawka! A uroczy kilkulatek tym bardziej!
Młody jak zwykle w punkt!
Ciekawe cóż to za mąż. Czy to taki koszmarowy typowy monster bez twarzy?
Tośka w kuchni to ja w kuchni. I w życiu, tak w ogóle. Ot co. Chyba za to ją tak kocham.
Między innymi. Bo za inwektywy i traperki w potylicy Mendy też, oczywiście!
Wielorybom może i gwałt nie grozi, ale niektóre walenie lubią… walić. I to nie odorem ryby. Taki delfin na przykład. Przecież rybą wcale nie jest, nie?
(czy to już czas na hasztag #wybiła23, choć mam jeszcze pół godziny?)
Tymuś wie co dobre, i co zmendziałe!
Daruj, patelni szkoda.
CDN
...my to się z Tosiaczkiem rozumiemy, co nie?
UsuńSpodnie to całkiem niezły pomysł, tak marginesie. I wcale nie trzymam strony tych jełopów tylko zimno mi jak patrzę (oczami wyobraźni) na Tośkę. To wcale nie dlatego, że mnie dziś wypiździało pod kościołem.
Zniszczoł będzie ojcem idealnym. Ot tak obserwacja.
(wytnie się to, ze zasadniczo ojcem jest już od jakiegoś czasu, ok?)
Tymek jest jak głaz. Tymek jest fajny. Bądź jak Tymek! #teamTymek (tyczy się również części z wielbłądem!)
„ Mam... mały problem.” - Wielu facetów ma, nie martw się Szczygiełku, Tośce to nie przeszkadza.
...wait. Coś tutaj poszło nie tak. To nie miało wyjść poza moją głowę!
Abstrahując od faktu, że tok myślenia Tośki jest zbieżny z moim (zaczyna mnie to ciutkę przerażać. Tak tyci-tyci. Ale jednak!), to co to za malutki problem Olka (btw, nie… nie mogę. Nie pozbędę się tej wizji, za nic!)? To brzmi dziwnie podejrzanie! Trzeba go ratować!
„– Nie wolno obrażać Tosi! – oburzył się młody.” - brachu, stawiam ci lody! #teamTymek po raz trzeci, sprzedany! Do odbioru pod skocznią w Malince!
Proszę Tosi Greckim Popierdołem nie straszyć! Choć faktycznie mógłby się nie wdrapać, przy jego kondycji, bliżej mu do NYHA IV niż do czegokolwiek innego (zainteresowanych odsyłam do skal kardiologicznych u cioci Wiki).
O, Kusy. Co się dziwisz? Się na kulturystykę przerzucił, trochę męczące jest wtaszczenie takiej ilości odżywki białkowej po schodach!
OMG!
OMG!!!
O. M. G. !!!
(za dużo Friendsów ostatnio, za dużo!)
Oł – maj – gat!
Nawet Agatkę-gagtkę wsysło?! No to widzę, grubsza afera!
(a Kłuskiem nie przejmuje się oczywiście nikt. Socha już w ogóle najmniej)
O. dotarłam do końca. Nie bolało tak bardzo, jak myślałam. I nie trwało tak długo, jak przewidywałam (to dlatego, że pomyliłam rozdziały, szejm on mi). Tęskniłaś tak mocno jak ja? Bo ja bardzo! <3
Nie wiem ile Cię wtenczas nie było, ale mnie nie było dłużej #potwierdzoneinfo.
Ale „wesołego Alleluja” pasuje, więc grzecznie odpowiem: nawzajem! To się nazywa dobry tajming, co nie?
Pythia się przewija w moich komenciątkach nie od czapy, no nie?
Dobra. Tyle. Kocham, Ty też mnie kochaj, choć czytelnik ze mnie wyrodny, ale wrcam niczym córa marnotrawna blogspotowa. Ave Ty, ave Tośki, ave ja.
Dobranoc, smacznego i sayonara.
E_A
PS: Odpowiedź na suchara o łosiach: Szczotką z włosiem!
PS2: Zdążyłam przed #wybiła23!